Maciej Eckardt Maciej Eckardt
1678
BLOG

Profetyczny charakter „Mgły”

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 33

Zrobiłem na odwrót. Najpierw poczytałem komentarze, a potem na spokojnie obejrzałem. Miało być wstrząsająco, miało zapierać dech w piersiach, miało wgniatać w fotel. Otóż nie wstrząsało, nie zapierało, ani nie wgniatało. Przynajmniej mnie. Chodzi o film „Gazety Polskiej” pt. „Mgła”, którego bohaterami są pracownicy kancelarii śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, opowiadający o okolicznościach tragedii smoleńskiej, widzianej z ich perspektywy. Mówią wiele rzeczy ciekawych, ale kompletnie nie przełomowych dla sprawy. Nie jest to jednak wada tego filmu, bo zmontowany przez Marię Dłużewską i Joannę Lichocką obraz jest poprawny warsztatowo i na swój sposób interesujący.

Jako że nie przepadam za twórczością „zobiektywizowaną”, gdzie wygładza się wszelkie kanty i nierówności, tym chętniej po „Mgłę” sięgnąłem. Lubię produkcje chropowate, nieuładzone, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy reportażu. Nie przeszkadza mi narzucanie przez realizatorów własnej narracji, bo to oczywiste, że za obiektywem kamery stoi człowiek z określonym światopoglądem. „Mgła” się w takiej konwencji mieści, jest zaangażowana po konkretnej stronie, choć, co ciekawe, bez nawiedzenia charakterystycznego dla „Gazety Polskiej”. Udało się twórcom zbalansować ogromną emocję, którą generowała katastrofa ze spokojem i opanowaniem naocznych świadków tamtych wydarzeń, stanowiących najbliższe otoczenie Lecha Kaczyńskiego.

Wyróżnikiem „Mgły” nie będzie jednak wartość artystyczna filmowej opowieści, ale fakt, że stanie się ona, o ile już się nie stała, maczugą do tłuczenia przeciwników politycznych i wszystkich tych, którzy nie chcą się wpisać w spiskową wersję tego, co się stało na lotnisku w Smoleńsku. Czytając wpisy oraz komentarze na Salonie24, stanowiącym pokaźny rezerwuar pisowskich odwodów, odniosłem wrażenie, że mamy do czynienia z nowym „objawieniem”, pojawieniem się obrazu „natchnionego”, który „dał siłę” pisowskimu ludowi, rozbłyskując jego prawdą i światłem, dotąd tłamszonymi przez siły zła i ciemności. Lud pisowski, trzymając się licentia poetica Ludwika Dorna, dostał swój „metr z Sevres”, którym może zacząć odmierzać swoją prawdę – prawdę smoleńską.

Żeby nie było wątpliwości. Film mi się podoba. Nawet De Press, który zagospodarowuje za tło muzyczne, całkiem zgrabnie wkomponował się w obraz, choć jako kapela najlepsze lata ma już dawno za sobą. Podoba mi się surowość i swoista lapidarność jaka bije z przekazu, która, jak się okazuje, jest całkiem skutecznym detonatorem namiętności w prawicowej cyberprzestrzeni, a za chwilę zapewne wśród omijającego sieć ludu pisowskiego, któremu „Gazeta Polska” zafunduje pokazy w salkach parafialnych i domach kultury. Jeśli nie, to pomysł nieśmiało podsuwam. Scenariusz proponuję prozaiczny – zagajenie, przedstawienie gości honorowych, projekcja, dyskusja, a na koniec bibuła do domu. Za jakiś czas, oczywiście, powtórka. I tak aż do wyborów.

„Mgła”, obok słynnego filmu komórkowego z miejsca katastrofy, weszła do swoistego zasobu dzieł profetycznych. Nie tylko ze zwględu na cover religijnej pieśni błagalnej w wykonaniu zespołu De Press. Ma wszelkie szanse stać się, jak ma to miejsce w przypadku filmu nakręconego komórką, tworzywem dla smoleńskiej egzegezy, objaśniającej, utwierdzającej i wreszcie udowadniającej, że dramat smoleński był punktem zwrotnym w dziejach Polski, tak jak Obrona Częstochowy, czy Bitwa Warszawska, kiedy to nad ciałami bohaterów unosił się mniej lub bardziej widoczny duch Opatrzności. To alegoria o „zdradzie narodowej”, współczesnych targowiczanach i stojących naprzeciw nich patriotach i szlachetnym narodzie, który przebudził się pod wpływem dziejowego wydarzenia.

„Mgła” to nie jest typowa propagitka w stylu Jacka Kurskiego czy Jana Pospieszalskiego. To schłodzony do pożądanej temperatury katalizator, w każdej chwili gotowy wywołać reakcję i napięcie, jeśli zostanie odpowiednio podgrzany. Ma w sobie potencjał, bo umiejętnie unika prymitywnej agitacji. Prowadzi widza przez świat emocji konkretnych ludzi, którzy doświadczyli czegoś niewyobrażalnego. Nie proponuje im typowej dla współczesnych mediów wiwisekcji, choć pojawiają się łzy i łamiące głosy. To podświadomie robi wrażenie, zmusza do zintensyfikowania myśli, stwarza większą przestrzeń dla własnych dopowiedzeń. Jest w tym oczywiście spora doza inżynierii, ale ona akurat mnie nie razi. Powtórzę jeszcze raz, to jest naprawdę niezły film i warto go obejrzeć.

Post scriptum:

Przeglądając numer „Gazety Polskiej” z filmem „Mgła”, natknąłem się na artykuł „Zagadka smoleńskiej mgły”. Jako, że lubię wyławiać z tekstów różne cymelia, to i tym razem nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności. Opinia przywołanego w artykule eksperta-pilota jest wprost mistrzostwem świata, cyt. „Jeśli to był przypadek i można udowodnić, że mgła była spowodowana naturalnymi zmianami pogodowymi, może to wykluczać teorię zamachu”. Dla mnie cymes nad cymesy.

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (33)

Inne tematy w dziale Polityka