Wreszcie upłynął rok od katastrofy, która wstrząsnęła całą Polską. Zgodnie z zapowiedziami autorytetów, także reprezentantów postępowej hierarchii kościelnej, zakończył się okres narodowej żałoby, okres ochronny. Fakt ten ma niebagatelne znaczenie - teraz już zupełnie oficjalnie, bez zbędnego "ugładzania", można rozliczyć L. Kaczyńskiego. Zasadna, zgodnie z którą o zmarłych mówi się tylko dobrze albo w ogóle, przestała obowiązywać. Z resztą, była ona mniej lub bardziej otwarcie łamana przez ostatnie miesiące z zadziwiającą konsekwencją; niemniej od wczoraj uzasadnienie znajdzie każda, nawet najbardziej brutalna i niesprawiedliwa ocena "kartofla".
Wielu piekliło się na ten dzień. Sygnał do ataku, daje dziś P. Stasiński, świeżutki nosiciel Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski, wicenaczelny największego polskiego dziennika. Już na wstępie swojego manifestu, uzasadnia potrzebę odbrązowienia kultu śp. L. Kaczyńskiego:
"Nie ma żadnego powodu temu żądaniu (postawienia w Warszawie pomnika zmarłego prezydenta - przyp. chinaski) ulegać. Nie ma powodu godzić się na to, by licytacja na zniewagi i potwarze, by uprawiana przez Jarosława Kaczyńskiego i jego wyznawców nienawistna idolatria symbolicznie zwyciężyła nad demokratyczną, cywilizowaną Rzecząpospolitą."
I dalej:
"Lech Kaczyński był kiepskim prezydentem miasta i państwa. Jego zasługą dla stolicy pozostanie Muzeum Powstania Warszawskiego, ale niewiele więcej; jego administrowanie cechowały niekompetencja, zastraszanie urzędników, bierność w dziedzinie pożytecznych miejskich inwestycji. W roli głowy państwa nie osiągnął niczego istotnego i trwałego; wyrządził za to sporo szkód. Paraliżował rząd, wetując niezbędne reformy, patronując PiS-owskiej polityce partyjnej, skłócając Polskę z sąsiadami."
Porażająca jest pointa tekstu (cytuje w obszernych fragmentach; sądzę, że rzecz jest warta pełnego zakreślenia):
"Postawienie pomnika Lechowi Kaczyńskiemu w Warszawie oznaczałoby, że albo powszechnie czcimy jego wybitne zasługi, albo uznajemy, że poległ męczeńską śmiercią w walce o wolną Polskę - tak jak chce PiS i inni wyznawcy kultu. Oznaczałoby więc, że godzimy się na usankcjonowanie historycznego kłamstwa - że Lech Kaczyński był ofiarą mordu z powodu swego patriotyzmu. I że nadajemy wielki, uwznioślający sens katastrofie, która żadnego sensu nie miała. Przeciwnie - jest symbolem przerażającego absurdu, który żadnej chwały Polsce nie przynosi."
Czy można wyobrazić sobie bardziej haniebną próbę delegitymizacji...pamięci o niekwestionowanym polskim patriocie, człowieku wielkiego serca, wrażliwości społecznej, osobie o pięknej karcie opozycyjnej, zasłużonym urzędniku, państwowcu, włodarzu stolicy, wreszcie Prezydencie Rzeczpospolitej? Wiem, że pracowników z ul. Czerskiej stać na wiele, nie sądziłem jednak, że na wszystko. Jakże Stasiński może pisać tak bezpośrednio okrutnie, że tragiczna śmierć kwiatu polskiej inteligencji z Prezydentem RP na czele, w miejscu i czasie tak symbolicznym, nie miała żadnego sensu?
Wicenaczelny "Gazety" dodaje, że katastrofa smoleńska winna być odbierana w kategoriach absurdu, który Polsce żadnej chwały nie przynosi. Faktycznie, absurdem była postawa premiera Tuska, który bez chwili zastanowienia przedłożył interes własnej formacji nad interes Polski, zgodził się rozgrywać L. Kaczyńskiego wespół z Putinem, skompromitował się. Gdyby nie "małość" lidera PO, prawdopodobnie rok temu nie doszłoby do tej tragedii. Hańbą okryły się późniejsze działania rządu i elekta Komorowskiego: najpierw kapitulacyjna postawa Tuska wobec zaproponowanego przez Rosjan sposobu wyjaśniania przyczyn katastrofy (, brak woli przejęcia śledztwa), pospieszne przejmowanie Pałacu Prezydenckiego, wreszcie przyzwolenie na działalność Palikota i bojówek D. Tarasa. To wszystko skompromitowało państwo polskie na arenie międzynarodowej; pełną odpowiedzialność ponoszą PO i jej akolici.
Nie może to jednak oznaczać, czego pragnie Stasiński, że katastrofa nie miała żadnego sensu, że obciąża tych, którzy bronić się dziś nie mogą. Polska delegacja, na czele z ś.p. L. Kaczyńskim jechała do Katynia - miejsca kaźni polskich elit; przedstawiciele wielu środowisk (,także tych dalekich światopoglądowo od PIS) chcieli oddać hołd pomordowanym przez stalinowców z NKWD, tych, którym potem wiernie służył W. Putin. Pragnęli być tam razem, bo tak trzeba, bo wolna Polska jest winna pamięć najlepszym swoim synom, patriotom. Wylot z 10 kwietnia był przejawem służby państwowej, dla wielu miał również kontekst osobisty. Jej tragiczny finał niewątpliwie wstrząsnął narodem (, czego niestety nie można powiedzieć o rządzących), zrewidował zakłamany obraz L. Kaczyńskiego, wzmógł poczucie patriotyzmu i wzajemnej solidarności. Jak mniemam to właśnie się Stasińskiemu tak bardzo nie podobało. Znaczące.
Stasiński twierdzi, że ś.p. Kaczyński nie miał zasług, wręcz przeciwnie - był politycznym "psujem", jego prezydentura skierowana była wyłącznie przeciwko rządowi. Zdaje się jednak, że tego zdania nie podzielali Polacy tuż po 10 kwietnia. Wszyscy pamiętamy setki tysięcy ludzi oddających hołd prezydenckiej parze; naprędce zorganizowana akcja mająca wyrazić sprzeciw wobec planów pochówku L. Kaczyńskiego na Wawelu spotkała się z symbolicznym milczeniem, nie została podchwycona. Główny kontestator prezydentury brata J. Kaczyńskiego, został przez społeczeństwo odrzucony - jego nowa formacja polityczna oscyluje wokół 1 % poparcia (, czyli błędu statystycznego). Co więcej, J. Kaczyński, człowiek na każdym kroku oczerniany i spotwarzany, odwołujący się do spuścizny politycznej swojego brata, o mały włos wygrał lipcowe wybory prezydenckie. Czy zdanie tych milionów ludzi głosujących wówczas na J. Kaczyńskiego (, widząc w nim naturalnego kontynuatora działa Lecha), nie ma dla jakiegoś Stasińskiego znaczenia? Oczywiście, że nie. Panowie i panie z Czerskiej gardzą takimi ludźmi: nazywają ich pogardliwie "moherami", "dewotami", "oszołomami", "nienawistnikami" (, a to tylko najłagodniejsze używane przez nich określenia).
Stasiński (i koledzy) pisze o pogardzie i nienawiści. Cynik i paranoik. Sam bowiem jest championem tych "cnót", ich konsekwentnym utrwalaczem, najgorliwszym promotorem. Sensu Smoleńska nie da się tak po prostu wymazać; życzenie Bartoszewskiego (, by za 50 lat nikt o katastrofie z 10 kwietnia nie pamiętał) nie ziści się tak samo, jak nie ziściło się marzenie stalinowskich propagandystów odnośnie Katynia.
P.S. Główny zarzut środowiska "Gazety" wobec J. Kaczyńskiego odnosi się nieustannie do chęci trwałego podzielenia, antagonizowania społeczeństwa. Czymże jest jednak powyżej cytowany tekst, jeśli nie właśnie wyjątkowo odrażającą próbą doprowadzenia do takiego stanu w Polsce?
Inne tematy w dziale Polityka