Maciej Sobiech Maciej Sobiech
597
BLOG

Inspiracje Jungowskie: mit konsekwencji

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 41

Dzisiaj jeszcze troszkę o Jungu, bo tak.

    Jedną z bardziej sympatycznych cech psychologii Junga jest to, co możemy nazwać uznaniem naturalnej niekonsekwencji rozwoju psychicznego (w istocie, jest to ledwie niekonsekwencja pozorna, ale o tym później).

    Niekonsekwencja nie jest w naszej kulturze postrzegana dobrze. "Niekonsekwentny" -- to zarzut, nie tylko jeśli chodzi o pracę naukową (na przykład), ale także sprawy osobiste. "Zdrajców", ludzi, którzy zmienili zdanie (np. przekwalifikowali się z lewicy na prawicę albo odwrotnie, już nie wspominając o sprawach teologicznych) traktuje się z nieufnością i wytyka się im ich "wolty" niemal do końca życia. Ze zmianą, uważa się (mimo wszystkich pozorów), przynajmniej od pewnego etapu, odkąd człowiek "dojrzeje", jest coś nie tak; świadczy ona o słabości charakteru.

    Jung, jak powiadam, przeciwstawiał się tej idei całe swoje życie -- no bo przecież nie jest tajemnicą, że życiem owym praktycznie jej zaprzeczył. Jako zdolny freudysta, chyba zresztą najzdolniejszy, i najbliższy uczeń mistrza, zdecydował się nagle porzucić swoje dotychczasowe życie i, ryzykując kompletną marginalizacją i wyrzuceniem poza nawias "poważnych" naukowców, poszedł własną drogą, kompletnie inną od tej Freuda. Egzaltacja konsekwencji, uważał, jest efektem egzaltacji świadomości, a właściwie egzaltacji ego, charakterystycznej dla zachodu. Człowiek ma przede wszystkim wytworzyć sobie stabilną osobowość, zgodną, przynajmniej w swoich zasadniczych cechach, z oczekiwaniami społecznymi. Jego rozwój zatem, ma charakter linearny, jest drogą od punktu A do punktu B. Po osiągnięciu punktu B (człowiek staje się "mężczyzną", "kobietą", "obywatelem" itd., o poglądach i zadaniach typu X,Y,Z, w każdym razie: znajduje sobie miejsce w układance życia zbiorowego) tym, co zostaje, jest trwać na posterunku, no bo przecież wszelkie odchylenie od normy stanowi patologię. Według Junga, takie postawienie sprawy jest skrajnie fałszywe, samo zaś życie ludzkie dzieli się, w sensie najbardziej fundamentalnym, na dwie połowy, które różnią się od siebie w sposób radykalny (pierwsza, mniej-więcej do czterdziestego roku życia, jest właśnie fazą konsolidacji ego, fazą przystosowania się do społeczeństwa -- druga wszakże, jest fazą metafizyczną, której główny motor stanowi konfrontacja z perspektywą śmierci), przejście zaś od jednej do drugiej zawsze dokonuje się na drodze kryzysu, kończy się kompletnym niemal rozkładem tego, co zbudowało się w fazie pierwszej. Czyli, krótko mówiąc, możemy powiedzieć, że człowiek jest bytem niekonsekwentnym par excellence, który tworzy pewne rzeczy tylko po to, aby potem je porzucić i zająć się czym innym. Do tego należy dodać, że oprócz tego wielkiego kryzysu, zdarzają się w życiu także kryzysy małe, z których wszystkie maja charakter analogiczny.

    Podejście to bierze swój początek z, rzecz jasna, dostrzeżenia roli umysłu nieświadomego. Świadomość nie stanowi większej części ludzkiej psychiki, ba! -- jest niczym owa symboliczna łódeczka miotana falami groźnego i mrocznego oceanu. Ona się wyłania z nieświadomego podkładu -- no i bardzo dobrze, tym niemniej, aby zdrowo funkcjonować, musi pozostawać z nim w stałym kontakcie i poddawać się jego inspiracjom. Ponieważ zaś nieświadomość jest, jaka jest (czyli właśnie, no... nieświadoma...), nigdy do końca nie możemy przewidzieć ścieżek jej rozwoju. Pokazują się one czasem, acz nadal pod zasłoną: w powtarzających się snach, wizjach*, nagłych olśnieniach, za pośrednictwem metod dywinacji, takich jak tarot czy ulubiony przez Junga I-Cing (dywinację trzeźwo nazywał on "psychologią przednowoczesną"), niemniej jednak ostatecznie "Duch tchnie, kędy chce, a szum jego słyszysz, i nie wiesz, dokąd idzie i skąd przychodzi". Człowiek swoją ścieżkę MA raczej, niż ją tworzy. Naszym zadaniem jest nie tyle wymanufakturować sobie życie idealne (i jakżeż-em biedny, że zrozumiałem tę kwestię tak późno!), ale ZNALEŹĆ to, do czego -- co należy dobrze rozumieć -- istotnie, jest przeznaczony. Ponieważ zaś obracamy się w kręgu spraw, o których niewiele wiemy, to zawsze tego typu zmiany przynajmniej wydają się niekonsekwentne z zewnątrz. one mają swoją ukrytą, głębszą konsekwencję, ale tę widać dopiero po jakimś czasie. nie dziw, że jej manifestacje powodują zamęt w psychice "silnych i rozsądnych".

    Skutki przyjęcia tej zasady sięgały u Junga bardzo daleko, nieraz przybierając formy kontrowersyjne, jak np. w tym wypadku, w którym stwierdza tajemniczo (w "Aionie"?), że kryzys drugiej połowy życia często objawia się tym, że "ludzi nagle nachodzą myśli, by zrobić różne rzeczy, które określa się w naszym społeczeństwie jako 'złe'" (oczywiście chodzi tu o "zło" w pewnych granicach, przecież nie o zachowania skrajnie patologiczne czy niebezpieczne). I potem dodaje: "Cóż, z mojej praktyki wynika, że poddanie się tym impulsom ostatecznie obraca się na korzyść wszystkich". Chodzi więc nawet o sferę moralną. Natomiast nie tylko -- bo także o sferę profesjonalną, naukową (sam Jung przecież otwarcie podważał obiektywną wartość swoich wniosków z "Symboli przemiany", uważając, że to dzieło mówiło więcej O NIM, niż o badanej pacjentce), wreszcie nawet językowo-logiczną, ponieważ często pozorne niekonsekwencje wskazują na przebijanie się jakichś głębszych treści, dla których przypadkowo nie znajduje się artykulacji, w każdym razie: w każdym momencie i w każdej dziedzinie swojego życia ma człowiek prawo do zmian, wolt, wist, nagłych zawirowań i tego typu rzeczy -- oto podstawowa Jungowska zasada etyczna.

    I, krótko mówiąc, widać chyba wyraźnie, że uznanie jej, de facto prowadziłoby do przyjęcia kompletnie nowych zasad życia -- a zatem i do wytworzenia zupełnie nowej cywilizacji. Wydaje się, że owa przemiana cywilizacyjna jest dokładnie tym, o co w myśli Junga, przynajmniej z pewnej perspektywy, chodzi.

    No i teraz zastanówmy się krótko: czy przypadkiem taka zmiana nie byłaby dla nas jakoś-tam korzystna? Oczywiście, byłaby korzystna, ponieważ zgadza się z faktami, ale gdybyśmy świadomie się na nią zgodzili, wyniknęłyby z tego różnorakie korzyści natury pragmatycznej, które teraz nawet trudno dokładnie wyliczyć. Pomyślmy, na przykład, jak cudownie wpłynęłoby to na działalność różnych grup i środowisk, które obecnie rozrywają nasze człowieczeństwo na sztuki. Dzisiaj taka przynależność jest klatką, jest więzieniem. Wikłając się w nią, nieświadomie nakłada na siebie człowiek różne "obowiązki", o których istnieniu nie ma pojęcia i musi śpiewać w chórze. Jak odejdzie, traktowany jest jak zdrajca. W perspektywie Jungowskiej, wyglądałoby to zupełnie inaczej, każda grupa stanowiłaby ledwie przystanek i pomoc na drodze do osobistej pełni. Jesteś? Fajnie. Idziesz? Też nie ma biedy. Dokonałoby się bowiem po prostu radykalne przeorientowanie w sferze tego, co jest ważne i o co w życiu chodzi. Nie wspominając nawet o kwestiach mniej istotnych, takich jak sposób czytania książek. Jakże inaczej wyglądałaby nasza edukacja, czy debata publiczna, gdybyśmy nie starali się w każdej myśli znaleźć na siłę jakiejś "systematyczności", tylko patrzyli na nią jak na to, czym w istocie jest: owocem pracy kogoś, kto nie wie dokąd idzie, a czasem tylko udaje, że jest inaczej. Wiele, jak sądzę, zmieniłby w naszym społeczeństwie taki "egzystencjalny" sposób lektury. Wszystkie zaś te zmiany, w ostatecznym rozrachunku, sprowadzałyby się (w sensie praktycznym) do jednego, to znaczy: do owej swoistej przestrzeni i swobody dla jednostkowego potencjału, które są tak charakterystycznym elementem Jungowskiej filozofii, a które Jerzy Prokopiuk nazwał onegdaj "arcyhumanizmem".

    No i ja w każdym razie na pewno wolałbym żyć w cywilizacji arcyhumanistycznej, niż obecnej. Bo obecna trochę śmierdzi, a ja mam bardzo wrażliwy zmysł zapachu.

     Skoro zaś już o tym mówimy, to zauważmy, że przed Jungiem był taki jeden pan, który zdawał się mówić podobne rzeczy, a nazywał się (oczywiście) William Blake. Bo i o cóż innego chodzi w całej tej jego teorii "pragnienia" i aforyzmach typu "Sooner murder an infant in the cradle than nurse unacted desires", albo: "Prisons are built with stones of law, brothels -- with bricks of religion"? Dokładnie o to samo: o prawo (osobistego, cywilizacyjnego, artystycznego) wyrazu dla tego, co nieświadome, a co chce się uświadomić. Jung mało korzystał z Blake'a, a szkoda, bo te myśli zgadzają się ze sobą w naprawdę wielu punktach, co w każdym razie tym bardziej podkreśla, że -- jak się tutaj już nieraz powiedziało -- źródeł nowej, lepszej cywilizacji, szukać należy w tym, co w tym lub innym sensie jakoś-tam "romantyczne".

Maciej Sobiech

* Jung w "Symbolach przemiany" podawał, w później dodanym przypisie, przykład francuskiego księdza, który miał "wizję", że Judasz został zbawiony i głosił tę wielką naukę o miłosierdziu Bożym przez kilka lat. Jak nietrudno się domyślić, po jeszcze kilku latach odszedł z kapłaństwa.

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura