Do tematu aborcji można podchodzić od kilku różnych stron: merytorycznie, politycznie, podmiotowo, przedmiotowo, religijnie, realistycznie, eugenicznie, czy też demograficznie. Żadne podejście nie jest do końca dobre, a złe elementy różnie się rozkładają i z różnym natężeniem wędrują po projektach i przekonaniach. Nie moja to sprawa oceniać dobroć lub nietrafność tych poglądów. Nie jestem kobietą, nie muszę podejmować takiej czy innej decyzji wspólnie z partnerką. I zwracać uwagę na warunki mieszkaniowe, czy finansowe.
Dlaczego zatem zabieram głos? Jako chemik o doświadczeniu analitycznym, mam jednak i tu podejście analityczne, plus uogólnione zawołanie brydżowe: umiar cechuje gracza. Nie jestem jednak całkowicie obiektywny, bo pochodzę z ciąży wielkiego ryzyka i tylko dzięki wytrwałości mojej Matki i prowadzącego ją ginekologa (Prof. Kowalski z Kliniki na ul. Polnej w Poznaniu) zjawiłem się w całości na świecie.
Oglądam demonstracje, słucham okrzyków, a także wrzasków i nie mogę powstrzymać się od zgryźliwej uwagi: gdyby postępy techniki diagnostycznej były tak duże, że można by określić poziom inteligencji wrodzonej płodu i gdyby pójść na całość (zgodnie z trendem wyznawanym przez liczne manifestantki), to wiele z nich nie mogłoby wyrażać swoich poglądów i roszczeń, bo by ich po prostu nie było.