Dzień po wyborach a już PiS się rozpadł. Nawet gdyby nie było wymiany zdań między Ziobrą a Kaczyńskim, do wysnucia takowego wniosku wystarczyłaby zainteresowanym zapewne polemika Jaku z Rybickim, grunt to jakoś się pocieszyć po nie-aż-tak dobrych wynikach wyborów. Miało być 60 do 20, a wyszło trochę inaczej. Nie ma się co oszukiwać, dla PO bardzo dobrze, niemniej niektórym marzy się wszystko, a muszą jeszcze trochę poczekać. Gdyby nie ta pazerność wszyscy byliby zadowoleni.
Twierdzenie, ze PO coś zyskała, lub że PiS coś stracił lub zachował są mocno na wyrost. Przy niskiej frekwencji wszelkie tego typu analizy są co najmniej nadużyciem. Co z tego, że gdzieś Po dostała kilka % więcej głosów lub że PiS w X, gdzie zawsze miał silne poparcie stracił kilka %? Obie partie otrzymały kilka milionów głosów mniej, niż w wyborach do sejmu. Z jednej strony pokazuje to, że ludzie niespecjalnie się tymi wyborami interesowali, z drugiej, że choć mogą nadal nienawidzić PiS, to jednak nie jest to już uczucie tak silne, by ruszać się z domu lub zrezygnować na kilkanaście minut z innych niedzielnych zajęć (lub, że mogą odczuwać pewne zniechęcenie do Platformy, lecz nie na tyle silne by...- patrz wyżej). Oczywiście największymi przegranymi są wszystkie autorytety, które namawiały do tłumnego głosowania, bo zdaje się, że nikogo, poza najbardziej podatnymi na manipulację mieszkańcami Warszawy, nie zachęcili. Jednak obie partie też mają co przemyśleć. Elektoraty żelazne oddają bowiem mniej więcej proporcje poparcia z poprzednich wyborów (jednak z niewielką stratą dla PiS i premią dla PO), jednak są wyraźnie mniejsze. Dlatego trudno jednoznacznie przewidzieć, jak głosy tego, dziś biernego, elektoratu rozłożą się w kolejnych wyborach z normalniejszą frekwencją. Jest tylko faktem, że o ile dawniej za żelazne elektoraty robili raczej emeryci, dziś więcej jest go wśród młodzieży; o ile dawniej wśród wyborców lewicy i PiS, dziś - przy PO. Niezależnie od całej dzisiejszej polemiki na temat wizerunku i promocji, Prawo i Sprawiedliwość powinno, i to szybko, bo sprawa nie cierpi zwłoki, przeanalizować przyczyny odpływu elektoratu w rejonach wiejskich i mniejszych miejscowościach. A także przekonać tych wyborców nie tylko do powrotu do PiS, lecz do urn wyborczych w ogóle. W kontekście małego udziału wsi i decydującym głosie miast za dobre należy uznać za to wyniki PSL.
W PiS dziś dochodzi do tarcia między Ziobrą a Kaczyńskim. Choć jeszcze wczoraj ten pierwszy zachowywał się, mimo podpuszczania go przez Bogdana Rymanowskiego na antenie WSI 24, bardzo lojalnie wobec braci Kaczyńskich, dziś pozwolił sobie na krytykę pisowskich spin-doctorów. W dużym stopniu słuszną. Niestety. Z jednej strony media od bardzo dawna liczyły na jakiś konflikt między trzymającym wszystko żelazną ręką Kaczyńskim, a popularnym Ziobrą i od razu wykorzystały okazję. Z drugiej sam Jarosław Kaczyński uznał zdaje się, że pora na wszelki wypadek przywołać młodszego polityka do porządku, co zrobiło raczej nieciekawe wrażenie. Nasze oddolne polemiki i analizy, w których niektórzy szukają błędów PiS (Rybicki) lub ich nie widzą (Jaku), inni zaś (FYM, Rewident) piszą o potrzebie zmiany przywództwa trochę niestety się wpisują w tę (tfu, tfu) narrację o nieuchronnym rozpadzie PiS. Niepotrzebnie. Ziobro ma 5 lat, by się otrzaskać w PE i wrócić. Dziś jest jeszcze za wcześnie, a jego pozycja w PiS nie jest wystarczająco mocna. Ewentualna - wcześniej czy później konieczna przecież - zmiana pokoleniowa musi dokonać się płynnie, nie zaś nagle i przeciwko komuś. Inaczej za chwilę ktoś znów okaże się kolejnym Rokitą, Dornem czy Markiem Jurkiem. Wielu poza głównym nurtem zdolnych indywidualistów bez realnej siły przebicia. Nie pisałem tego wcześniej, by nie mieszać dwóch spraw z innej zupełnie sfery, jednak przygnębiający był widok "nie znających się" i niezauważających się nazwajem Jarosława Kaczyńskiego i Ludwika Dorna na pogrzebie Jacka Maziarskiego.
Okresy powyborcze są, jak widzimy, dla PiS najtrudniejsze. Dyskusja nad kondycją i przyszłością Prawa i Sprawiedliwości jest potrzebna, niemniej nie powinna ona dostarczać satysfakcji wszystkim, czekającym na wszelkie potknięcia, kłótnie czy namiastki rozłamu. Myślę, że Ziobro o tym wie i na razie zajmie się tym angielskim. To, że kilka osób, które miały się dostać, się nie dostało - to dobrze. Mularczyk czy Poncyliusz moim zdaniem bardziej potrzebni są na miejscu, stąd świadomie nie głosowałem na pierwszego z nich, choć budził we mnie najwięcej sympatii z zaproponowanych kandydatów. Wyniki nie są najgorsze, dlatego trzeba je zdyskontować dalszą pracą (rząd nam w niej pomoże na miarę swoich możliwości podwyższając podatki i zawalając kolejne sprawy), jednak trzeba pilnować, by teraz, gdy sprawy nie idą najgorzej, nie potknąć się na niewielkiej głupocie. A na razie tym tylko jest różnica zdań między Ziobrą a Kaczyńskim. Walka o skłócenie tej dwójki będzie ostra i bezkompromisowa. Ziobro nie jest kukiełką w stylu Marcinkiewicza, ma swoich zwolenników i swój pomysł na Polskę. Z kim jednak miałby do zrealizować, gdyby odszedł z PiS? Z Markiem Jurkiem? Bo przecież nie z Ludwikiem Dornem, z którym był tak silnie skonfliktowany. Przy okazji, choć bardzo lubię Ziobrę, przypominam jego zwolennikom, że miał on duży udział w zastąpieniu Dorna Kaczmarkiem, czemu zawdzięczamy moim zdaniem całe to bagno, w którym tkwimy od jesieni 2007.
Tak więc choć wybory okazały się nie być kubłem zimnej wody na głowy wyborców i polityków PiS, sądzę, że dziś ten kubeł zaczyna być potrzebny. Trzeba punktować nieprawidłowości i zaniedbania, dobijać się o docenienie wreszcie internetu i dopuszczenie nowych osób do planowania działań promocyjnych (zaangażowanie Kurskiego było bardzo dobrym posunięciem), poszukać pomysłów na nie choćby w sieci, pracować dobrze w PE i odbudowywać pozycję w kraju. Ludzi, którzy nadają się do mediów pokazywać w mediach, ludzi, których żywiołem jest praca w strukturach - wykorzystywać tam. To przecież proste. Nowe otwarcie? Tak, ale nie poprzez demolkę, na którą nasi najwięksi nieprzyjaciele przybiegną z kamerami.