Z końcem maja prokuratura wojskowa miała zakończyć badania próbek z leżącego w Smoleńsku wraku tupolewa. Pierwotnie analizy laboratoryjne miały być sfinalizowane już w kwietniu tego roku. Ostatnio pojawiają się informacje, że prokuratura ujawni wyniki badań. „GP” dotarła do dokumentów, które potwierdzają ponad wszelką wątpliwość wcześniejsze publikacje, że na wraku Tu-154M odkryto nie tylko trotyl, ale także oktogen i heksogen, czyli składniki nowoczesnych materiałów wybuchowych, np. C4.
Polscy biegli badali wrak tupolewa w Smoleńsku od 17 września do 12 października 2012 r., dwa i pół roku po katastrofie. Jak wynika z wydruków z użytych przez nich urządzeń spektrometrycznych, do których dotarła „GP”, badania wielokrotnie wykazały obecność materiałów wybuchowych w ilości, która jest większa od przyjmowanego przez producenta minimum (tzw. granicy błędu). Dotarliśmy także do potwierdzających ten fakt wykresów, sporządzonych niezależnie od zrzutów z urządzeń spektrometrycznych.
Plastik, ulubiony materiał terrorystów
Według wspomnianych wyżej kryteriów na wraku tupolewa stwierdzono trotyl (TNT), heksogen (RDX), oktogen (HMX) oraz nadtlenek urotropiny (HMTD). Heksogen i oktogen używane są do produkcji nowoczesnych materiałów wybuchowych takich jak C4, czyli tzw. plastik. W internecie bez trudu można znaleźć informacje, że C4 jest jednym z ulubionych materiałów używanych do zamachów terrorystycznych ze względu na swoją plastyczność – można go wcisnąć w każdą szczelinę, szczególnie w części mechaniczne np. samolotu. Dodatkowo jest stosunkowo bezpieczny dla tych, którzy chcą go wykorzystać – odpalany jest wyłącznie za pomocą detonatora. Zdaniem chemików, stosowany od lat C4 i trotyl to najlepsze materiały do wykorzystania w niskich temperaturach. Co ciekawe, heksogen detonuje się z prędkością ponad 8 tys. metrów na sekundę – z pewnością tego faktu nie zdążyłyby zarejestrować rejestratory tupolewa.
Przypomnijmy, że Rosjanie wykluczyli obecność materiałów wybuchowych już trzy dni po katastrofie. Jak ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, poinformowali o tym stronę polską, dodając, że w trakcie analiz próbki uległy całkowitemu zniszczeniu.
Polscy biegli zostali dopuszczeni do wraku dopiero jesienią 2012 r. Początkowo ukrywano fakt, że badali udostępnione przez Rosjan szczątki tupolewa nie pod kątem ujawniania śladów powstałych w wyniku uderzenia samolotu o ziemię, lecz w wyniku działania materiałów wybuchowych (prokuratura określa je jako materiały wysokoenergetyczne).
Prokuratura wojskowa na tropie. Z opóźnionym zapłonem
Specjaliści, którzy pojechali do Rosji, pobrali także do badań próbki gleby – z powierzchni oraz z głębokości do 2 m. Do analizy zostały pobrane także wymazy z części tupolewa znalezionych podczas badań. Zdaniem rozmówców „Codziennej”, którzy znają szczegóły pobytu biegłych w Smoleńsku i zapisy urządzeń pomiarowych, jednym z najważniejszych zadań było przebadanie tych części, na które natrafiono. – Rosjanie nie zdążyli ich umyć i dlatego odczyt z nich jest tak istotny – mówili.
Przebadali także przeszkody – głównie drzewa, z którymi miał kontakt rządowy tupolew przed uderzeniem w ziemię. Obszar, którym zajęli się polscy specjaliści, był znacznie większy niż ten, który sprawdzili Rosjanie i który jest opisany w raporcie MAK.
Biegli posługiwali się najwyższej klasy specjalistycznym sprzętem, m.in. spektrometrami Ramana, detektorem marki Raytech FD 6643, detektorem marki Raytech FT 2407, przenośnym systemem rentgenowskim Scansil 4336R, wykrywaczami metalu, m.in. marki Fischer 1280X aquanaut, detektorami IMS-mMO-2M, Hardend Mobile Trace, Pilot M, monitorem skażeń radioaktywnych EKO C, urządzeniami GPS marki Colorado oraz przenośnym komputerem do opracowania wyników pomiarów.
Spektrometr Ramana TruDefender FT to analizator niebezpiecznych substancji chemicznych, który pozwala na jednoznaczną chemiczną identyfikację substancji oraz automatyczną analizę. Wyniki z tego urządzenia otrzymuje się zaledwie w ciągu kilku sekund. Detektor Hardened Mobile Trace służy z kolei do wykrywania i rozpoznawania drobnych cząsteczek materiałów wybuchowych, narkotyków, chemicznych środków bojowych oraz toksycznych chemikaliów przemysłowych. Materiał do badania pobierany jest w dwojaki sposób: ręcznie oraz automatycznie – przez zasysanie cząsteczek, a odczyt jest natychmiastowy.
W skład zespołu biegłych wchodzili dwaj prokuratorzy, eksperci z zakresu badań fizykochemicznych, badania wypadków lotniczych, specjalista z zakresu budowy Tu-154 oraz specjaliści z zakresu kryminalistyki.
Tymczasem 30 października 2012 r. Cezary Gmyz opublikował w „Rzeczpospolitej” pierwsze wyniki prac biegłych – na wraku tupolewa odkryto trotyl i nitroglicerynę.
Zakaz mówienia o danych z detektorów
Jak w listopadzie 2012 r. ujawniła „Gazeta Polska Codziennie”, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg, grożąc odpowiedzialnością karną, zabronił biegłym z Centralnego Biura Śledczego informowania przełożonych o ustaleniach poczynionych w Smoleńsku podczas ostatniego wyjazdu i przekazywaniu komukolwiek zapisów, które znajdują się w pamięci urządzeń użytych podczas badań w Rosji. Według informacji „GPC”, w dniu publikacji na temat znalezienia śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M wczesnym rankiem prokuratura wojskowa skontaktowała się z funkcjonariuszami Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, którzy byli w Smoleńsku. Prokurator Szeląg miał zagrozić, że gdyby doszło do przekazania tych danych, funkcjonariuszom grozi odpowiedzialność karna. Z tych rozmów sporządzono notatki, które – jak potwierdził rzecznik policji Mariusz Sokołowski – znajdują się u dyrektora Centralnego Biura Śledczego KGP. „Codzienna” chciała potwierdzić w prokuraturze te informacje. Jej dziennikarzom przekazano, że po pierwsze w związku ze złożeniem przez posła Tomasza Kaczmarka zawiadomienia dotyczącego „relacji prokuratorów z biegłymi” wojskowi śledczy nie będą wypowiadali się w tej sprawie, a po drugie „Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie – płk Ireneusz Szeląg – nigdy nie dzwonił do funkcjonariuszy CBŚ oraz CLK”.
Najsłynniejsze brednie prokuratury: Był trotyl, ale go nie było
Prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy wielokrotnie zaprzeczali sami sobie, wypowiadając się na temat odczytów sprzętu, którym badano wrak tupolewa. Najsłynniejsze były: konferencja zwołana w pośpiechu w dzień ukazania się artykułu Cezarego Gmyza w „Rzeczpospolitej”, wystąpienia śledczych podczas posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości i w końcu komunikat wydany w kwietniu br. Za każdym razem śledczy przekonywali, że wykrycie trotylu nie oznacza, że trotyl wykryto.
– Nie powiedziałem, że nie znaleźliśmy trotylu, tylko że eksperci nie stwierdzili jeszcze jego obecności i czekamy na wynik badania – oświadczył płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, po publikacji w „Rz”. Kilkanaście minut wcześniej rozpoczął konferencję od stanowczego dementowania obecności materiałów wybuchowych na wraku.
– Niektóre urządzenia użyte w Smoleńsku wykazały faktycznie TNT – powiedział miesiąc później na słynnym już posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. – Czy mógłby pan powtórzyć? – prosił wówczas Antoni Macierewicz. – Oczywiście, urządzenia wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu – odpowiedział Artymiak. Niestety, dalsza część wystąpienia naczelnego prokuratora wojskowego przypominała nieco wspomniane już, retoryczne popisy płk. Szeląga po publikacji „Rzeczpospolitej”. Posłowie uczestniczący w posiedzeniu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, zwołanej na wniosek klubu Prawa i Sprawiedliwości, usłyszeli więc m.in., że spektrometry używane przez śledczych tak samo reagują na materiały wybuchowe i na... pastę do butów. „Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych [...]. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych” – powiedział płk Artymiak. Wyniki badań mamy zaś poznać dopiero za kilka miesięcy.
W kwietniu 2013 r. śledczy uparcie powtórzyli swoją narrację, wydając komunikat, w którym przekonywali: „Urządzenia używane przez biegłych i specjalistów [...] pokazały na ekranach napisy sygnalizujące obecność związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym materiały wybuchowe takie jak trotyl (TNT), związki nitrowe, oktogen (HMX) oraz heksogen (RDX)”. Ale tak naprawdę po raz kolejny zaprzecza on sednu wywodów. W komunikacie kluczowym jest dobrze znane zdanie: „Pojawienie się takich napisów nie jest jednak jednoznaczne ze stwierdzeniem, że taki materiał wybuchowy znajdował się na badanej części wraku. Jednoznaczną odpowiedź w tym zakresie przyniesie dopiero opinia sporządzona po wykonaniu szczegółowych badań laboratoryjnych”.
Prawda wypłynie
Przypomnijmy, że niezależnie od badań polskich i rosyjskich śledczych analizy na własną rękę prowadzą rodziny ofiar katastrofy. Stanisław Zagrodzki, kuzyn jednej z ofiar, prywatnie zlecił amerykańskim ekspertom badania m.in. samolotowego pasa bezpieczeństwa z miejsca tragedii. Ekspertyzy ujawniły obecność trotylu. – Jednostkowe badania odczynnikowe wykazały obecność trotylu we fragmentach pasa bezpieczeństwa, którym przypięta była moja kuzynka – mówił Zagrodzki.
Cezary Gmyz w „Do Rzeczy” ujawnił w kwietniu, że na wraku tupolewa wykryto nie tylko trotyl, ale również heksogen i oktogen.
Katarzyna Pawlak
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka