RAFAŁ ZIEMKIEWICZ
Z Jackiem znaliśmy się dość luźno, ale oczywiście spotykaliśmy się, pracując w jednej redakcji. Nasze relacje polegały, przyznam, głównie na jego czepianiu się moich tekstów.
Nie da się ukryć, że Jacek miał trudny charakter, co przejawiało się tym, że niemal obsesyjnie potrafił wytykać adwersarzom najdrobniejsze szczegóły. Ale właśnie dlatego był tak ciekawy, gdy się go czytało. Niewątpliwie posiadł ogromną wiedzę, wyszperaną gdzieś w czeluściach bibliotek, i to czyniło go publicystą tak nietuzinkowym.
Ale to „czepianie” nigdy nie wynikało z niechęci osobistej. Po prostu sam pisał rzeczy, których był absolutnie pewien, na podstawie wiedzy, do której sam doszedł ciężką pracą i szalenie go irytowało, gdy ktoś coś mylił, mieszał, plątał.
Niewątpliwie był człowiekiem niepowtarzalnym, wyjątkowym. Nie widzę dziś nikogo, kto by tak postrzegał świat i pisał w podobny sposób. Szanowałem jego opinie, nawet jeśli wydawał mi się momentami niesamowitym szczególarzem.
Z cech osobistych – powszechnie znany był jego heroiczny, wręcz obsesyjny stosunek do palenia. Im bardziej go zakazywano, tym bardziej ostentacyjnie palił, bo przecież nie będzie mu jakaś komuna zabraniać tego, co lubi, co leży w granicach jego wolności osobistej.
Najważniejsze i najcenniejsze w jego pracy było niezwykle wnikliwe śledzenie spraw światowych. Doskonale wiedział, kto jest kim, kto, kiedy, co i o kim powiedział. Pisał o tym od kilkudziesięciu lat i była to publicystyka na najwyższym poziomie. W sprawach krajowych oczywiście też miał własne zdanie, ale tu byli inni, którzy mogli z nim rywalizować. Natomiast w dziedzinie polityki zagranicznej, w opisywaniu i analizowaniu tego, co dzieje się w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, był bezkonkurencyjny. Kiedyś w erze przedinternetowej obowiązywała zasada, że dziennikarz cały swój warsztat powinien nosić w głowie. I on był żywą realizacją tej zasady.
Będzie mi brakowało jego czepliwości.
PIOTR SEMKA
Jego bezkompromisowość była postawą człowieka, który martwi się o polską wolność. Który nie potrafi pojąć, dlaczego tak wielu Polaków nie ceni daru niepodległości. To wypalało jego zdrowie. Niechaj jego troska o polską wolność przejdzie na nasze sumienia.
Odszedł Jacek Kwieciński. Gdy zetknąłem się z nim w „Gazecie Polskiej”, szybko dowiedziałem się od kolegów z redakcji, że był synem kogoś wyjątkowego. Urodził się w 1943 r. jako syn podpułkownika Wincentego Kwiecińskiego, przedwojennego oficera, który w 1944 r. został szefem kontrwywiadu okręgu AK Warszawa. Po wojnie jego ojciec nie złożył broni i uczestniczył w antykomunistycznym zbrojnym oporze, jako członek III zarządu Stowarzyszenia Wolność i Niepodległość. Aresztowany przez UB w 1947 r., wyszedł na wolność jako jeden z ostatnich dopiero w kwietniu 1957 r.
Nigdy nie odważyłem się wypytywać pana Jacka o lata PRL, gdy Żołnierze Wyklęci i ich rodziny byli obywatelami drugiej kategorii. Zawsze wydawało się, że jest jeszcze na to czas. Dziś żałuję swojego braku zdecydowania – jeszcze jedno świadectwo z lat PRL pozostało niezapisane.
Mogę tylko podejrzewać, że zepchnięcie jego ojca na margines wpłynęło na jego bezkompromisowy antykomunizm.
W latach 80. związał się ze środowiskiem nieco zapomnianej dziś Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość. Jacek Kwieciński wydawał pismo „Contra”, a następnie „Orientacja na prawo”. To był antykomunizm, który jednocześnie odkrywał liberalizm epoki Ronalda Reagana. Pan Jacek odrzucił okrągły stół i wybory 4 czerwca. Intuicja, która kazała mu zachować dystans wobec nieprawego początku III RP, nie zawiodła go. Im bardziej odkrywał uwikłania i brak dekomunizacji Polski po 1989 r., tym większą czuł gorycz i rozczarowanie. Raz tylko mógł poczuć, że niepodległa Rzeczpospolita spłaca dług jego ojcu. Było to 15 sierpnia 2008 r., kiedy prezydent Lech Kaczyński wręczył mu Order Orła Białego, jakim odznaczono jego ojca.
Przerażała go obojętność Polaków akceptujących bylejakość III RP. Nie potrafił spokojnie myśleć i pisać o elitach szydzących z narodowych tradycji.
Zaimponowała mu Ameryka Ronalda Reagana, który w latach 80. nie wahał się nazwać ZSRS mianem „imperium zła”. I tak samo jak bolała go słabość III RP, tak irytował się, gdy Barack Obama wieszczył „reset” w relacjach z Rosją Putina.
Jego bezkompromisowość była postawą człowieka, który martwi się o polską wolność. Który nie potrafi pojąć, dlaczego tak wielu Polaków nie ceni daru niepodległości. To wypalało jego zdrowie. Niechaj jego troska o polską wolność przejdzie na nasze sumienia.
JÓZEF DARSKI
Jacek był wybitnym intelektualistą, ale jednocześnie człowiekiem niezwykle skromnym, uczciwym i bezkompromisowym, minimalistą z konieczności. Dla takich ludzi w Polsce nie ma miejsca. Dlatego żył w biedzie i na marginesie. Nie lubił żadnych fet ani przyjęć.
O Jacku usłyszałem od kolegi, który przyjechał do Paryża, gdzieś na przełomie 1987 i 1988 r. Mówił, iż istnieje taki człowiek, który ma dużo do powiedzenia i jest niewykorzystany w prasie podziemnej. Nie znałem wtedy oczywiście jego nazwiska. Gdy dowiedziałem się, co mówi i jak analizuje rzeczywistość, poprosiłem, by po powrocie do kraju skontaktował Jacka z kolegami z Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość”. Tak Jacek zaczął pisać do „Orientacji na prawo” i redagować „Contrę”, której pierwszy numer wydaliśmy w podziemiu w 1988 r., oraz krótszy „Biuletyn Contry”.
Po powstaniu rządu Mazowieckiego koledzy zastanawiali się, z jakim ugrupowaniem się połączyć. Pamiętam, że były wówczas rozmowy z Tuskiem i KLD. Jacek zauważył, z kim mamy do czynienia, i zablokował to posunięcie, a cieszył się ogromnym autorytetem w naszym środowisku.
Po raz pierwszy spotkałem Jacka w Londynie na jakimś kongresie chyba w 1989 r. Gdy w 1990 r. odwiedziłem Polskę Mazowieckiego i dyskutowaliśmy o strategii, Jacek uwierzył w dekomunizację obiecywaną przez Wałęsę. Miałem diametralnie przeciwne zdanie. Dla mnie Wałęsa i Mazowiecki byli dwoma skrzydłami tego samego obozu prosowieckiego w Polsce. Jacek zaangażował się emocjonalnie, uwierzył, że Polska będzie wreszcie wolna i… swoje poparcie dla Wałęsy odchorował. Nie mógł sobie przez wiele lat wybaczyć tej naiwności.
Kiedy powstawała „Gazeta Polska”, akurat byłem w kraju, i Jacek powiedział mi o propozycji Piotra Wierzbickiego. Wahał się, nie miał pewności, czy to dobre miejsce. Uważałem, że dla niego to doskonała i jedyna szansa, by wreszcie zaistnieć.
Gdy w końcu 1997 r. wróciłem do Polski, zaproponował mi współpracę. Tak zacząłem pisać do „Gazety Polskiej” na Jego kolumnę „Świat”.
Jacek był wybitnym intelektualistą, ale jednocześnie człowiekiem niezwykle skromnym, uczciwym i bezkompromisowym, minimalistą z konieczności. Dla takich ludzi w Polsce nie ma miejsca. Dlatego żył w biedzie i na marginesie. Nie lubił żadnych fet ani przyjęć.
Jednocześnie był człowiekiem niezwykle wrażliwym i bardzo łatwo można było go zranić. Wszystkie uwagi brał osobiście do siebie, co wynikało ze świadomości, że nie należy do establishmentu, że jest gdzieś na marginesie życia i stosunków towarzyskich.
Jacek widział rzeczywistość, jaką jest, i nie miał żadnych złudzeń ani co do ludzi (po przygodzie z Wałęsą), ani co do przyszłości. „Jurek, jak to widzisz, bo ja jestem pesymistą, widzę to bardzo źle” – to były jego sakramentalne słowa zawsze, gdy się widzieliśmy. „Świat idzie w złym kierunku” – powtarzał i miał na myśli brak perspektyw pozytywnych przemian w Polsce, skoro upadek miał charakter globalny.
PIOTR NAIMSKI
W swojej publicystyce dostrzegał i piętnował wszystkie ułomności wynikające z pragmatyzmu. Uważał, że gorszy jest moralny pragmatyzm niż zadeklarowana wrogość. Był zawsze stuprocentowo szczery i autentyczny w tym, co pisał.
Jacek był moim kuzynem. Znaliśmy się od urodzenia. Gdybym miał go scharakeryzować jednym zdaniem, powiedziałbym, że był człowiekiem, który nigdy nie zaakceptował PRL-u.
Jego ojciec Wincenty Kwieciński był komendantem WiN – aresztowany przez UB przesiedział w więzieniu komunistycznym dziesięć lat. Był jednym z ostatnich wypuszczonych więźniów. Gdy wyszedł z więzienia, Jacek miał kilkananaście lat. Dzieje ojca z pewnością ogromnie zaważyły na jego życiu.
Jacek nigdy nie potrafił przystosować się do otoczenia. Zwłaszcza w czasach Polski Ludowej. Rozpoczął studia na prawie, ale porzucił je, gdyż nie mógł zaakceptować panującej tam atmosfery.
Był niesłychanie skoncentrowany na swoim świecie wewnętrznym.
Miał hobby, które było ucieczką od przygnębiającej rzeczywstości politycznej. Pasjonował się sportem – był chodzącą encyklopedią, jeśli chodzi o lekką atletykę. Znał na pamięć wyniki polskich i zagranicznych sportowców, rezultaty mistrzostw Europy, świata, ale też mniejszych mityngów.
Był wybitnym intelektualistą, człowiekiem o ogromnej wiedzy.
Języka angielskiego nauczył się, słuchając piosenek anglojęzycznych. Czytał po angielsku wszystko, co wpadło mu w ręce. Szczególnie literaturę i publicystykę dotyczącą Stanów Zjednoczonych. W tej dziedzinie został niekwestionowanym autorytetem.
Znał na wyrywki wystąpienia poszczególnych prezydentów, kongresmenów i liderów partii. Bywał w Stanach i nawet tam zaskakiwał swoją wiedzą rozmówców, którzy nie spodziewali się, że ktoś z Europy może znać takie szczegóły i niuanse z ich polityki. Ze swoich wypraw za ocean zawsze przywoził dziesiątki kilogramów książek.
Po raz pierwszy otworzył się na świat w roku 1980. Zaangażował się w tygodnik „Solidarność”.
Patrzył na otaczającą go rzeczywistość niezwykle wnikliwym okiem i komentował ją ostrym, wręcz zjadliwym piórem.
Miał bardzo specyficzny styl i sposób pracy. Kiedyś w tygodniku „Solidarność” wymogliśmy na nim, żeby ze względu na goniące nas terminy dał nam do zredagowania swój niedokończony jeszcze tekst. Z początku nie chciał, ale w końcu się zgodził. I okazało się, że nie byliśmy w stanie go zrozumieć. Jacek tworzył swoje teksty z notatek, w których zapisywał pojedyncze myśli, impresje, urywki zdań, cząstkowe spostrzeżenia w tylko dla siebie zrozumiały sposób. Ostatecznie powstawał z tego tekst spójny i logiczny, ale robocza wersja dla postronnego czytelnika była zupełnie nie do rozszyfrowania.
W czasie stanu wojennego był jednoosobowo publicystą i wydawcą. Publikował grube tomy swoich komentarzy pod nazwą „Contra”. Były to często jednozdaniowe, ale niezwykle celne zapiski dotyczące obserwowanej rzeczywistości.
Był absolutnie bezkompromisowy. Zachowywał ostrość osądu z perspektywy nieprzejednanego antykomunisty.
Jacek niewątpliwie był oryginałem – samotnikiem z wyboru. Mieszkał sam. Z dalszą rodziną utrzymwał luźne kontakty. W tej jego samotności niezachwianym wzorem i punktem odniesienia była postać ojca, z którym, jak to czesto bywa, toczył spory, ale którego cenił ponad wszystko.
Drugą niezwykle ważną osobą w jego życiu była matka. Podczas jej choroby zajmował się nią z ogromnym oddaniem. Niezwykle ją kochał.
W swojej publicystyce dostrzegał i piętnował wszystkie ułomności wynikające z pragmatyzmu. Uważał, że gorszy jest moralny pragmatyzm niż zadeklarowana wrogość. Był zawsze stuprocentowo szczery i autentyczny w tym, co pisał. Nie uznawał kompromisów. I za to szanowali go nawet jego adwersarze.
Bardzo potrzebujemy ludzi takich jak Jacek. Niestety, dziś nie ma ich wielu.
Jego postawa była prawdziwą drogą do niepodległości.
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka