„Hymn ojczyzny przeciwnika Pudziana – Amerykanina Butterbeana, w wykonaniu Mateusza Krautwursta (uczestnika programu „Fabryka Gwiazd”) porównywany jest, w najłagodniejszych komentarzach, do osławionego występu Edyty Górniak w Korei” – donoszą media po „walce” naszego strongmena-celebryty z Amerykaninem w „ustawce” zwanej MMA. Fakt, nie było czego słuchać, jak również i oglądać. Chyba, że ktoś lubi karczystych panów i solarne panie.
Rozgorzała dyskusja, czy na tego typu imprezach hymny lepiej puszczać z taśmy, czy też pozwalać na popisy szansonistów. Według mnie pytanie powinno paść zgoła inne – czy na tego typu imprezach w ogóle należy wykonywać hymny? Kompletnie nie rozumiem, dlaczego hymn narodowy ma stanowić ornament dla wątpliwej urody mordobicia, gdzie ani wdzięku, ani finezji, ani tym bardziej olimpizmu nie uświadczysz, a najradośniejszym elementem „walki” jest kopanie leżącego. Najlepiej w twarz.
Hymn narodowy, z którego słowami na ustach ginęli powstańcy i nieznani bohaterowie, który wykonuje się przy szczególnych i wyjątkowych okazjach, dzisiaj w imię robienia „show” stał się obowiązkowym elementem imprez, na kórych chociażby ze względów estetycznych wykonywany być nie powinien. Jeszcze chwilę i Mazurek Dąbrowskiego otwierać będzie stadionowe „ustawki”, walki psów, mafijne dintojry i nocne wyścigi aut. Aż dziw bierze, że tak to po Polakach spływa.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Rozmaitości