Beata Strawa
Beata Strawa
BeataStrawa BeataStrawa
91
BLOG

Rejs szczura lądowego z Grecji do Turcji. Odsłona 2.

BeataStrawa BeataStrawa Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Kiedy ma się do czynienia z wilkiem morskim, który zupełnie podświadomie wziął sobie do serca maksymę Pompejusza „navigare necesse est, vivere non est necesse”, trzeba być przygotowanym na ekstremalne doświadczenia, a przede wszystkim nie przywiązywać się, jak mam to w zwyczaju, do planowania jakichkolwiek tras. Tomek zdecydował, że wiatr, który w takiej skali będzie się utrzymywał przynajmniej do połowy tygodnia, jest zbyt silny, żeby walczyć z nim płynąc z Syros na wschód. Musimy więc, meandrując między Cykladami, wybrać się prosto na Rodos - największą wyspę Dodekanezu, gdzie będzie dużo spokojniej, a przede wszystkim będziemy płynąć z wiatrem. Muszę się obejść smakiem oglądania starożytnych i biblijnych tajemnic niewielkich, mało popularnych wysepek tego, mało mi znanego, archipelagu. Płyniemy dzień, noc i jeszcze jeden długi dzień, przy niemal ósemce w skali Beauforta. Większość tego czasu spędzam w kajucie, namawiając żołądek, żeby wrócił spod krtani na swoje stałe miejsce. Nie posłuchał, zaciskając się niczym pięść Tysona na moją myśl o przyjęciu wertykalnej pozycji, lub przełknięciu czegoś więcej, niż kilka łyków wody. Na pokład wychodzę dopiero wieczorem, kiedy słońce zostawia poświatę nad mijaną właśnie na prawej burcie wyspą Ios. Dalej, na południowym zachodzie zapalają się światła Thiry – biało niebieskiego Santorini. Nad kołyszącym się grotem, na czystym, czarnym niebie rozbłyskują stopniowo, jak lampy w oknach miejskich osiedli, bajeczne gwiezdne konstelacje, którym właśnie tu, w Grecji przed wiekami nadano mitologiczne imiona. Rozpostartemu nad głowami planetarium możemy się tylko przyglądać, bo zrobienie fotografii, oddającej niezwykłość tego obrazu, jest w tym świetle, przy braku odpowiedniego sprzętu niemożliwe. Półkoliście sklepione nad horyzontem, rozgwieżdżone obserwatorium, bezmiar wzburzonego morza w kolorze atramentu wylanego na karty antycznych tragedii i kołysząca się na falach w tym bezkresie, nasza mała łupinka dają, być może banalne, ale dojmujące poczucie kruchości życia i jego w gruncie rzeczy, nieistotności. Nic dziwnego, że ta ziemia zrodziła największych w historii ludzkości filozofów. Z takim niebem i morzem, nie mogło być inaczej. Około trzeciej po południu dnia następnego, na wschodzie, w dali, za lewą burtą ukazało się osnute delikatną mgłą mlecznokawowe wzgórze wyspy Tilos i niewiele dalej, w odległości, która na horyzoncie wydaje się mieć zaledwie dziesięć centymetrów, początek ciągnącego się przez prawie 80 kilometrów słonecznego Rodos. Bierzemy kurs jeszcze bardziej ostro na południowy wschód i pchani przez wiatr wiejący z prędkością 28 węzłów, tańcząc na falach płyniemy na wschodnią stronę wyspy. Mija jeszcze kilka godzin, zanim sporym łukiem ominiemy wystający z jej południowego krańca niewielki przylądek Parsonisi, połączony z lądem wąską, zalaną teraz przez wodę, mierzeją. Tutejsze maleńkie zatoczki są Mekką kite i windsurferów z całej Europy. Już z daleka widzimy kolorowe motyle kite'ów unoszące się nad granatowymi falami. Po dłuższym czasie na środkowej części łagodniejszego, wschodniego brzegu wyspy, wiatr się uspokaja. W ciemnościach dobijamy do zatoki przy zabytkowej osadzie Lindos, znanej już z opowieści Homera. Wyspa Rodos wysłała na wojnę trojańską dziewięć okrętów i wszystkie pochodziły właśnie z Lindos. Flota lindyjska zawładnęła w tamtych czasach większą częścią basenu Morza Śródziemnego, a Lindyjczycy stworzyli rodyjski kodeks morski. W zatoce od strony miasteczka widać małe, betonowe molo. Jest przy nim jednak zbyt płytko, dlatego stajemy nieco dalej, kilkanaście metrów od brzegu, w idealnej do kotwiczenia zatoce Lindhou, nad którą góruje podświetlona zlotym światłem, stojąca na akropolskim wzgórzu, XIV-wieczna twierdza Joannitów, jedna z wielu fortyfikacji, jakie rycerze – żeglarze postawili na Rodos. Po 36 godzinach rejsu szczęśliwie udało nam się opuścić kotwicę. Zasypiam lekko kołysana chybotem łódki, przy delikatnyn akompaniamencie wiatru grającego na wantach. Jutro podpłyniemy na ląd. Bogu dzięki! CDN.

Zobacz galerię zdjęć:

Beata Strawa
Beata Strawa Beata Strawa Grzegorz Strawa Beata Strawa Beata Strawa
BeataStrawa
O mnie BeataStrawa

Z wykształcenia jestem polonistką, z zamiłowania podróżniczką. Zawodowo zawsze byłam związana z dziennikarstwem radiowym i prasowym. Opisuję swoje podróże. Z tych opisów powstała książka, która czeka na wydanie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości