"Fakt" dotarł do głównym tez raportu Millera. Szef MSWiA wcześniej zapowiadał, że ów dokument będzie dla strony polskiej bolesny; tak też jest - zasadniczą winą za śmierć polskiej delegacji na czele z Prezydentem RP obarczono nieżyjących - załogę Tupolewa. To w znacznej mierze załatwia problem pociągnięcia do odpowiedzialności decydentów z kręgów rządowych; trudno z resztą było oczekiwać, iż komisja kierowana przez jednego z ministrów mogłaby poważnie obciążyć jego kolegów i - co gorsza - samego szefa (D. Tuska).
Czytamy m.in.:
"Według naszych informatorów, w raporcie nie został imiennie wskazany żaden odpowiedzialny. To do premiera mają należeć dyskusje dotyczące ewentualnych konsekwencji politycznych, w postaci np. dymisji."
Wszystko w rękach premiera, który - z oczywistych względów - nie pozwoli zrobić krzywdy Arabskiemu czy Grasiowi. W najlepszym wypadku zdymisjonuje Klicha, choć i to - w kontekście objęcia przez Polskę prezydencji w UE - wydaje się chyba mało prawdopodobne.
W raporcie Millera pojawiają się co prawda mocne oskarżenia wobec BOR i MON (dowództwa 36. Pułku Specjalnym Lotnictwa Transportowego), jednak po ostatnich nominacjach generalskich dla Mariana Janickiego trudno oczekiwać, by ktoś miał czelność "ruszać" tego prezydenckiego pupila. Skądinąd znaczące, że B. Komorowski awansował BOR-owikową wierchuszkę tuż przed publikacją miażdżącego dla tej służby raportu; widocznie chciał w ten sposób dać jasny sygnał - Ci Panowie są nietykalni. Biorąc powyższe pod uwagę, należy spytać po raz kolejny o powody tej niebywałej troski głowy państwa i jego rolę w politycznym tle tragedii z 10 kwietnia.
Co gorsza, w dokumencie przygotowanym przez komisję J. Millera (ma on ponoć ponad 300 stron), nie ma w ogóle oceny - przynajmniej nie wspomina o tym w swej publikacji cytowany dziennik - faktów dla zrozumienia kontekstu smoleńskiej pożogi elementarnych - gry wizytami w Katyniu. Wszak premier Tusk wespół z premierem Putinem podjęli zitensyfikowane działania zmierzające do zdezawuowania centralnych obchodów 70. rocznicy ludobójstwa w Katyniu. Mogło się to w sposób konkretny przełożyć na proces przygotowywania przylotu polskiej delegacji 10 kwietnia 2010 r. Zdaje sobie sprawę, że Millerowi (i jego podwładnym) trudno było tykać tych spraw, wszak musiałby oceniać swojego szefa. Nie sposób także oczekiwać transparentnych działań w tym kontekście od ponoć niezależnej prokuratury; casus Pasionka stanowi dostateczne ostrzeżenie. Któż wiec, jeśli nie Trybunał Stanu właśnie, byłby ciałem bardziej kompetentnym do pochylenia się nad oceną wpływu rządu (, czy personalnie - D. Tuska) na bezpieczeństwo feralnego lotu polskiego Tupolewa z Prezydentem RP na pokładzie?
Zasadnicze tezy raportu Millera stanowią de facto kalkę ze skandalicznych ustaleń komisji Anodiny. Tym większą rangę ma szansę uzyskać dokument przygotowany przez A. Macierewicza. Niestety, na dziś jedynie w aspekcie moralnym.
Inne tematy w dziale Polityka