Autorytetem, wiedzą, kompetencjami, życiorysem A. Macierewicz w PIS ustępuje jedynie J. Kaczyńskiemu (,co prawda formalnie Pan Antoni nie jest członkiem PIS, ale w związku z tym, iż startował z list tej partii w wyborach do Sejmu oraz w związku z jego doczesną rolą polityczną, należy go kojarzyć jednoznacznie z szeroko rozumianym obozem dowodzonym przez J. Kaczyńskiego). Znamienny jest przecież stosunek mediów mainstreamowych do szefa MSWiA za rządów J. Olszewskiego; jest on "smagany" nieustannie; tutaj rywalizować, jak równy z równym, może również jedynie z szefem PIS.
Skąd ten wybitnie negatywny stosunek środowisk opiniotwórczych do A. Macierewicza? Powodów jest mnóstwo. Przede wszystkim Macierewicz to człowiek odważny, niebywale zasłużony w walce z komunistycznym reżimem. Zawsze konsekwentny, nieuznający zgniłych kompromisów, wierny opozycyjnym ideałom. Od początku kwestionujący formę, treść "ugody" w Magdalence, sposób jej zawarcia oraz postawę strony "opozycyjnej". Jeden z najaktywniejszych zwolenników lustracji. Skazany przez salon na wieczną banicję za stworzenie w 1992 r. słynnej listy z nazwiskami autorytetów, które potajemnie "sprzedawały się" SBecji i nie znalazły później w sobie odrobiny honory, pozwalającego wykonać publicznie aktu pokory- przeprosin.
Pan Antoni mógłby dziś żyć dostatnio, wygodnie, stanowić wypolerowaną ikonę, autorytet hołubiony przez media wszelakie. Wystarczyło zgodzić się na warunki zaproponowane przez byłych kolegów z KOR-u, przymknąć oczy na kariery dawnych oprawców, odpuścić lustrację, zapomnieć o ideałach: prawdzie, sprawiedliwości, honorze i ojczyźnie. Wielu opozycjonistów stając przed taką alternatywą nie miało większych wątpliwości; wybierali dostatnią przyszłość, a nie moralne zwycięstwo, zauważone z resztą tylko przez garstkę "oszołomów" z zbyt otwartymi umysłami...Casus A. Mężydły pokazuje, iż na nawrócenie nie jest nigdy za późno. W przypadku Kaczyńskiego i Macierewicza taka możliwość nie istnieje, to przypadki nieuleczalne, stąd dziki, bezpardonowa nań atak mediów, autorytetów, przedstawicieli salonu warszawsko-krakówskiego.
Przypominania powyższych oczywistości, jak pokazały ostatnie tygodnie, nigdy za mało. Wielu publicystów niezależnych (,tak przynajmniej można było mniemać dotychczas) dość stanowczo krytykuje PIS (zwłaszcza prezesa Kaczyńskiego) za decyzje o ustanowieniu właśnie A. Macierewicza szefem parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Ich zdaniem to niewybaczalny błąd wizerunkowy, dostarczenie darmowej amunicji oponentom politycznym i nieprzychylnym mediom. Nie mają przy tym większego znaczenia kompetencje i niekwestionowane walory A. Macierewicza; liczy się jego wizerunek, obraz, sylwetka zbudowana przez AGORĘ. Na czele zespołu powinien stanąć polityk "mniej kontrowersyjny", najlepiej ktoś z epizodem w UDecji, Platformie Obywatelskiej, ewentualnie AWS. Wówczas "Gazecie" trudniej byłoby takiego gnębić; Pan Antoni nadaje się zaś do tego znakomicie.
Zgodzić się z taką argumentacją oczywiście nie można, oznaczałaby ona przecież konieczność odsunięcia od tzw. "bieżączki" nie tylko Macierewicza, ale samego Kaczyńskiego, Brudzińskiego, Ziobry...70% polityków PIS, uznawanych za "skrajnych". Prym w mediach wiedliby "ugrzecznieni": M. Migalski, P. Kowal, J. Kluzik-Rostkowska, P. Poncyliusz. Pisząc krótko, to AGORA decydowałaby o politycznych roszadach w partii Prawo i Sprawiedliwość. Tak być nie może.
R. Ziemkiewicz w ostatnich tekstach nie kryje rozczarowania zwrotem w politycznej strategii J. Kaczyńskiego. Publicysta "Rzeczpospolitej" wyrokuje, że gdyby prezes PIS prezentował w dalszym ciągu wizerunek z kampanii prezydenckiej, za rok PIS wygrałoby bez problemu wybory parlamentarne. Oznaczałoby to jednak odpuszczenie kwestii najistotniejszej- spraw związanych z katastrofą narodową z 10 kwietnia 2010 r. Skoro Macierewicz jest najlepszym ekspertem-posłem w dziedzinie tajnych służb, działania agentury i organów rosyjskich, wybór kogoś innego, słabszego na stanowisko szefa zespołu parlamentarnego, byłby formą "odpuszczenia" sprawy smoleńskiej. J. Kaczyński w tak ważnej materii, nie tylko ze względów osobistych, ale przede wszystkim ogólnopaństwowych, czy szerzej- ogólnonarodowych, na koniunkturalizm i zagrywki PRowe pozwali sobie po prostu nie może. W polityce chodzi (powinno chodzić) przecież także o sprawy zasadnicze, o zmienianie, ulepszanie państwa, o realizację interesu narodowego, a nie tylko działalność czysto wizerunkową, nakierowaną na oszukiwanie, mamienie wyborców, podporządkowywanie całej działalności politycznej jednemu celowi- wygraniu kolejnej elekcji. Na tej kanwie, mam nadzieję, że nie tylko ja, dostrzegam zasadnicze różnice między podejściem J. Kaczyńskiego i D. Tuska.
Dziś A. Macierewicz udzielił ważnego wywiadu portalowi onet.pl. Pytany o ocenę politycznej drogi nowego Prezydenta, Pan Antoni nie kryje mocnych ocen i uwag, na które niewielu ma dziś odwagę sobie pozwolić:
"Późniejsze działania Komorowskiego pokazały wartość ówczesnego zaangażowania. W 1990 r. był już związany z oficerami b. Głównego Zarządu Politycznego LWP i wiele zrobił dla wsparcia budowy WSI, w najgorszym ich kształcie. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że to właśnie Komorowski nadzorował już w początku lat 90. służby wojskowe, także kontrwywiad. Komorowski po konsultacji z Siwickim, najbliższym współpracownikiem Jaruzelskiego mianował szefem kontrwywiadu Lucjana Jaworskiego, jednego z najbardziej bezwzględnych oficerów WSW zwalczających opozycję niepodległościową.Jaworski zasłużył się zniszczeniem wielu podziemnych struktur a kilku moich przyjaciół „zawdzięcza” mu pobyt w więzieniu. Pod rządami Komorowskiego Jaworski kierował akcją rozpracowania partii niepodległościowych, środowiska Olszewskiego, Kaczyńskiego, Parysa i mojego." (źródło)
Macierewicz, jak mało który polski polityk, posiada wiedzę (informacje), o tym, dlaczego B. Komorowskiego tak chętnie poparło środowisko dawnych notabli PRLowskich z Jaruzelskim, Kiszczakiem, Kwaśniewskim, Cimoszewiczem, Dukaczewskim na czele. Zrobili to (, co znaczące) nawet kosztem "swojego" kandydata- młodego G. Napieralskiego. Czysty pragmatyzm. Warto zwrócić uwagę, że PIS w kampanii w zasadzie nie używał tych bardzo nieprzyjemnych dla Bronisława Komorowskiego informacji. Uznano widocznie, iż media przedstawią je jako powyciągane z szafy haki, że przeszkodzą, zamiast pomóc J. Kaczyńkiemu w walce o prezydenturę. Możemy rozważać, czy była to trafna strategia; RAZ, Lisicki, Magierowski sa przekonani, że tak, ja mam jednak pewne wątpliwości. Z drugiej strony rozumiem decyzję Kaczyńskiego, Prezes po traumie smoleńskiej nie miał ochoty na twardą walkę wręcz, mógł przypuszczać (zgodnie z podszeptami J. Kluzik-Rostkowskiej), że "miękka" postawa znajdzie większe zrozumienie wśród wyborców.
Wybory minęły. Komorowski ze swoją nieciekawą przeszłością pozostał. Kolejna prezydencka nominacja, dla T. Nałęcza (polityk ten nawet w czasach stanu wojennego nie zrezygnował z PZPRowskiej legitymacji) oraz zapowiedź nominacji dla R. Kuźniara (eksperta o wyraźnym antyamerykańskim podejściu) każą z niepokojem patrzeć w przyszłość, zastanowić się jeszcze raz nad faktami przypominanymi przez A. Macierewicza.
Znaczące są te słowa Pana Antoniego:
"Rzeczywiście stykałem się z Panem Komorowskim jeszcze w latach 60., ale nie czuję się odpowiedzialny za to, co Pan Komorowski robi w polityce polskiej obecnie, a zwłaszcza od czasu, gdy związał się z ludźmi z WSI.Nie rozumiem jego wyborów, motywów działania, nie poznaję go."
Jak to się stało, że dzielny opozycjonista, harcerz (duch walterowski?), prześladowany przez komunistyczną władze, tuż po przełomie 1989 r. ściśle współpracuje ze swoimi byłymi oprawcami? Co więcej, ta współpraca nie obejmuje tylko tzw. PRLowskich liberałów; ale także "beton", cyników z WSI (kolesi mających świetne kontakty z GRU i KGB). Jakoś media nie mają ochoty zająć się tym "epizodem" z życiorysu B. Komorowskiego; nikt w niedawnym wywiadzie dla "Rzepy" nawet nie dotknął tematu WSI. Z Prezydentem należy rozmawiać tylko o rzeczach miłych i przyjemnych??? Tak rozumują kurtuazję i dobre zwyczaje niezależni polscy dziennikarze?
Pewien biłgorajczyk, nie miał oporów: pytał urzędującego Prezydenta o sprawy osobiste, oskarżał go o alkoholizm, urządzał happeningi z odczytywaniem pracy doktorskiej L. Kaczyńskiego. Grzechów politycznych, podejrzanych znajomości Kaczor za bradzo nie miał, trzeba się było oprzeć na tym istniejącym, bardzo wątłym materiale "kompromitującym".
Wtórowały biłgorajczykowi media, wiemy które. Robiły to nawet po śmierci Lecha, gdy juz sam bronić się nie mógł.
Obserwujmy reakcję mediów na powyżej cytowany wywiad z A. Macierewiczem. Nie trudno zgadnąć, iż różnica będzie niebagatelna.

Inne tematy w dziale Polityka