Z dwu rąk chrześcijaństwa – jedna została odcięta, z dwu oczu jedno wyłupione.
Jan Długosz

6 kwietnia 1453 r. Mehmed II, zwany później Zdobywcą, na czele niemal 80 tysięcznej armii przystąpił pod mury Konstantynopola. Ruszając nad Bosfor starał się stłumić wewnętrzną opozycję, która zarzucała mu bezczynność i zbytnie umiłowanie… chłopców. Chcąc nie chcąc przywódca Turków Osmańskich policzył kasę, rozesłał gońców, wydał polecenie przygotowania sprzętu i pociągnął ku nie zdobytym od ponad tysiąca lat murom stolicy wschodniego cesarstwa. Po całym Bliskim Wschodzie poszedł rumor… Naprzeciw wojskom tureckim stanął Konstantyn XI Paleolog oraz niecałe dziesięć tysięcy obrońców. Większość z nich stanowili mieszkańcy miasta nad Bosforem, a prócz nich pozycje na murach zajęli Włosi, Katalończycy i garstka Francuzów (Prowansalczyków). Jednak w porównaniu z potęgą najeźdźców były to siły wysoce nie wystarczające. Mimo zabiegów basileusa świat zachodni patrzył na starcie obojętnie. Wschód Europy po klęsce pod Warną (1444 r.) nie zdobył się już na kolejną odsiecz. „Miasto”, bo tak zwali swą stolicę Romajowie, okres świetności miało już za sobą. Niegdyś pół milionowy ośrodek tragicznie się wyludnił i pozostało w nim ledwo 50-60 tysięcy mieszkańców, czyli ilość absolutnie nie wystarczająca do skutecznej obrony. Z punktu widzenia Bizantyjczyków sytuacja wyglądała nie tylko źle, ale wręcz tragicznie. Mimo tego cesarz trzymał fason i dawał znakomity przykład nielicznym obrońcom. W dniu 29 maja 1453 roku miało miejsce ostateczne uderzenie. Masy wojowników z najodleglejszych stron państwa osmańskiego wraz z niezawodnymi janczarami ruszyły do ostatecznego ataku. Tym razem jego przeprowadzenie ułatwili chciwi pieniędzy mieszkańcy Galaty, którzy w wyniku perswazji i przekupstwa zdradzili potomków Rzymian. Gdy wieść o upadku poszczególnych punktów oporu dotarła do cesarza, ten nakazał przynieść sobie zbroję i wraz z grupą przybocznych ruszył w bój. Zginał najprawdopodobniej rozsiekany przez rozjuszonych napastników. Tak jak setki i tysiące innych wojów. Jego postawa w obliczu zagłady zasługuje na szczególne uznanie, gdyż prawie cała wierchuszka bizantyjska albo uciekła na statkach z oblężonego miasta, albo czym prędzej oddała swe usługi Mehmedowi. Tak oto po jedenastu wiekach upadło cesarstwo wschodnie. Dziś pamiętają o nim jedynie nieliczni. A szkoda…
Zasług Cesarstwa Bizantyjskiego, a właściwie jego mieszkańców, nie da się przecenić. Wiele dziedzin naszego życia wygląda tak a nie inaczej za przyczyną Bizantyjczyków. Zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale takie są fakty. Spójrzmy choćby na tzw. prawo rzymskie. Co prawda zręby zasad stworzyli antyczni obywatele Rzymu, lecz całe ich dziedzictwo dotrwało do czasów współczesnych wyłącznie za przyczyną wschodnich Romajów (vide: Kodeks Justyniana). Podobnie rzecz się ma ze spuścizną myśli starożytnej. Zwykle znaleźć można w podręcznikach informacje, że dla świata Zachodu spuściznę antyczna przechowali dla nas wyznawcy islamu. To jedno z największych nieporozumień w historii. Pomijając fakt, że strażnikami wiedzy świata śródziemnomorskiego w Kalifacie byli na ogół Grecy, Syryjczycy, Asyryjczycy, Kappadokowie, Żydzi, Egipcjanie i chrześcijańscy Arabowie, to należy pamiętać, iż mądrość podziwiana dziś przez współczesnych czerpana była przez świat muzułmański z przepastnych bibliotek cesarstwa. Taka „świątynia wiedzy” jak Bajt al-Hikma skupiała w VIII i IX stuleciu najwybitniejszych przedstawicieli nauki z całego świata muzułmańskiego. Co jednak ważne, poszczególni kalifowie wysyłali poselstwa do Konstantynopola z pokornymi prośbami o udostępnienie dzieł Platona, Arsytotelesa, Plutarcha, Posejdonidosa, Archimedesa, Talesa, Strabona… To właśnie w Bizancjum narodziła się idea wolnego uniwersytetu. Już w IX wieku Leon Matematyk zorganizował w stolicy nauczanie – jak byśmy to dziś nazwali – na poziomie akademickim. Stamtąd szły prądy umysłowe, które znalazły kontynuatorów w zachodniej Europie w osobach Alkuina z Brytanii, Arno z Salzburga, Adalharda z Korbei, Dungala Irlandczyka, Einharda, Rabana Maura, Teodulfa z Orleanu, Fardulfa z Lombardii, Paulina i Piotra z Pizy, Pawła Diakon, Hildiuna z Saint-Denis, Paschazjusza Radberta, Jana Szkota, Benedykta z Aniane. W przeciwieństwie do gospodarzy stolicy zachodniego chrześcijaństwa, władcy Bizancjum wraz z konstantynopolitańskimi patriarchami słali jedną za drugą misje do barbarzyńców w celu nawrócenia ich na chrześcijaństwo. Za ich przyczyną przyjęli Chrystusa Beduini, Berberowie, Lazowie, Abazgowie, Goci, Blemmowie, Bułgarzy, Morawianie, Serbowie, Chorwaci, Jemeńczycy, Sabaici, Etiopowie, Rusowie, a może nawet nasi przodkowie… Należy również pamiętać, że znany nam Renesans wytrysnął ze źródeł bizantyjskich. Uciekinierzy z Konstantynopola (po 1204 i 1453 r.) wpłynęli decydująco na kształt tzw. Odrodzenia i to im po części zawdzięczamy slogan „nic co ludzkie nie jest mi obce”. Wreszcie w zakresie nauk technicznych osiągnięcia uczonych bizantyjskich stały się fundamentem dla rozwoju myśli zachodniej. No i wreszcie jeszcze kwestia z rodzaju wybitnie pomijanych. Tak się składa, iż przez osiem stuleci Konstantynopol pełnił rolę strażnika rubieży europejskich. Na Zachodzie podobną funkcję pełnili Frankowie, a na skrajnym wschodzie Chazarowie. Gdyby jednak nie niezłomna determinacja wschodnich Romajów, to najpewniej już w średniowieczu w Wiedniu, Belgradzie, Budapeszcie, Mediolanie, Bukareszcie i… Krakowie zainstalowaliby się zawodowi muezzini.
Za kilka dni przypadnie 567 rocznica upadku „Miasta”. Warto abyśmy pamiętali ile zawdzięczamy zupełnie nam nieznanym ludziom żyjącym onegdaj w mieście na pograniczu Europy i Azji. To tak naprawdę nasza historia i nasze dziedzictwo…
Inne tematy w dziale Kultura