Nie sposób zrozumieć dlaczego Jerzy Zelnik wyrządził tak niepowetowane szkody formacji, którą reprezentował w ostatnich latach. Aktor był scenicznym symbolem i gwiazdą PiS. Miał wiele czasu i okazji do rozliczenia się z przeszłością. Dzisiaj może być on żywym argumentem przeciwników tzw. dobrej zmiany, źe i po drugiej stronie łatwo o fałszywców, którzy za nic mają elementarną przyzwoitość.
Zelnika nikt i nic, jako postaci publicznie afirmującej polskie wartości, nie jest w stanie wytłumaczyć. Szkoda na to czasu i energii. Przypadek aktora pokazuje jak wielkim, wołającym o pomstę do nieba zaniechaniem - nie waham się użyć tu wielkich słów – jest nieprzeprowadzona do dziś lustracja.
Reglamentowanie dostępu do archiwów, nieudostępnianie znajdujących się w nich informacji nie jest bynajmniej jakimś przejawem wojny polsko-polskiej, ale wojną wypowiedzianą wszystkim Polakom i Polsce.
Zelnik zachował się podobnie jak zapewne większość “ludzi z teczek”, idąc w zaparte i trwożnie wyczekując, że a nuż się uda. Aktor zasłania się brakiem pamięci, choć wszyscy mamy prawo przypuszczać, że wydarzenia związane z krótką współpracą z SB pamięta on lepiej niż niejedną rolę.
Takimi samymi skurwielami, jak ci którzy teczki sporządzali i łamali ludzkie sumienia, są rozmaici funkcjonariusze, także medialni, którzy dokumenty te chowają dziś pod korcem i udzielają selektywnie opinii publicznej. Jedną z takich symbolicznych postaci jest sam sędzia Kieres (nie dziw, że odnajdujemy go po latach w Trybunale Konstytucyjny), który bezpośrednio przyczynił się do stworzenia karykatury lustracji.
Mimo upływu czasu państwo jest od lat jedynym dysponentem toksycznych dla życia społecznego dokumentów.
Każdy kto zetknął się z IPN wie, że dostęp do archiwów jest dziś ściśle reglamentowany. W świetle obowiązujących przepisów dziennikarz może zwrócić się o kwerendę tylko wówczas, gdy ma zgodę redaktora naczelnego. W czyich rękach jest lokalna prasa w Polsce i jakie mają sympatię jej naczelni - to można sobie z łatwością wyobrazić. Ja nie muszę, gdyż wiem to doskonale z autopsji.
Dlatego właśnie takie „przypadki” jak Zelnik wypadają z jakichś tam przyczyn z szafek skonstruowanych przez Kieresa. Zawartość tajnych archiwów, zatruwająca polskie życie publiczne, musi być udostępniona ogółowi w takim znaczeniu, że każdy kogo dotyczy określona teczka powinien mieć wgląd w jej zawartość, zaś badacze i dziennikarze – w całość zbioru na określonych zasadach.
Nie może być tak, że ktoś pełni bez przeszkód i ograniczeń rolę strażnika pieczęci i dokumentów wytworzonych przez tajną policję, a nie mają go ci polscy obywatele, których one dotyczą. Efekt jest taki, że w ostatnich latach dorobiliśmy się również koncesjonowanych historyków w IPN z nadania PO, którzy pichcili swoje wersję historii i wydobywali z niej te wydarzenia oraz ludzi na których było zlecenie do wykonania.
Jeśli coś zagraża dobrej zmianie to właśnie te skrywane dokumenty, także ze zbioru zastrzeżonego oraz - śmiem twierdzić - przewerbowana agentura komunistyczna, która korzysta z glejtu nietykalności zapewnianego przez nowe, tj. powołane po 1989 roku służby ochrony państwa. Ten przewerbunek pociąga za sobą korupcję i rozmaite przestępstwa.
Dokumenty te, jeśli nie zostaną ujawnione, zatopią „dobrą zmianę” nie z powodu grzechu zaniechania, ale ze względu na sprzeniewierzenie się Opatrzności, która żąda zadośćuczynienia wyrządzonych krzywd i postępowania w duchu Prawdy.
Fronda, 9 marca 2016
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka