Bielinski Bielinski
62
BLOG

O demokracji wczoraj i dziś

Bielinski Bielinski Polityka Obserwuj notkę 0
O tym, że demokracja zmienia się jak my. Ma swoje dzieciństwo, wiek dojrzały i starczy uwiąd. I że dobrze jest trafić we właściwy czas.

Dziś specjalny dzień. Dlaczego? Gdyż to jest jedenasty dzień maja roku pańskiego dwudziestego piątego wiek dwadzieścia i jeden. Co jednak w nim tak wyjątkowego? Dziś pewna liczba ludzi odejdzie, czyli umrze, pewna ilość przyjdzie na ten padół. Dzień jak co dzień, nie różnicy się od innych: czas końca świata i dzień nowego początku, narodzin nowego życia; dzień smutku i dzień radości. Prawda, radość i smutek indywidualny, rodzinny. Ale wiem, o co chodzi. Jedna cecha szczególna tego dnia.

 Dziś ostania niedziela, za tydzień wybory, pierwsza tura wyborów prezydenckich. Dla tak rozgrzanej politycznie mikro społeczności internetowych czytelników i komentatorów, to najważniejsza sprawa – wybory prezydenckie! Czas się zająć wyborami, w tym tymi naszymi, prezydenckimi, ale w sposób nieco odmienny. Prawdę mówiąc, męczy minie to ciągłe czytanie, że kandydat A jest super i najlepszy, kandydat B – jest bee, czyi zły, najgorszy, a C – śmieszny i obciachowy. Łatwo zauważyć, że te pochwały lub przygany nie biorą się z osobistych zalet kandydatów: A, B czy C, ale osobistych przekonań piszących, to jest ich ulubionych partii. Kandydat zgodny z przekonaniami autorów, wyborem ich partii jest dobry, zaś ci popierani przez przeciwne partie – zły. Najgorsi zaś są ci, którzy najwięcej mogą zaszkodzić naszemu ulubionemu pretendentowi do prezydenckiego niby tronu.

 Dziś, na tydzień przed pierwszą turą wyborów albo pierwszą rundą, będzie o wyborach, lub bardziej ogólnie o demokracji. Jak wiadomo najlepszemu z ustrojów albo w innej wersji, najlepszemu z najgorszych ustrojów, lub najmniej złym ze złych porządków politycznych. Każda władza jest zła, bo opresyjna, bowiem każda władza wymusza posłuszeństwo? Dobre pytanie. Inna analogia: pojedynek wyborczy kandydatów na prezydenta versus pojedynek bokserski. Tu mamy dwie rundy, tam trzy – w boksie amatorskim. W zawodowym boksie rund może być kilkanaście. Dwóch pretendentów do tytułu championa, czyli mistrza, walczy w finale mistrzostw kraju czy świata. W pojedynku politycznym do najwyższego urzędu w państwie mamy kilkunastu kandydatów. Tu walczy każdy z każdym, kilku z kilku albo wszyscy rzucają się na jednego. Mgławicowe koalicje, częste zdrady, każdy atakuje, podgryza, wyśmiewa, jak się da, każdego rywala, zwłaszcza tych najgroźniejszych. W walce bokserskiej pretendenci okładają się pięściami, w walce wyborczej pretendenci szermują, atakują i ranią się słowami. Jak wiadomo słowo mocniej rani niż nóź. Co dopiero pięść. W walce bokserskiej rzadko padają trupy, w walce politycznej znacznie, znacznie częściej. To bój do upadłego.

 Ostatnia, najważniejsza różnica. W sporcie są zasady, w polityce nie ma żadnych. W pojedynku bokserskim zabronione są np. ciosy poniżej pasa, wspomaganie chemiczne boksera, czy stalowe wkładki do rękawic. Regulują to surowe przepisy rozmaitych federacji sportowych. W polityce także mamy mnóstwo regulacji: konstytucje, ustawy, kodeksy karne, a przecież tu wolno wszystko. Dokładnie mówiąc: wolno wszystko, ale tylko i wyłącznie wygranym. Championom, czyli urzędującym prezydentom czy premierom. Przegranych rozliczą z każdej prawdziwej czy wyimaginowanej przewiny. Taka jest teoria. Praktyka jest znacznie gorsza. Walka bokserska to w teorii uczciwa, otwarta walka dwóch pretendentów na równych zasadach. A jak często bywa? Mamy koksujących, czyli wspomaganych chemicznie niby sportowców, stronniczych sędziów, ustawiane mecze.

 W meczach politycznych jest znacznie gorzej. Przykład, jedne z wielu. Mohammed Mursi został wybrany w demokratycznych wyborach i objął stanińsko prezydenta Egiptu w dniu 30 czerwca 2012 roku. Stosunkowo niedawno. Jego rządy trwały nieco ponad rok. Już na początku lipca 2013 roku w zamachu stanu egipska armia obaliła rządy demokratycznie wybranego prezydenta Mursiego i wprowadziła rządy armii trwające po dziś dzień. Dlaczego obalono prezydenta Mohammeda Mursiego? Bo to był zły człowiek, terrorysta! Wyborcy pomylili się wybierając tego niegodziwego człowieka na urząd prezydenta. Atoli dobrzy ludzie – egipska generalicja – zorientowawszy się w porę wprowadziła w państwie prawo i porządek. W uświadomieniu jak złym człowiekiem i niebezpiecznym politykiem był prezydent Mursi, wielką rolkę odegrały dyplomacja i tajne służby Izraela i usa.

 Prezydent Mohammed Mursi nie krył wrogości wobec polityki Izraela, zwłaszcza wobec sposobu w jaki Izrael traktuje swoich nieżydowskich mieszkańców, to jest prześladuje Palestyńczyków. Był to jego wielki błąd. Bezpieczna i spokojna granica z Egiptem – fundament bezpieczeństwa Izraela – stanęła pod znakiem zapytania. Spanikowani izraelscy politycy uderzyli do rządu usa. Administracja usa pociągnęła za sznurki – Egipt i jego armia była i jest po Izraelu drugim sojusznikiem i odbiorcą amerykańskiej broni na Bliskim Wschodzie. No i stało się. Zły prezydent został obalony a rządy objęli dobrzy i mądrzy. Tudzież posłuszni wobec usa i Izraela. Prezydent Mohammed Mursi – okrzyknięty muzułmańskim fundamentalistą i terrorystą – cóż, trudne miał życie po politycznej śmierci. Tak to jest w polityce. Reguła nie wyjątek. Nowe władze wytoczyły eks-prezydentowi kilkanaście procesów. Sądy egipskie – a sędziowie egipscy są równie wolni i niezależni jak nasi, rodzimi, szczególnie ci z lat słusznie minionych, z czasów stalinowskich – wydały na byłego prezydenta Mursiego wiele wyroków wieloletniego więzienia, w tym zapadły dwa wyroki dożywotniego więzienia i jeden wyrok śmieci m. in. za szpiegostwo na rzecz Kataru (sic!) fałszowanie dokumentów, zdradę tajemnic państwowych i inne ohydne zbrodnie. Władze egipskie nie zdecydowały się na wykonanie wyroku śmierci. Wybrały inną metodę. Mohammed Mursi zmarł w sądzie 17 czerwca 2019 roku, podczas jednego ze swych licznych procesów. Pewnie dostał ataku serca, biedaczek. Albo został otruty. Prawdy się nie dowiemy. Tak czy siak kara śmierci go dosięgła.

Na Bliskim wschodzie zapanował spokój; sojusz egipsko – izraelski jest fundamentem pokoju. Granica z Egiptem jak mur, a za tym murem Żydzi mogą spokojnie wywłaszczać, gwałcić i mordować Palestyńczyków. Prezydentem Egiptu od 2014 roku jest były przywódca zamachu stanu - Abd al-Fattah as-Sisi, który wcześniej mianował się marszałkiem polnym. I jest dobrze. Wybory w Egipcie się odbywają, oczywiście. Abd al-Fattah as-Sisi wygrywa je w cuglach zdobywając bez problemu po 90 % głosów. I to jest prawdziwa demokracja. Gdy obywatele głosują na tego, kto jako jedyny jest godzien zostać prezydentem! Ludzie powinni wiedzieć, na kogo mają głosować. Jak nie wiedzą, trzeba im to uświadomić. W ten czy inny sposób. Nie znęcam się nad Egiptem. U nas przecież za 45 lat komuny było tak samo.

Inny przykład demokracji prawdziwej, także związany z ameryką, wzorcem demokracji. Z naszego podwórka. Osiem lat rządów partii z nazwy konserwatywnej i okrzyknięty przez nią sojusz z usa. Ja to nazwałem sojuszem 2.0. Pierwszy sojusz, 1.0 to sojusz polsko - amerykański z lat II wojny światowej. Zakończony jak wiadomo, traktatami z Teheranu, Jałty i Poczdamu, utratą przez Polskę połowy terytorium i 45 latam panowania sowieckiego. Sojusz 2.0 skończył się znacznie łagodniej dla nas, trzeba to przyznać. Jedynie obaleniem rządu prawicowego. Poprzednia administracja usa głośno chwaliła naszych polityków a ci pękali z dumy, sprzedawała nam broń za miliardy dolarów, a za plecami wydawała miliony dolarów na kampanię szkalującą polski rząd pośrednio poprzez różne fundacje.

Po latach i wydanych milionach dolarów defamacyjna kampania przeniosła skutek. W ostatnich wyborach proamerykańska partia niby prawicowa poniosła porażkę a władzę przejęły partie otwarcie, powiedzmy, sceptyczne wobec ameryki. Jaką korzyść odniosły z tego usa? Nie mam pojęcia. Obiektywnie rzecz biorąc, usa zaszkodziły samemu sobie. Ale głupota występuje wszędzie, także na szczytach władzy. Poprzedni prezydent Biden nie grzeszył rozumem, szczególnie że resztki mózgu zżerała mu demencja. Administracja usa za własne pieniądze podłożyła nogę i wywróciła największego sojusznika usa w Europie. Wybory były jak najbardziej demokratyczne. Vox populi vox Dei – głos ludu głosem boga. Wola ludu decyduje, rozstrzyga. Nie ma znaczenia, co było przed wyborami. Jaka była kampania, choćby pełna kłamstw, oszczerstw, zniesławień. Następują wybory, jak moment oczyszczenia. Ci, których okłamywano przez lata, ci którymi manipulowano, mamiono, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przy urnie wyborczej odzyskują wzrok i jasność myślenia. Głos, czy dotkniecie ręki boga w lokalu wyborczym. I mamy pomazańców, wybranych, zwycięzców. Z bagna kłamstw, z magmy propagandy ujawnia się szczere złoto oczyszczone w ogniu aktu wyborczego. Rzadko ale czasem tak się zdarza, nie cud, lecz moment prawdy, prawdziwe oczyszczenie jak wybory z roku 1989 - go.

Czy tak jest istotnie? Chyba mało kto wierzy w ten cud oczyszczenia nad urną. Aczkolwiek „cuda nad urną” to zwyczajna sprawa szczególnie w naszej części świata. Tu dochodzimy do kolejnej różnicy między zawodami sportowymi, jak walka bokserska, czy mecz piłkarski a zawodami politycznymi, dla niepoznaki zwanych demokratycznymi wyborami. Dla przykładu w piłce nożnej mecz wygrywa ta drużyna, która strzeli przeciwnej więcej bramek niż sama straci. Proste zasady. Znamy oszustwa, jak drukowanie meczów przez przekupstwo sędziów czy ustawianie wyników, gdy dwie drużyny umawiają się co do wyniku. W rywalizacji politycznej często idzie się dalej. Przez analogię do meczu piłkarskiego drużyn A i B. Wiadomo, że ma wygrać powiedzmy drużyna B. Skąd wiadomo? Bo tak się umówiono, bo tak jest dla wyższych, a tajemnych sił wygodne. Czy z innych powodów mniej lub bardziej jawnych, czyli tajnych. Jeżeli drużyna B – ta co ma wygrać – strzela więcej bramek, to wszystko jest w porządku. Jeśli zaś drużyna B ma gorszy bilans bramkowy niż przeciwnicy, to ogłasza się, że zmieniamy zasady. Odtąd wygrywa ta drużyna, która strzeliła mniej bramek! I te nowe zasady są jedynie słuszne i sprawiedliwe. Jak zawsze: wygrywa ta drużyna, która ma wygrać. Jak obecnie w Egipcie prezydent as-Sisi czy u nas za komuny włodarze partii robotniczej. Dodatkowo wmawia się wszystkim, iż zasady te wprowadzono przed meczem (drobnym druczkiem) a kto nie wiedział to trąba. I jego wina.

Tu widać, że rywalizacji sportowa, nieważne na arenie, stadionie czy hali sportowej nie umywa się do rywalizacji politycznej. Tak pod względem stawki meczu, zaciętości, jak braku zasad. I słuszne, bowiem w wyborach chodzi o dobro najwyższe, o władzę. A w sporcie o sławę, prestiż, pozłacane krążki zwane medalami, czy najczęściej o pieniądze.

Jaksie ma ta wiedza do wyborów, czy to prezydenckich, czy parlamentarnych? Jak ma się do demokracji? Najlepszego z ustrojów! Cóż, zależy jaka to demokracja i jakie wybory. Jeżeli mamy tzw. demokracje przymiotnikową, jak kiedyś mieliśmy demokrację socjalistyczną, to sprawa jest całkiem prosta. W demokracji socjalistycznej wygrywali ci, co mieli wygrać i z góry było wiadomo kto wygra, a kto przegra. Biedni byli ci, co uparcie bredzili coś o jakiś wolnych wyborach. Lądowali w więzieniach, a był to najłagodniejszy wymiar kary. Demokracja to tylko słowo. Tak jak stół. Stołów jest mnóstwo rodzajów. Niskie, wysokie, małe i rozkładane, prostokątne i owalne, kuchenne i stołowe, są stoły czworonożne, trój i jednonożne. Do wyboru, do koloru.

Podobnie demokracja. Demokracja się zmienia, tak jak zmieniają się ludzie i społeczeństwa. Weźmy starożytne Ateny, kolebkę demokracji. Inna była demokracja ateńska w latach 50-tych, 40-tych V wieku p.n.e., gdy miasto było bogate, obywatele liczni i rządzili przywódcy na miarę Peryklesa. Inna była ateńska demokracja po nieszczęsnej wyprawie sycylijskiej (413 rok p.n.e.) gdy Ateny były biedne i wyludnione po wielkich stratach w wojnie i przerażone przyszłością. Inna demokracja, rzymska i jego władza najwyższa: senat, rzymski parlament. Inny był Senat w połowie III wieki p.n.e., z czasów pierwszej wojny punickiej, inny w połowie I wieku p.n.e., w dwieście lat później. Inna demokracja, inny był lud rzymski. W czasie pierwszej wojny punickiej, i wcześniej, lud rzymski stanowili chłopi gospodarujący na własnej ziemi, drobni kupcy i rzemieślnicy. Bogaczy było mało a ich majątki stosunkowo niewielkie. W tych czasach po zakończonej kampanii wódz rzymski wracał na własne gospodarstwo i własnymi rękami orał swoje pole. Najsłynniejszy z nich to Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynat („Kędzierzawy”, czyli rudy, V wiek p.n.e.). Gdy Rzym znalazł się w niebezpieczeństwie, Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynat został obwołany dyktatorem przez Senat w roku 458 p.n.e. Pokonawszy wrogów w ciągu 16 dni, Cyncynat zrzekł się nieograniczonej władzy i powrócił do pracy na swoim polu. Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynat został symbolem cnót rzymskiego obywatela. Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynat i Perykles, prawie rówieśnicy, niezwykle ważni politycy, jeden w rzymskiej republice, drugi w ateńskiej demokracji.

Tacy Rzymianie, jak Lucjusz Kwinkcjusz Cyncynat tworzyli Senat, Lucjusz był nie tylko dyktatorem ale i konsulem; oni stworzyli potęgę rzymskiej republiki. Wieki później, w połowie I wieku p.n.e. Senatem władali bogacze, po naszemu miliarderzy, posiadacze olbrzymich latyfundiów. Senat przypomniał stado wilków, którzy pilnie baczyli, aby żaden z nich nie wyrósł zanadto nad innych. Odsunięty od władzy i zniewolony lud rzymski był w pogardzie u wielkich i pożywiał się odpadkami z pańskich stołów. Skończyło się to jak się skończyć musiało. Jeden z tego wilczego stada, Juliusz Cezar, sprytniejszy od innych, ograł pozostałych i zamienił republikę w jedynowładne mocarstwo zwane od jego imienia cesarstwem. A przecież i tu, i tu formalnie to była demokracja, republika.

A u nas? Porównajmy nasza demokrację z początku tal 90-tych XX wieki i współczesną. Pierwsza z nich świeża i pełna nadziei jak wiosenna zieleń, druga, dzisiejsza znużona, zgorzkniała i pełna wątpliwości. Doczekaliśmy czasów, gdy wyszedłszy od demokracji socjalistycznej poprzez (krótkie) święto demokracji doszliśmy do kolejnej demokracji przymiotnikowej – demokracji walczącej. Demokracja się zmienia, bo my się zmieniamy, czasy i społeczeństwa ulegają zmianie. Czasem zajmuje to stulecia, jak w republice rzymskiej, czasem dziesięciolecia czy lata, jak w demokracji ateńskiej czy naszej, współczesnej. Demokracja niby jest taka sama, ale przecież to inna demokracja, inny ustrój tylko formalnie nazywany tym samym mianem.

Jakie zatem będą wyniki najbliższych wyborów? Gdy mamy ogłoszoną przez rudego premiera demokrację walczącą? Trudno powiedzieć. Co innego deklamacje, czyli rzeczywistość życzeniowa, co inne rzeczywistość realna. Okaże się to w niedługim czasie. Demokracja walcząca to sprzeczność, taka sama jak demokracja solistyczna. Jedne człon nazwy zaprzecza drugiemu i z nim walczy. Czy zwycięży demokracja, czy zdominuje przymiotnik – walcząca? Zobaczymy, który człon zwycięży u nas. I to nie długo, za tydzień, czy trzy tygodnie.

Atoli mając taki rząd, jaki mamy, kto może się dziwić, iż rządzący posuną się do każdego postępku, aby ich kandydat zwyciężył? Zgodnego z prawem lub nie, bez znaczenia. Analogia do sportu: będą przekupywać sędziów, spróbują ustawiać wynik, na koniec spróbują zmienić rezultat meczu, gdy ich kandydat przegra. Zapędzeni w ślepy zaułek. Nie mają nic do stracenia a wiele do wygrania. Jak tu się dziwić, że kierują zmasowanym ogniem propagandy, kłamstwami i spreparowanymi zarzutami; że posłużą się tajnym aktami i służbami specjalnymi, by skompromitować, zaszkodzić, najlepiej zniszczyć i zaszczuć najgroźniejszego kontrkandydata. Posuną się do wszystkiego, do każdej podłości i bezprawia by wygrać, jeśli… im na to pozwolimy. Mamy przecież demokrację walczącą. Co w tym niespodziewanego? Zaskakującego? Czy sensacyjnego!

Jak będzie, to się okaże. Z jednej strony wola rządzących, z drugiej wola ludu. Balans tych dwóch sił zmienny. Wynik niewiadomy. Wierzę, że Polacy, naród jak żaden ciężko doświadczony, nie da się oszukać i zmanipulować łatwymi do przejrzenia gierkami i podstępami władz. Ale to tylko wyznanie wiary. Będzie to, co będzie. Jak zawsze. Pewne, że po dniu nastaje noc, po lecie zima, a końcem życia jest śmierć. Reszta to tylko słowa. I marzenia. Mrzonki. Albo głupstwa wtłaczane nam do głowy. Lub te, w które sami wierzymy z lenistwa, słabości umysłowej czy dla wygody. Wierzę także, że jest kłamstwo i jest prawda. Albo jedno, albo drugi jest prawdą. Nigdy oba na raz. Niezależnie, czy to się komu podoba, czy też nie podoba. Brzmi skromnie, ale to wyznanie wielkiej wiary.

Istnieje prawda i fałsz. Demokracja lub demokracja walcząca, socjalistyczna czy innego przymiotnika. Wybór zaś należy do nas. 


© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.


Bielinski
O mnie Bielinski

Dla chcących więcej polecam książkę: "Kto może być zebrą i inne historie" wydawnictwo: e-bookowo

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka