Świętującym "upadek komunizmu" warto do znudzenia przypominać przede wszystkim trzy nazwiska: Niedzielak, Suchowolec, Zych. Komuniści zaprosili oto część opozycji do rozmów, a za jej plecami zamordowali trzech związanych z nią księży. To był moment, w którym należało od stołu wstać i poczekać aż komunizm zdechnie sam. Nie uczyniono tego, pokazując komunistom, że nadal mogą pozwolić sobie na wszystko. Zapewne solidarnościowe elity poczuły, ze władza jest już tak blisko, że można przeskoczyć dla niej przez te trzy, cudzymi przecież rękami zabite, trupy. Możliwe też, że "lewica laicka" obawiająca się bardziej niż komunistów polskiego nacjonalizmu miała po prostu większe zaufanie do tych pierwszych i wcale nie miała pewności (poniekąd słusznie, co pokazały wybory prezydenckie w 1991), ze naród odda im władze. Kontrakt był wiec bezpieczniejszy dla wszystkich. Jedni dostali władzę, drudzy - bezkarność.
Zasiadający przy okrągłym stole po stronie solidarnościowej w olbrzymim skrócie mieli do wyboru dwie drogi - potraktować ustalenia bądź jako świętość, bądź jako wybieg. W tej drugiej optyce w chwili ostatecznej utraty sił przez PZPR pakty przestają obowiązywać. Jednak większość kurczowo trzymała się porozumień literalnie, uznając, że stan, który powinien być jedynie przejściowy, jest lepszy niż pójście na żywioł. Na zewnątrz straszyli społeczeństwo rozlewem krwi i wpływami komunistów, naprawdę jednak bali się właśnie tego społeczeństwa, komunistów traktując jako alibi dla utrzymania kontraktowego status quo. Przy okazji zaś fraternizowali się z nimi przy wódce i wchodzili w coraz bliższe relacje towarzyskie, polityczne i biznesowe. To temu strachowi przed "motłochem" zawdzięczamy ugrzęźnięcie w tym post_PRL, z prezydentem Jaruzelskim i generałami stanu wojennego na czele resortów siłowych w "pierwszym, niekomunistycznym rządzie". To temu strachowi zawdzięczamy przeniesienie się z czoła przemian w ich ogon. Dziś możemy narzekać, że to mur berliński jest symbolem upadku komunizmu. Czego jednak symbole mamy znaleźć w Polsce? Zgniłego kompromisu zawartego w cieniu świeżych grobów? Podtrzymania przy życiu czerwonego trupa, by jego zombie straszyć społeczeństwo, aby tylko nie zapragnęło w życie wprowadzić powtarzanych w kółko słów o końcu komunizmu?
Oczywiście, coś się zmieniło. Możemy sobie ponarzekać i nikt nas za to nie zamknie. Co najwyżej, jeśli mieszkamy w małej miejscowości, naszą żonę wyrzucą z pracy w urzędzie. Jeśli czyta nas więcej osób, zamiast esbeka zaszczuć spróbuje nas redaktor gadzinówki z ambicjami. Świętując jednak 4 czerwca warto pamiętać, że nazwę państwa i godło zmieniono dopiero w grudniu 89, cenzurę zlikwidowano jeszcze później. I w sumie tylko po to, by szybko zastąpić ją autocenzurą i ideowym oligopolem głównych mediów. W 89 roku tylko 35% mandatów do sejmu wybrano w wolnych wyborach. A gdy naród nie chciał głosować na narzuconą mu listę krajową (z kandydatami z czerwonego nadania) zmieniono - za zgodą opozycji - ordynację wyborczą tak, by do sejmu weszli ci, co trzeba. Ten przekręt nazywamy dziś odzyskaniem wolności? W roku 1993 dzięki nowej ordynacji wyborczej 30% wyborców oddało głos na partie, które nie weszły do sejmu, a wybory wygrali komuniści. W 1995 roku prezydentem został Aleksander Kwaśniewski. Co upadło więc w roku 1989? Jasny podział na dobro i zło. Przecież ci dobrzy dogadali się z tymi złymi. Więc tamci nie mogli być tacy źli. Więc tamci nie mogli być tacy dobrzy.
Świętujmy.
Inne tematy w dziale Polityka