Wczoraj, na wniosek córki, Prokuratura Wojskowa zdecydowła się dokonać ekshumacji szczątków ś.p. Zbigniewa Wassermanna. Sam fakt dopuszczenia do ekshumacji latem, w sytuacji jej blokowania przez okres zimowy wydaje się chwytem przedwyborczym , ale pominę ten wątek. Według wcześniejszcych informacji, w dokumentacji pośmiertnej spoządzonej przez wschodnich "przyjaciół'" doczesne szczątki posła zebrane z miejsca katastrofy i zidentyfikowane metodami genetycznymi zawierały więcej organów wewnętrznych niż ś.p. poseł Wasserman posiadał w chwili śmierci. Ponieważ badania genetyczne prowadzone są przez osoby wysoce kompetentne, a sama metoda wyklucza możliwość pomyłki, sprawa jest kuriozalna. Najbardziej prawdopodobna w takiej sytuacji wydaje się przećwiczona już przez funkcjonariuszy państwa prosta oszybka. Polegałaby np. na błędnym przypisaniu nazwiska do próbki porównawczej DNA, zamiana próbek z kartami określającymi tożsamość lub błednym oznakowaniu trumny z ciałem. Tego typu błedy mogły być wynikiem pracy personelu pomocniczego o niskich kwalifikacjach. Ale w oświadczeniu PW podpisanym przez pułkownika Rzepę czytamy:
"Podstawą działania Prokuratury były wątpliwości dotyczące stwierdzeń zawartych w dokumentacji sądowo-lekarskiej badania zwłok zmarłego, otrzymanej z Federacji Rosyjskiej, a nie wątpliwości, co do tożsamości zwłok."
Skoro prokuratura wyklucza możliwość zamiany ciał, a zauważa rozbieżności w dokumentacji medycznej w stosunku do polskiej dokumentacji szpitalnej i wiedzy rodziny, to oznacza, że ruska dokumentacja najpewniej jest fałszywa. Prokuratura zamierza to potwierdzić lub zaprzeczyć (chociaż nie wiem jak). O ile prostą pomyłkę trumien czy probówek z materiałem porównawczym można wytłumaczyć ruskim bardakiem lub pijanymi pracownikami prosektorium, o tyle błędne wpisy nieistniejących organów do dokumentacji medycznej, do której mają dostęp tylko osoby o wysokich kwalifikacjach, oznaczają ewidentne ruskie fałszerstwo. Tak oto pułkownik Rzepa próbując nie dotykać niedzwiedzia napluł mu prosto w slepia. Co więcej, skoro pułkownik Rzepa dopuszcza możliwość ruskiego fałszerstwa, to na jakiej podstawie odrzuca obecność w trumnie innego ciała lub jego całkowity brak? Przypomnę, sprawa dotyczy byłego ministra koordynatora służb specjalnych, a nie statystycznego Jana Kowalskiego.
Z kolei pułkownik Szeląg, również reprezentując PW na wcześnijszej konferencji prasowej zapytany "czy rozbijanie szczątków samolotu na miejscu katastrofy jest niszczeniem dowodów, czy też nie?" dokonał imponującej interpretacji prawa zwanej przez blogerów lewitacją płk Szeląga .
Kolejny pułkownik, pan Edmund Klich, indagowany przez Anitę Gargas w sprawie zbadania przyczyny oderwania skrzydła tupolewa, sformułował epokowe stwierdzenie "jak walnęło o drzewo, to się urwało". W ten oto prosty sposób pułkownik Klich wszedł, a może nawet wskoczył do śwatowego panteonu badaczy cywilnych i wojskowych katastrof lotniczych.
Członek Komiji Millera, podpuiłkownik Benedict, ....nie, już nie będę się pastwił.
W czaach tzw. realnego socjalizmu, ulicami polskich miast i wiosek przechadzali się funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, do których zwykły obywatel zwracał się najczęściej per "panie władzo". Zwrot ten oddawał znikomość obywatela w kontakcie z człowiekiem służb i równocześnie łechtał pokłady próżności oraz dumy funkcjonariusza na służbie partii rządzącej. W sytuacji gdy poziom umysłowy milicjantów najczęściej nie dorastał do poziomu przeciętnego inteligenta, a ich służalczość przekraczała granice zdrowego rozsądku, stali się obiektem żartów i dowcipów. Nierzadko miały one swe źródła w rzeczywistości. Wkrótce słowo "milicjant" zaczęto traktować jako zlepek, na podobieństwo słów "milimetr", "mililitr". Drugi człon - "cjant" orzeczono nieformalną jednostką inteligencji. W ten oto sposób mówiąc "milicjant", niejako z definicji, określano poziom umysłu funkcjonariusza. Sytuacja milicjantów uległa zasadniczej zmianie po przekształceniu Milicji Obywatelskiekj w Policję. Wówczas, jak za dotknięciem magicznej różczki, milicjant legitymujący sie ułamkową inteligencją stał się policjantem, człowiekiem o inteligencji ponadprzeciętnej, wręcz wielokrotnej. Sama jednostka - "cjant" z czasem utraciła popularność.
Obserwując obecne osiąnięcia intelektualne pułkowników dawnego LWP, zastanawiam się, czy wobec ich służalczości względem miłościwie panującej partii rządzącej, nie należałoby wrócić do sprawdzonych wzorów. Słowo "pułkownik", zgodnie z nowymi wytycznymi ortografii, z powodzeniem możnaby pisać "półkownik", a stąd juz tylko krok do nowej jednostki inteligencji. Kownik - brzmi całkiem nieźle. A półkownik wypada i tak pięćset razy lepiej niż milicjant.
Inne tematy w dziale Rozmaitości