Dziw człowieka ogrania, że się ostały jeszcze gdzieniegdzie niedobitki PISowskiej watahy. Wszak, jak raczył stwierdzić wczoraj sam D. Tusk, pozostawienie na stanowisku szefa CBA Mariusza Kamińskiego było wyjątkowym błędem. Premier nie docenił Kamińskiego. Sądził, że to niegroźny krzykacz z Ligi Republikańskiej, nie mający pojęcia o ściganiu wyrafinowanych przestępstw, machlojek na szczytach władzy; pozostawienie kogoś takiego na stanowisku było sprytną PR-ową zagrywką, stworzenie argumentu typu: "no patrzcie, myśmy (, jak oni) wszystkiego nie zawłaszczyli". Donald najwyraźniej uwierzył w srogie recenzje przyjaciół z "Polityki" i "Gazety Wyborczej", którzy Polactwo zapewniali, iż CBA to banda nieudaczników, bezużyteczny, przereklamowany twór zorganizowany na potrzeby "ciemnego ludu, że realną walkę z korupcją prowadzi jedynie policja. I się nie po raz ostatni, ja sądzę, przeliczył ("zakiwał"). Cenę zapłacił wyjątkowo wysoką: utracił dwóch wiernych pretorian, których wiedza na temat tworzenia Platformy, jej bolączek, słabości, wzajemnych sympatii i antypatii jej członków jest ogromna. Takich ludzi nie można pozostawić samym sobie, bez żadnych apanaży, zapomnieć; ich frustracja z biegiem czasu wzrasta, stają się niebezpieczni. Czy Tusk może liczyć na wieczne ich milczenie?
Nie od dziś wiadomo, że M. Drzewiecki balansował na granicy polityki, biznesu i mafii (, nie tylko on jeden w III RP), że słynna jego łódzka knajpa (zapomniałem nazwy) była miejscem spotkań wierchuszki, grubych ryb z tych trzech środowisk. Mimo wszystko brakowało jakichkolwiek twardych dowodów, by Mira wiązać bezpośrednio z bandytami, by jego wizerunek mógł ulec w oczach opinii publicznej uczciwej ocenie. Media głównego nurtu, zaangażowane w walkę z kaczyzmem, nie były zainteresowane drążeniem tematu. Powoli się to zmienia. To zasadnicza zasługa M. Kamińskiego...
Wracając do tematu niepodbitych kaczystów, otóż - jak donoszą media - ostało się kilku takich w NIK-u. Platforma, postanowiła i z tym siedliskiem zła, poczynić porządki. Przegotowała ustawę ograniczającą de facto kompetencję Najwyższej Izby Kontroli, a to w imię zasady: bierz i rządź ( premier - w myśl tej logiki - musi brać wszystko; jakiś pisowczyk Jezierski zawracający posłom PO gitarę raportami kontrolnymi, powinien jak najszybciej odejść! - że też "chłoptasie" dopiero teraz się połapali). W NIK władzę obejmie m.in. poseł M. Sekuła (ma być wiceprezesem), człowiek o olbrzymim doświadczeniu w kontrolowaniu i niebanalnych kompetencjach. Podobno Sekuła był świetnym szefem NIK w latach rządów postkomunistów - tak argumentują Platfusy. Niewykluczone, wszak całkowite odjum wynikające z ówczesnych działań NIK obciążało premiera Millera i spółkę. Pewne obawy ogarniają mnie natomiast, kiedy myślę o skutkach kontrolnych decyzji Sekuły odnoszących się - choćby pośrednio - do działań rządu D. Tuska. Swoją "rzetelność" w badaniu nieprawidłowości obciążających "swojaków" kandydat na prezydenta Zabrza okazał w trakcie prac tzw. komisji hazardowej. Jego buta, arogancja przerosły wszelkie oczekiwania; zachowanie Sekuły stało się symboliczną laurką, dobitnym przykładem na to, iż Platforma nie zawaha się uczynić wszystkiego, jej budowniczowie nie zawahają się kłamać w żywe oczy, by utrzymać władzę. Ciekaw jestem jak będzie czuł się platformerski świerzak - poseł Arłukowicz, kiedy "jego" Marszałek będzie Sekułę powoływał na funkcję w NIK; wszak były kolega Napieralskiego zdobywał dzisiejszą polityczną pozycję właśnie na inteligentnym wyłuskiwaniu obłudy i arogancji posła Sekuły...
Tą bezczelną politykę D. Tuska, w sposób oczywisty, nieustanny usprawiedliwiają "ałtotytety"; taktyka na "niby-krytykę" (dodaje wiarygodności):
Jacek Żakowski:
"Blisko cztery lata minęły, od kiedy rządzi w Polsce Platforma Obywatelska, która dochodząc do władzy, obiecywała demontaż budowanego przez PiS autorytarnego państwa policyjnego. Wiele się od tego czasu w Polsce i na świecie stało i zmieniło. Wydarzenia ostatniego tygodnia sugerują jednak, że logika działania organów ścigania z czasów Ziobry i Dorna zmieniła się mniej, niż nam się wydawało, i dużo mniej, niż wolno nam było oczekiwać. Sądząc po objawach, słowa prof. Widackiego o "machinie napędzanej lizusostwem i serwilizmem, podłością i głupotą" specjalnie się nie zdezaktualizowały. Niestety. Choć - jak się wydaje - całkiem kto inny jest dziś "szefem szefów"."
A więc PO ma oczywiste "wpadki" (, jak ta z "najazdem" ABW na studenta, karaniem 500 - złotowymi mandatami za "premiera - matoła", etc.) jednak czymże to wszystko jest, kiedy na upadek Tuska czekają już mocno wygłodniali budowniczowie "autorytarnego państwa policyjnego". Przykładów na "autorytaryzm" rządów ekipy z lat 2005-2007 redaktor "Polityki" oczywiście nie podaje; po co? Wszak małe dziecko wie (w telewizorze gadają o tym w kółko), że to z polecenia Z. Ziobro zamordowano Blidę, Ryszarda C. do ostateczności doprowadził język nienawiści uprawiany przez Kaczyńskiego, a alkoholowy amok "dowcipnisi" od Tarasa był wynikiem wulgarnych prowokacji ultrakatolickiej, guślarskiej i zabobonnej sekty o. Dyrektora... Obraz zagrożenia dopełnia pointa - cytat prawniczego "ałtorytetu" - prof. Widackiego. Tak, tego Widackiego, który znacznie bardziej (, niż to wynika z obowiązków adwokackich) angażował się w obronę swoich podłych klientów (jest oskarżany przez prokuraturę <teraz tą "platformerską">, o to, że dostarczał jednemu z bandytów grepsy; do dziś twierdzi, że śmierć S. Pyjasa była skutkiem nieszczęśliwego wypadku).
Inne tematy w dziale Polityka