Jestem urodzony i wykształcony w czasach PRL, a wtedy wiadomo jaką historię upowszechniano. Chłop był gnębiony przez pana, a elity I rzeczpospolitej swoją postawą i działaniem, krótkowzrocznością i dbałością o własny interes przyczyniły się do upadku państwa. Nie lubię uogólnień i generalizacji. W każdej warstwie społecznej byli ludzie mądrzy, oddani ojczyźnie i egoiści. W ostatnich latach wracają jednak generalizacje i czołobitność przed przedstawicielami błękitnokrwistych elit. Zarówno w salonach jak i na prowincji szerzy się tytułomania "panie hrabio", czy księżno..
Ludzie z warstw ziemiańskich urodzeni od końca XIX wieku po kres II RP doświadczyli traumatycznych przeżyć. Odebrano im rodowe siedziby i obrócono je w perzynę w czasach PRL i pierwszych latach po systemowych zmianach. Oni mając przed oczyma swoje rodowe siedziby, dwory, dworki i pałace z wyposażeniem i rodzinnymi pamiętkami, nierzadko represjonowani musieli ułożyć sobie życie na nowo. Nierzadko wykonywali pracę poniżej swoich kwalifikacji, ich dzieci miały, przynajmniej w pierwszym okresie PRL, problemy z dostaniem się na studia.
Współcześnie ich wnukowie nie przyznają się do tych żyjących w trudnych czasach PRL rodziców czy dziadków, czego przykładem może być książę (a jakże) Jan Lubomirski Lanckoroński który nie wspomina o swoim ojcu inżynierze Stanisławie, pracowniku HiL (Huty im. Lenina), a o księciu Stanisławie Lubomirskim jako "wzorze działalności biznesowej".
Książę Jan i jego małżonka, której rodzina Mańkowskich odzyskała należące do pradziadka Stadnickiego dobra szczawnickie chwalą się swoim luksusem i wizytą na wyścigach konnych w Ascott, ale już nie wspominają o tym, że "zalegają z wypłatami dla pracowników i dostawców hotelu "Pieniny Grand" w Szczawnicy" (wg. informacji z "Tygodnika Podhalańskiego".
W tym kreowaniu wizerunku nowej, polskiej arystokracji pomagają im lokalni animatorzy kultury i propagatorzy regionalnych ciekawostek. I tak gromadząc materiał do mojej włóczęgi po powiecie staszowskim (świętokrzyskie) znalazłem taką wypowiedź lokalnego miłośnika historii o Radziwiłłach.
" Mało kto też wie, że pod koniec XIX wieku był to największy I najnowocześniejszy tego typu zakład w guberni radomskiej. Jego budowę rozpoczęto w 1853 roku z Inicjatywy Adama Potockiego, a pierwszy cukier otrzymano w roku 1855. Niestety, cukrownię nękały pożary. W jej odbudowie pomogli -jak byśmy powiedzieli to dzisiaj - Inwestorzy z Niemiec. Już w 1898 roku Róża I Maciej Radziwiłłowie spłacili Niemców i zaczęli samodzielnie prowadzić I rozwijać zakład. - To na owe czasy była potężna fabryka - podkreśla Krzysztof Janik. - W 1913 roku zatrudniała prawie pół tysiąca pracowników i przerabiała aż 200 tys. korcy buraków. W znacznej części wożonoje z książęcego folwarku w Szwagrowie - w tym celu Radziwiłłowie wybudowali nowoczesną drogę bitą, która w części się zachowała, oraz poprowadzili tory kolejki wąskotorowej."
Tymczasem - jak w swym pamiętniku pisze brat ostatniego właściciela - Krzysztof Mikołaj Radziwiłł, Potocki postawił cukrownię w Rytwianach, bo ... okoliczne lasy dawały drewno do opalania kotłów. Gdy zaczęto korzystać z węgla, to produkcja stawała się z roku na rok coraz bardziej deficytowa. Po I wojnie zdaniem autora wspomnień utrzymywano cukrownię już tylko aby dać pracę pracownikom i współpracującym z dworem chłopom - dostawcom buraków. Deficyt pokrywano z dochodów jakie dawały staszowskie lasy. Gdy jednak sytuacja stawała się coraz gorsza postanowiono cukrownię przekazać innym producentom cukru (Cukrownia Chybie) za darmo. Niestety propozycja została odrzucona. Sytuację uratował pożar, wskutek czego problem przestał istnieć, rozwiązał się sam. Po cukrowni w Rytwianach pozostały zgliszcza.
Piszę o tym, aby podkreślić nasze drogi i bezdroża rozwoju gospodarczego w okresie międzywojennym, braku kapitału, wiedzy, a i nierzadko umiejętności, co w sytuacji nadmiernej ufności w stosunku do partnerów gospodarczych nie rokowało dobrze. W trudnych warunkach gospodarczych i towarzyszących im napięciach społecznych często najpewniejszym rozwiązaniem dla ziemian była parcelacja majątków i sprzedaż areału. Ówcześni ziemianie byli świadomi złożoności tych problemów i dlatego ich opinie były znacznie bardziej wyważone jak dzisiejszych popularyzatorów lokalnej historii, przedstawiających międzywojennych ziemian wyłącznie jako krzewicieli kultury, patriotyzmu i animatorów rozwoju gospodarczego regionu. Potomkowie ludności wiejskiej pracującej niemalże za wyżywienie w tych trudnych latach `30 XX wieku nie chcą z kolei identyfikować się z tymi nieszczęśnikami i przystają na taki wyidealizowany obraz dworu propagowany współcześnie.
"Nie lubię miasta! nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo