Tak przyszły mi do głowy trzy, a nawet cztery postacie. Nic je pozornie nie łączy...
Leszek Miller - wyciągany końmi z premierostwa. Rozstrzeliwany na komisji śledczej. Łapany na aferach sld-owskiego zaplecza. A Miller - spoko wodza. Nie przerażały go ani afery, ani krytyka, ani Kwaśniewski. Potrafił odciąć się Kwaśniewskiemu notatką, obiecać wybory, a potem wykręcić się sianem.
Stanisław Wielgus – wyciągany końmi z warszawskiego stolca arcybiskupiego. Już kilka miesięcy temu były plotki. Pojawiły się publikacje. Wielgus bez mrugnięcia okiem szedł w zaparte. Że nic, że trochę, że jest mu przykro. Ale spoko wodza. Nie przerażały go prasowe artykuły, sondaże, zgorszenie wśród maluczkich, krytyka niektórych hierarchów. Gdyby nie Watykan dzisiaj byłby już po ingresie.
Jarosław Kaczyński. Opluwany i wyzywany od oszołomów, odsądzany od czci i wiary. Wywala Leppera z ministerstwa. Obiecuje, że z ludźmi o marnej reputacji zadawać się nie będzie. Gdy zostaje przyparty do ściany nie ulega presji wyborów, robi woltę i przed chwilą wyrzuconego Leppera przygarnia do piersi. Wbrew opinii publicznej, własnym zwolennikom przed chwilą jeszcze urabianym do niechęci do Warchoła. Wytrzymał i wciąż rozdaje karty.
Prawdziwym twardzielem był jednak Józef Piłsudski. Potrafił pójść na wojnę, zrugać biskupa, zmienić wyznanie, a nawet zrobić zamach stanu w którym zginęło więcej ludzi niż w stanie wojennym.
Współczesne spory gazowe, utrącenie Wielgusa, czy zamieszanie sejmowe to doprawdy małe piwo.
pozdrawiam
Bernard
Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka