Tegoroczne święto Epifanii nie wzbudzało tylu kontrowersji, co w roku ubiegłym. Ludziska przyzwyczaili się do dnia wolnego (do luksusu każdy szybko się przyzwyczaja) i tylko przemknęło gdzieś w mediach, że TK odrzucił protest Lewiatana dotyczący kolejnego wolnego dnia i wynikłych w związku z tym potwornych stratach.
Ale zaraz, zaraz, co ja piszę? Kontrowersyjne święto?
Niestety nie. Kontrowersje budził tylko ten dodatkowy wolny dzień w kalendarzu klasy robotniczej. Samo święto traktowane jest niestety nijak. Ot, takie tam jakieś wymysły katolickie. W najlepszym wypadku ładna bajeczka o trzech Magach, którzy szli za Gwiazdą i doszli do Stajenki Betlejemskiej. a tam oddali pokłon Zbawicielowi.
Wraca tradycja Orszaków Trzech Króli, urządzanych w miastach i miasteczkach, z duża fetą i rozmachem. Frajda dla dzieci. A co dla dorosłych?
Osobiście nie lubię takich "imprez". Owszem, hasła organizatorów to "wzmacnianie więzi rodzinnych", "upowszechnianie tradycji" etc, czyli coś, co dla mnie jest także niesłychanie ważne. A jednak czuję, że gdzieś w tym wszystkim, w tej ludyczności, w tym rozmachu, szumie i kolorach, gubi się to, co najważniejsze. Gubi się duch.
Tu mała uwaga: po lekturze komentarzy internetowych dotyczących Orszaku, stwierdzam, że to jednak dobra droga. Nienawiść do wszystkiego, co katolickie, chrześcijańskie wylewa się tam bowiem strumieniami. Znaczy - celne uderzenie.
Ale przecież to nie o takie uderzenie chodzi. Chodzi o uderzenie w świadomość, które czujemy, a przynajmniej powinniśmy czuć przy okazji wspominania Pokłonu Trzech Króli.
Ja oczywiście do niedawna byłam ślepa, głucha i wręcz głupia, jeśli chodzi o wiedzę na temat ważkości wczorajszego święta. Podejrzewam, że również moi rodzice nie zdawali sobie sprawy z jego znaczenia. Skąd mieli to wiedzieć?
Dzień wolny 6 stycznia został zniesiony w 1960 roku przez Gomułkę i przez tyle dekad był marginalizowany w kalendarzu świąt kościelnych. Mam wrażenie, że nawet księża zbyt słabo uświadamiali wiernym jego znaczenie (choć może to tylko moje wrażenie). Dzięki ludziom, których spotykam na swojej drodze, którzy potrafią otwierać mi oczy, wskazując m.in ważne lektury, uświadomiłam sobie, o co tak naprawdę chodzi w Epifanii.
I tak tafiłam na książke znakomitego historyka literatury, przyjaciela Nadieżdy Mandelsztam, Ryszarda Przybylskiego. W swojej książce pt. "Homilie na Ewangelię dzieciństwa" Przybylski poświęca dwa przepiękne eseje właśnie świętu Trzech Króli.
Oto gdzieś w świecie, nawet nie bardzo wiadomo gdzie, żyli sobie ludzie zajęci swoimi codziennymi sprawami. Tak jak umieli, zgłębiali tajemnice nieba i losów ludzkich, aż nagle, wprowadzeni w niepokój przez niezwykły znak, przymuszeni przez głód poznania, rzucili swoje domostwa i wyszli na Wielki Trakt w poszukiwaniu Króla królów.
Pisze Przybylski, że ta piękna perykopa została nam dana po to, abyśmy rozpatrzyli, co dzieje się ze świadomością, kiedy nagle uderza nas znak.
Tłem opowieści o Trzech Mędrcach jest więc przedziwny dialog Boga z człowiekiem.
Każdej nocy ktoś z nas może ujrzeć nad swoim domem jakąś niezwykłą gwiazdę, która zburzy jego spokój, przeorze jego świadomość.
Przybylski przywołuje wiersz T.S Eliota, kótry jest faktycznie monologiem jednego z Magów, przeżywajacego swoją wyprawę:
"Mróz przenikał do szpiku kości,
była to najgorsza pora
Do podróży, zwłaszcza tak długiej:
zasypane drogi, kąśliwy wiatr,
Pełnia zimy"
Wyprawa zakrawała bowiem na jakiś piramidalny nonsens. Cały czas błądzono po omacku,. W każdej gospodzie, równie plugawej co irytującej, dręczył duszę głos wewnętrzny, podsuwajacy myśl o przerwaniu tego szaleństwa. W istocie podróżnych prowadzi w tej drodze wiara, jak zawsze podgryzana przez niepewność.
Szaloną podróż wieńczy równie szalony sukces.
Magowie spotykają Pana, Słowo Wcielone. co dzieje się dalej?
Po tym uderzeniu [w świadomość] Mag czuje się obcy pośród swoich ludzi, którzy nie wiedzieli jeszcze, że prawa ich wiary są już bez znaczenia. Mag został zawieszony nad przełęczą epok. Zobaczenie Pana wyzuło jego dotychczasowe życie z sensu, a nowemu nie nadało jeszcze żadnego konkretnego kształtu. Narodziny pozbawiły znaczenia świat stary, ale nie ujawniły sensu nowego swiata. Mag znalazł się w stanie trudnej do zniesienia neurozy: widział Wcielone Słowo, ale go jeszcze nie słyszał.
Przybylski konkluduje, że ten monolog Maga Eliot skierował do tych chrześcijan, którzy pod wpływem różnych współczesnych ideologii powrócili do statudu pogan. Żyją oni w swoim chaosie, jak żył Mag w swoim, Widzą Znak, ale nie słyszą Słowa. Niema każdego dnia widzą nad sobą rozpiętego na krzyżu Chrystusa, ale nie znają Jego nauki. Mogą usłyszeć. Nie muszą już czekać na mowę Pana, ale są leniwi, zasłuchani w szum swojego krótkiego czasu i śpią. Nie wiedzą jeszcze, że nasza szalona dżungla ma tylko jednego Pana, a jest nim Chrystus Tygrys, Christ the Tiger, który czyha na nich za każdym drzewem, obserwując ich bacznie swoimi płomennymi oczyma.
Czy wobec przytoczonych powyżej fragmentów rozważań o Epifanii, spory o straty PKB nie wydają się żenująco niskie i godne pogardy?
Przecież żeby ogarnąć sens wczorajszego święta, ciężar jego symboliki i nasze miejsce w tym wszystkim...czy na takie przemyślenia wystarczy jeden dzień?
zaznaczony kolorem tekst to fragmenty eseju R. Przybylskiego, który znajduje się w "Homiliach na Ewangelię dzieciństwa", Sic!, W-wa 2007.
Inne tematy w dziale Kultura