Bazyli1969 Bazyli1969
1141
BLOG

Powstanie Listopadowe 1830/31: głupia awantura czy stracona szansa?

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

Każdą zdradę można pięknie wytłumaczyć
Elżbieta I

image

Istnieją i istniały w naszym kraju środowiska utrzymujące, że polskie powstania były  niepotrzebnymi ekstrawagancjami. Po pierwsze dlatego, że powodowały potężny ubytek polskiej krwi, a po drugie doskonale korespondowały z powiedzeniem o motyce i  słońcu. No, może od czasu do czasu jako kontrapunkt przywołuje się powstanie wielkopolskie, które tak naprawdę nie było jedyną udaną insurekcją. Wszak połowicznym sukcesem zakończyły się powstania śląskie, a pełnym zwycięstwem mało znane powstanie sejneńskie (1919 r.). Spór o pozostałe trwał  będzie jeszcze długo i - jak można założyć - nie zakończy się nigdy ustaleniem wspólnego stanowiska. Skoro jednak zbliża się kolejna rocznica Powstania Listopadowego, nie zaszkodzi, chociażby z szacunku i ciekawości, zadumać się przez chwilę nad tym wydarzeniem.

Mam przed sobą dwie książki. Pierwsza zawiera teksty jednego z najzdolniejszych polskich wojaków XIX stulecia, czyli generała I. Prądzyńskiego, a druga jest opracowaniem sporządzonym przez carskiego pułkownika sztabu armii rosyjskiej (a później m.in. z-cy Warszawskiego Okręgu Wojskowego w stopniu generalskim) A. Puzyrewskiego. Obie pozycje poświęcone są wojnie polsko-rosyjskiej 1831 r., która stanowiła kontynuację wydarzeń z 29/30 listopada roku poprzedniego. Nie chcę koncentrować się na opisie politycznych sporów  i działań militarnych, bo  doskonale uczynili to uczeni tej miary co J. Łojek, W. Tokarz czy  M. Zgórniak, ale wspomnieć o innym aspekcie zrywu. Przywołany polski oficer, jak i sztabowiec rosyjski, w swych publikacjach zwracali nań uwagę, upatrując w nim jednej z głównych przyczyn klęski powstania, lecz spostrzeżenia te umykają zwykle uwadze  badaczy i pasjonatów.

Otóż w przeddzień Nocy Listopadowej ziemie Królestwa Polskiego należały do najlepiej rozwiniętych w całym cesarstwie i doganiały pod względem industrializacji Czechy oraz rdzenne kraje austriackie. Szkolnictwo polskie - mimo pewnych ograniczeń - kwitło, powstawały towarzystwa gospodarcze i banki, prowadzono poważne przedsięwzięcia infrastrukturalne, liczba ludności dynamicznie rosła, wzmagały się procesy urbanizacyjne. Dodatkowo, to niewielkie państwo posiadało własną, kilkudziesięciotysięczną armię. Wprawdzie pod zwierzchnictwem Rosjan, lecz świetnie wyszkoloną, uzbrojoną, w znaczącym stopniu doświadczoną w bojach i dowodzoną przez polskich oficerów. Wiele wskazywało na to, iż za dwie lub trzy dekady kraina nad Wisłą osiągnie poziom rozwoju czołowych państw Europy zachodniej, a jej mieszkańcom żyć się będzie spokojnie i dostatnio. Tak prezentowały się perspektywy bytu materialnego mieszkańców Królestwa. Aby jednak osiągnąć stan dobrostanu wielu ludziom brakowało zadowolenia na poziomie emocjonalnym. Pamiętali o czasach świetności Rzeczypospolitej, o swobodach i przynależności do rodziny wielkich narodów. Niestety, błędy popełnione przez ich ojców i dziadów oraz zmowa sąsiadów doprowadziły do tego, że nie  mogli czuć się i realnie być gospodarzami we własnym domu. Ponadto byli świadomi, iż w pobliskich krainach żyją miliony rodaków oddzielonych od Królestwa  niesprawiedliwymi wyrokami losu. Sam I. Prądzyński jeszcze przed listopadem 1830 r. pisał o tym tak: "Dopóki Polska nie wróci do praw jej się przynależnych, dopóki zbrodnia polityczna ośmnastego wieku na niej spełniona naprawioną nie będzie, dopóty wszelkie zawichrzenia obiecujące zmienić postać polityczną Europy znajdą w Polsce i odgłos, i gotowych w tym kraju ludzi, a zwłaszcza młodych,  do udziału w nich..."

 Takich nastrojów nie godziło się lekceważyć i władze carskie doskonale to rozumiały. Tłumiły zatem w zarodku wszelkie próby tworzenia opozycji politycznej na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, uznając, że przyznana Polakom autonomia jest i tak szczytem imperatorskiej łaski. Co prawda Petersburg w porównaniu z ówczesnymi rządami Wiednia (co ciekawe w tym czasie Berlin jawił się jako najmniej dokuczliwy  zaborca) nie wyróżniał się skalą represji, ale w jego przypadku dochodziły metody obce polskiej tradycji i doświadczeniu wyniesionemu z okresu istnienia Księstwa Warszawskiego. Pomijając wiele z nich, wystarczy wspomnieć o sławetnym policzkowaniu oficerów przed frontem wojska, którzy nie mogąc znieść takiego upokorzenia odbierali sobie życie. Podobnych - drobnych i poważnych - barbarzyńskich zwyczajów praktykowanych przez Moskali było bez liku. Nie dziwi zatem, że przysłowiowy "zawór" nie wytrzymał.

Wybuch insurekcji przygotowywali młodzi, nie posiadający zdolności politycznych oraz odpowiedniego autorytetu oficerowie. Z tej przyczyny pilnym zadaniem było postawienie na czele sprzysiężenia odpowiednich ludzi. Poszukiwano ich gorączkowo. I to tak bardzo, że w zamieszaniu pozbawiono życia kilku znanych generałów. Nie każdy z nich - jak twierdzą uczeni - posiadał odpowiednie zdolności i haryzmę, ale prawie wszyscy (poza generałem Nowickim, który zginął przypadkowo) stanęli na gruncie swoiście pojętego legalizmu* i odmówili powstańcom wsparcia. Pierwszy dyktator powstania, czyli gen. J. Chłopicki, na natarczywe nagabywania spiskowców odrzekł aby dali mu spokój, ponieważ... jest bardzo senny. Nawet płk. L. Bogusławski, bohaterski dowódca 4 pułku piechoty liniowej (tzw. Czwartaków), nie kwapił się chwycić za broń i w pierwszym dniu insurekcji własnymi rękoma zatrzymywał żołnierzy spieszących do powstania, grożąc im przy tym rozstrzelaniem. Podobnie postąpiła zdecydowana większość wyższych dowódców. Dopiero presja otoczenia i dynamiczny rozwój wypadków skłoniły doświadczonych wojaków do zmiany frontu. Trzeba zaznaczyć, że tylko część z nich postąpiła tak z odruchu serca i poczucia obowiązku.


image

"Czwartacy" w bitwie o Olszynką Grochowską

image

Starcie polskiego ułana i rosyjskiego kozaka

image

Bitwa pod Ostrołęką (obrona klasztoru)

Rosyjski gen. A. Puzyrewski zawarł na kartach "Wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku" następujący passus: "Zdawaćby się winno, iż przy tak nierównych warunkach , nie tylko wynik walki nie może być wątpliwym, lecz i cały przebieg tego nadludzkiego wysiłku przedstawi się jako pochód tryumfalny przeważnie silniejszego. Lecz jako żywo - nierówna ta walka ciągnie się przez długie ośm miesięcy - powodzenie często się chwieje i niekiedy szala jego przechyla się na stronę słabszego, który nie tylko zadaje ciosy dotkliwe przeciwnikowi, lecz podczas odnosi stanowczą przewagę." Konstatacja doświadczonego żołnierza tylko na pierwszy rzut oka wzbudza zdziwienie. Rzeczywiście dysproporcja sił, szczególnie w ogólnych potencjałach obu zwaśnionych stron, była olbrzymia, ale... Choć Królestwo Polskie zamieszkiwało jedynie nieco ponad 4 miliony mieszkańców, a Rosję ponad dziesięciokrotnie więcej, to już w zakresie możliwości wojennych sytuacja nie wyglądała tak dramatycznie. Stronie polskiej nie brakowało fachowców z branży militarnej,  warsztatów zbrojeniowych, znajomości terenu, poparcia ludności oraz pieniędzy. O poziomie służb kwatermistrzowskich, inżynieryjnych i medycznych (w tym przypuszczalnie pierwszych na świecie oddziałów sanitarnych działających na polu bitwy) zaświadczają lamenty strony rosyjskiej, żałującej, iż w tych zakresach posiadane przez nią zasoby są bez porównania mniejsze niż u Polaków. Jako ciekawostkę dodać można, że licząca bez mała pięciuset ludzi polska żandarmeria, składał się z osób (od dowódcy po najlichszego strzelca) co do jednej znających sztukę czytania i pisania! Był to ewenement na skalę europejską.

Równie istotną była jeszcze jedna okoliczność. Oto polska irredenta przez dwór pruski i austriacki została przyjęta z dystansem, bowiem oba ośrodki były mocno zaniepokojone aktywnością Rosji na Bałkanach oraz Zakaukaziu i idącym za tym krok w krok wzrostem jej potęgi. Dodatkowo w obu krajach  nastroje rewolucyjne - będące echem wydarzeń we Francji, Neapolu i Portugalii - wciąż się tliły, a społeczeństwa głośno wyrażały sympatię wobec Polaków. Z tych przyczyn ani Berlin, ani Wiedeń nie zamierzały na razie podejmować wrogich działań wobec powstańców i nie wydaje się wykluczonym, że powodzenie rebelii przyjęłyby z wykalkulowanym spokojem. Zależało to jednak od rozwoju wydarzeń.

Według zgodnych ocen wielu uczestników wojny i historyków ją badających,  wśród największych, a nawet potwornych, błędów popełnionych przez stronę polską w jej trakcie należy wymienić:


1. Umożliwienie wielkiemu księciu Konstantemu ucieczki z Warszawy i wycofania się Rosjanina wraz z towarzyszącymi mu jednostkami za Bug.
2. Nie podjęcie próby przeciągnięcia na stronę powstańców Korpusu Litewskiego, który jeszcze w 1830/31 r. składał się w olbrzymim stopniu z żołnierzy (i po części z oficerów) pochodzących z ziem I Rzeczpospolitej.
3. Odrzucenie oferty przystąpienia do powstania złożonej przez środowiska patriotyczne z zaboru pruskiego i Rusi (Wielkopolanie oferowali przybycie kilkunastu tysięcy zbrojnych z tzw. Landswery, a obywatele Podola i Wołynia uderzenie na miejscowe garnizony wojsk carskich).
4. Wstrzymanie uderzenia na osamotnione i zajmujące niedogodne operacyjnie pozycje rosyjskie jednostki gwardyjskie.
5. Nie wykorzystanie kryzysu w szeregach rosyjskich spowodowanego epidemią cholery i śmiercią feldmarszałka I. Dybicza.
6. Opieszałe próby rozszerzenia regularnych działań wojennych na wschód od Bugu, o znaczeniu których gen. Prądzyński twierdził tak: "Za Bugiem, za Niemnem było prawdziwe życie powstania polskiego, była dla Polski możność pasowania się z Rosją..."
7. Wstrzymanie się od zadania decydującego ciosu pobitym formacjom carskim w trakcie zwycięskich dla strony powstańczej bitew pod Dębem Wielkim, Iganiami i Międzyrzeczem Podlaskim.
Z czego wynikało takie postępowanie?

image

Potyczka pod Szawlami z udziałem E. Plater

image

Śmierć gen. Sowińskiego na szańcach Woli

Wspomniałem wyżej, że wysocy oficerowie wieść o wybuchu powstania  przyjęli - na ogół -  bez radości, a niektórzy nawet wrogo. Zwykle usprawiedliwia się ich postawę doświadczeniem i wiedzą, które pozwalały realnie ocenić szanse zrywu. Takie tłumaczenia nie wytrzymują jednak krytyki w świetle znanych faktów. Trzeba bowiem pamiętać, że mniej liczne wojska polskie nie przegrały w polu (poza utratą Warszawy) żadnej bitwy o znaczeniu strategicznym! Nawet poważny bój pod Ostrołęką należy zaliczyć do zremisowanych. Sztabowcy polscy opracowali plany wojenne tak nowatorskie, że jeszcze dziś studenci akademii wojskowych  analizują te założenia. Zresztą nikt po stronie powstańczej nie pragnął zdobywania Moskwy, ale zadanie stronie rosyjskiej ciosów tak dotkliwych, że ponoszone straty zmusiłby władców imperium do podjęcia rokowań. Czy taki plan miał walory prawdopodobieństwa?

Nim rozpoczęła się wojna polsko-rosyjska już od kilku lat trwały zmagania grecko-tureckie. Prawosławna ludność Peloponezu chwyciła za broń w odruchu niezgody na opresję serwowaną jej przez stambulskich władców. Dysproporcja pomiędzy walczącymi stronami była zdecydowanie większa od tej, która wystąpiła w polskim powstaniu. Mimo to w roku 1830 Grecja (a dokładnie jej część) wywalczyła niepodległość. Trzeba przyznać, że mocarstwa zachodnie wspierały grecki ruch  narodowowyzwoleńczy, ale uczyniły do dopiero wtedy, gdy powstańcy zaczęli odnosić sukcesy. Niektórzy polscy patrioci doskonale zdawali sobie sprawę z tych uwarunkowań. Jeden z nich, czyli gen. Prądzyński wyraził to przekonanie w sposób bardzo bezpośredni pisząc: "Dla Anglii sprawa polska była zawsze sprawą podrzędną. Anglię zajmują wewnętrzne stosunki, Indie, Chiny, wszystkie morza, handel świata, pilnowanie Francji. Ażeby rząd angielski choć jedna gwineę dla Polski wyłożył, potrzeba by, ażeby mu matematycznie udowodnionym było, jaki procent ta gwinea przyniesie." Gdyby zatem armia powstańcza rozbiła carskie wojska interwencyjne i przeniosła działania wojenne na terytoria litewskie oraz ruskie, kierownicy polityki angielskiej i francuskiej ujrzeliby w powstaniu szansę na zrobienie politycznego, a może nawet gospodarczego interesu. Tyle tylko, że każdy plan musi być realizowany przez ludzi.

W szeregach wojsk polskich nie brakło utalentowanych dowódców. Niektórzy z nich z olbrzymim zapałem oddali się sprawie odzyskania niepodległości. Wzorcowym przykładem był J. Dwernicki, który dysponując mniej licznymi od wroga formacjami, przemierzył ze swymi żołnierzami szlak bojowy od Wisły, przez Wołyń, aż po Podole staczając 10 lub 11 bitew i potyczek nie przegrywając ani jednej! Hartem ducha wykazali się również inni generałowie, choć mniej utalentowani od ww. Taki gen. B. Kołyszko przyłączył się do powstania i walczył w polu mając na karku lat... osiemdziesiąt! Byli również tacy, którym poza zapałem i oddaniem brakowało zdolności oraz odpowiednich cech charakteru. Spośród nich najgorzej skończył gen. Giełgud. Po nieudanej wyprawie na Litwę wraz z podległymi oddziałami przekroczył granicę pruską i chwilę później został zastrzelony przez jednego z oficerów zarzucających mu zdradę. Niestety, ster władzy nad wojskiem spoczywał w rękach ludzi zupełnie innego kalibru.

Generał J. Chłopicki, czyli pierwszy dyktator powstania, bez dwóch zdań był tęgim wojakiem. Nie wierzył jednakże w jego powodzenie. Wspierany przez stronnictwo ultrakonserwatywne, sabotował działania ofensywne i opóźniał organizowanie wojska. Usiłował pertraktować z carem Mikołajem, łudząc się, iż już na wstępie metodami dyplomatycznymi uzyska od Rosjan więcej niż na polu walki. Dodatkowo był wybitnym egocentrykiem i uparciuchem, co przekładało się na jakość współpracy z podwładnymi. Z kolei o przymiotach gen. Skrzyneckiego wspominano, że "w duszy byłby rad pozbyć się ciężaru [dyktatury], co go tłoczył, ale brały przewagę względy podrzędne, nędzne. Nasamprzód żal było rozstać się z tym tysiącem dukatów (około), które mu miesięcznie żołdu płacono. Ciułał sobie z nich zapasik, który w jego oczach służyć mu będzie na niejaki czas po upadku naszym; dobrze więc było pobierać tę pensją choćby jeszcze kilka miesięcy, choćby tylko jeden miesiąc; żal było także rozstawać się z zaszczytami i reprezentacją." J. Krukowiecki, ostatni już naczelny dowódca, w bitwie o Olszynkę Grochowską odmówił wykonania kontruderzenia mogącego przechylić szalę zwycięstwa na stronę polską, a następnie prowadził tajne rozmowy z marszałkiem Paskiewiczem i źle (raczej celowo) przyłożył się do ufortyfikowania stolicy. Podobne postawy reprezentowało wielu innych rozkazodawców. Np. generałowie Andrychewicz i Bogusławski, którzy opuścili szeregi armii jeszcze przed zakończeniem powstania czy "kondotier" gen. Ramorino nie wykonując rozkazu uderzenia na korpus gen. Rozena  i samowolnie opuszczając pole walki.

Zwykli obywatele wyczuwali, że wysiłek narodu jest sabotowany. Swojemu niezadowoleniu dali wyraz podczas wydarzeń z dnia 15 sierpnia 1831 r., kiedy wzburzony warszawski tłum rozbił więzienia i dokonał samosądu na kilkudziesięciu osobach (wojskowych, urzędnikach i Żydach posądzanych o szpiegostwo) oskarżonych o szkodzenie sprawie. Odpowiedzią władz było użycie służb porządkowych i rozwiązanie towarzystw patriotycznych. Potem powstanie już tylko dogorywało. Kilka lat później gen. Chłopicki miał przechadzać się pod krakowskim kopcem Kościuszki. W pewnym momencie wypalił do towarzysza: "I ja mogłem mieć podobny!".

Ruszając przeciw Polakom, głównodowodzący wojsk interwencyjnych, Iwan Dybicz, podobno  obiecał Mikołajowi I, iż w ciągu dwóch tygodni uśmierzy bunt niewdzięcznych "Polaczków". Wbrew zapewnieniom, walki trwały przez - bez mała - osiem miesięcy, a sam feldmarszałek wyprawę przypłacił życiem. Sądzić można, że wśród wszystkich dziewiętnastowiecznych polskich zrywów, to z lat 1830/31 było jedynym mający realne szansę na powodzenie. Niestety, została ona zaprzepaszczona przez część reprezentantów najwyższych czynników wojskowych i politycznych. Podobnego błędu nie popełnili nasi pradziadowie, którzy w latach 1918-1921 potrafili pozostawić różnice na boku i zjednoczyć się w trudzie walki o wolną ojczyznę. Tym samym dowiedli, że nauka płynąca z przebiegu Powstania Listopadowego nie poszła w las. Czy jednak powinniśmy zapomnieć już o doświadczeniach sprzed prawie dwóch wieków?

We wstępie do "Wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku" Aleksandr Puzyrewski zaznaczył, że "studyując tę wojnę, rossyjski oficer zdobywa sposobność bliższego poznania tej części  kraju [tj. Królestwa Polskiego], który niezawodnie i w przyszłości stanie się nieraz polem orężnej walki..." Trzeba przyznać rację rosyjskiemu generałowi: tak, ziemie nadwiślańskie doświadczyły jeszcze wielokrotnie losu wojennego teatru. Tym wszystkim, którzy bronili Polski należy się wielki szacunek. Nie wystarczy jednak wykrzyczeć rytualne "Cześć i chwała bohaterom!" i "Zdrajcom na pohybel". Powstanie Listopadowe uczy, iż w razie potrzeby pod żadnym pozorem nie można oddawać wielkich spraw w ręce małych ludzi.




*Ówcześnie car Rosji był również władcą Królestwa Polskiego

Linki:

http://www.sda.pl/obrona-klasztoru-w-1831-r-czwartacy-pod-ostroleka-1931-r,14590,pl.html
https://niezlomni.com/powstanie-listopadowe-na-obrazach-wojciecha-kossaka-galeria/









Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura