Lata 2005-2007 to na polskiej scenie politycznej taka druga wojna na górze. Media pozostawały w stanie niemal ciągłej ekscytacji i trzeba przyznać, że nie zupełnie bez przyczyny: a to pakt stabilizacyjny, a to wniosek o samorozwiązanie sejmu, a to powołanie koalicji, a to rozpad koalicji, a to powołanie ponowne koalicji, a to ponowny rozpad koalicji, afera Kaczmarka, taśmy Beger i tak dalej – obiektywnie dużo się działo.
Natomiast od wyborów w 2007, choć media oczywiście nadal się ekscytują, to tak naprawdę nie dzieje się nic. Wojna na górze nadal trwa, ale z etapu wojny manewrowej przeszła do wojny pozycyjnej – strony siedzą pochowane po bunkrach i okopach i rytualnie odpalają w swoim kierunku kolejne salwy, które nie wyrządzają większych szkód.
PiS – nie da się ukryć – przegrał wybory. Siłą rzeczy musi więc przede wszystkim przetrwać trudny powyborczy okres i przegrupować szeregi. Na razie powyborcza miłość do PO ani mediom ani znaczącej części Polaków nie przechodzi – a miłość jak wiadomo jest ślepa. Mur sympatii elektoratu PO odbija wszelkie opozycyjne zarzuty choćby najlepiej umotywowane. Pozostaje „robić swoje” i czekać na koniec miodowego miesiąca rządu. Jak uczy doświadczenie poprzednich ekip przy takim poparciu mediów miodowy miesiąc może trwać i rok i dwa (choć jeszcze się nie zdarzyło żeby potrwał do końca kadencji).
PO z kolej stara się przede wszystkim dowieźć swoje wysokie poparcie do wyborów prezydenckich, unika więc wszelkich bardziej gwałtownych ruchów. Oczywiście zagłaskiwanie nie jest skutecznym lekiem na żadną chorobę, nie mnie pacjentowi zdaje się na razie odpowiadać – a nuż faktycznie uda się więc jakoś prześlizgać i wreszcie załatwić Donkowi wymarzoną prezydenturę. A potem się zobaczy. Nadzieje na dekompozycję i dobicie PiSu się nie spełniły, pozostaje więc tylko od czasu do czasu wystrzelić na wiwat z jakiegoś Niesiołowskiego czy Palikota i czekać.
W sumie więc największym ruchem na scenie politycznej jest rozpad LiDu – a trudno zamianę jednej partii o małym znaczeniu na kilka o znaczeniu marginalnym uznać za jakiś szczególny ruch.
Może taka stagnacja jest objawem politycznej normalności, niemniej robi się troszkę nudno.
Inne tematy w dziale Polityka