Marek Jan Chodakiewicz Marek Jan Chodakiewicz
456
BLOG

USA v/s Iran: ani wojna, ani pokój

Marek Jan Chodakiewicz Marek Jan Chodakiewicz Polityka Obserwuj notkę 28

Tym razem to sam prezydent USA grozi wojną Iranowi. Dlaczego jednak reakcje tzw. "społeczności międzynarodowej" na te zapowiedzi są dość chłodne? Opinia publiczna na świecie już została z taką ewentualnością oswojona.

 

13 kwietnia 2007 w wywiadzie dla The Associated Press Generał Robert H. Holmes, zastępca szefa operacji Głównej Komendy Sił Zbrojnych USA, stwierdził, że wojsko amerykańskie jest gotowe do wojny z Iranem, ale nie ma planów aby ten kraj zaatakować. Zgodnie z demokratyczną zasadą podległości armii władzom cywilnym, gen. Holmes wskazał na polityków jako na czynnik decydujący.

 

 

„Jeśli moglibyśmy sprawy załatwić poprzez środki polityczne oraz przez naszych przywódców tak aby uniknąć konfliktu albo powstrzymać bądź wzbronić dostępu pewnych rodzajów broni czy narzędzi przemocy na pole bitwy, to wtedy dyplomacja czy polityka byłaby preferowaną metodą.” (“If we could pursue through means of policy and our political leadership to avert conflict or to deter or deny certain weapons or tools of violence to enter a battle space, then diplomacy or policy would be a preferred method.'' Tariq Panja, “General: US Has No Plan to Attack Iran,” The Associated Press, 13 kwietnia 2007). Tymczasem politycy amerykańscy rozważają rozmaite opcje, często nawzajem wykluczające się.

 

Biały Dom

Przez wiele lat oficjalną pozycją Waszyngtonu było ostracyzowanie Teheranu. Było to odpowiedzią na zdobycie szturmem niemal trzy dekady temu Ambasady USA przez islamskich rewolucjonistów, którzy następnie przez wiele miesięcy przetrzymywali dyplomatów amerykańskich jako zakładników. Za prezydentury Georga W. Busha sytuacja pogorszyła się znacznie. Miało to głównie związek z postępami w budowie broni nuklearnej przez Iran. USA widzi to jako poważne zagrożenie dla stabilności Bliskiego Wschodu, a szczególnie dla bezpieczeństwa Izraela. Iran jawi się jako główna siła antyizraelska w regionie. Taki ponury scenariusz zdają się potwierdzać szokujące wypowiedzi Prezydenta Iranu Mahmouda Ahmadinejada. Polityk ten nie tylko często nawołuje do zniszczenia Izraela ale również rutynowo neguje Holokaust.

 

Rok temu Biały Dom zmienił zdanie i podjął bezpośrednie negocjacje z irańskimi władzami. W tym sensie inicjatywa Condoleezy Rice była - na pewein czas - przełomowa. Ale przełomu politycznego nie ma. Iran dalej dąży do uzyskania broni jądrowej. Twierdzi – wskazując na amerykańską inwazję Iraku – że jest to bezwzględnie potrzebne dla bezpieczeństwa państwa.

 

Tzw. „społeczność międzynarodowa” jest właściwie bezradna. Zarówno ONZ jak i Unia Europejska oscylują między łagodną perswazją a sankcjami gospodarczymi. Sytuację komplikuje fakt, że Rosja odgrywa rolę zarówno mediatora jak i protektora Iranu.

Amerykański pluralizm

W samych Stanach Zjednoczonych nie ma zgody co do sposobu postępowania z Iranem. Naturalnie polityka zagraniczna jest prerogatywą prezydencką. Ale od jesieni zeszłego roku Kongres kontroluje opozycja. Demokraci coraz głośniej domagają się od Białego Domu uwzględnienia ich propozycji dotyczących rozmaitych spraw, a w tym i Iranu. Niektórzy Republikanie skłaniają się również do wypracowania consensusu z Demokratami. Tzw. polityka „współpartyjności” („bi-partisanship”) wzywa do jedności w sprawie Iranu. Do tego na polityków obu partii wywierają nacisk rozmaite lobby, media, oraz środowiska intelektualne.

 

Jak pisze w swojej najnowszej pracy Druga Szansa (Second Chance: Three Presidents and the Crisis of American Superpower (New York: Basic Books, 2007) Zbigniew Brzeziński, o kontrolę polityki zagranicznej USA walczą dwie orientacje: „globalistyczna” i „neokonserwatywna”. Ta ostatnia to właściwie stary imperializm prowadzony w nowym stylu. Jego szermierzami jest przymierze szerokiej bazy protestanckich fundamentalistów z neo-konserwatywnymi intelektualistami, „energetycznymi kowalami opinii publicznej” („energetic opinion shapers” s. 36). Co do Bliskiego Wschodu, „ich strategia w tych sprawach bezwstydnie sympatyzowała z poglądami partii Likud z Izraela” („Their strategic outlook on these issues was unabashedly sympathetic to the views of Israel’s Likud party.” s. 36). Neokonserwatyści dominują w takich think tanks jak The American Enterprise Institute czy American Foreign Policy Council. Wiceprezydent AFPC Ilan Berman, na przykład, jest autorem wielu artykułów i książek ostrzegającej o zagrożeniach płynących z Iranu. Ostatnio zredagował Zabierając się za Teheran: Strategie ku konfrontacji Republiki Islamskiej (Taking on Tehran: Strategies for Confronting the Islamic Republic).

 

Opcja neo-konserwatywna jest obecnie bardzo istotna bowiem to ona do dużego stopnia dyktuje politykę Białego Domu. Uważani są powszechnie za architektów wojny w Iraku. Są często identyfikowani z „lobby izraelskim” w Waszyngtonie. Główną organizacją tego lobby jest bardzo wpływowy Amerykańsko-Izraelski Komitet Akcji Politycznej (America-Israel Political Action Committee – AIPAC).

 

Opcja globalistyczna to przymierze rozmaitych liberałów, lewicowych internacjonalistów, oraz libertariańskich przedstawicieli wielonarodowych firm, tzw. wielkiego kapitału. Są oni raczej przeciwni wojnie w Iraku, jak również rozszerzeniu konfliktu na Iran. Sprzymierzeni taktycznie z nimi są rozmaici pacyfiści, ekolodzy, anarchiści, alterglobaliści, komuniści i rozmaici lewacy. W ramach tej koalicji znaleźli się też niektórzy prawicowcy. Najbardziej prominentni wśród nich to katoliccy konserwatyści, którzy zgadzają się z watykańską definicją wojny sprawiedliwej; izolacjoniści, tacy jak Pat Buchanan, którzy sprzeciwiają się przekształcaniu amerykańskiej republiki w globalne imperium; oraz paleo-konserwatyści, którzy uważają, że wojna w Iraku czy w Iranie leży w interesie Izraela, a nie USA.

 

Lobby izraelskie

W USA – w związku z konfliktem w Iraku -- zaistniał szeroki consensus, że tzw. „lobby żydowskie” (the Jewish lobby) pcha do wojny z Iranem. Paleokonserwatyści, tacy jak na przykład Joe Sobran, przynajmniej od połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia całkiem otwarcie potępiają „kółko potakiwania Izraelowi” („the Israel amen corner”). Ale w marcu 2006 w podobny sposób o potędze AIPAC napisali ogólnie szanowani liberalni politolodzy John Mearsheimer i Stephen Walt („The Isreal Lobby,” London Review of Books, 23 marca 2006). W ostatnim wydaniu liberalnego The New York Review of Books sam lewicowy multimiliarder i guru George Soros przestrzegał przed “lobby izraelskim”: “Jest wysoce wątpliwe, że Partia Demokratyczna może się wyzwolić z wpływów AIPAC. Każdy polityk, który się ośmieli obnażyć wpływy AIPAC narażałby się na jego gniew; w związku z tym można się spodziewać, że tylko niewielu się na to zdecyduje. Zależy od samej amerykańskiej społeczności żydowskiej aby wyhamować wpływy organizacji, która twierdzi, że tą społeczność reprezentuje.” („Whether the Democratic Party can liberate itself from AIPAC’s influence is highly doubtful. Any politician who dares to expose AIPAC’s influence would incur its wrath; so very few can be expected to do so. It is up to the American Jewish community itself to rein in the organization that claims to represent it.” George Soros, “On Israel, America & AIPAC,” The New YorkReview of Books, 12 April 2007, 20-23 [quote at p. 23]).

 

Tym sposobem w XXI wieku większość amerykańskiej elity doszła do wniosku, który od lat sześćdziesiątych głosił w wyważony i delikatny sposób założyciel i twórca studiów bliskowschodnich w Stanach Zjednoczonych śp. profesor George (Jerzy) Lenczowski z University of California, Berkeley. Ten przedwojenny dyplomata RP oraz przyjaciel od lat szkolnch Jana Nowaka Jeziorańskiego puentował krótko: „Ameryka nie ma polityki bliskowschodniej. Ma Izrael.” Pytanie jest dwojakie: czy Ameryka wogóle ma politykę zagraniczną oraz czy znaczy to, że będzie wojna z Iranem?

 

Polityka USA

Amerykańska polityka zagraniczna w sensie strategicznym właściwie nie istnieje. To co świat wewnętrzny bierze za politykę międzynarodową USA do dużego stopnia opiera się na improwizacji a nie na długofalowej wizji. Jest wynikiem doraźnego kompromisu oraz stale zderzających się ze sobą interesów wewnętrznych Stanów Zjednoczonych jak też i odruchowych reakcji Waszyngtonu na raz po raz wybuchające kryzysy międzynarodowe.

 

Obecny układ sił sugeruje, że wojny z Iranem na razie nie będzie. Jednak zarówno Watykan, jak i społeczność międzynarodowa (nie mówiąc już o Iranie) są przekonane, że groźba konfliktu zbrojnego z Teheranem jest bardzo poważna. Rozważmy więc pozycje pro i kontra wojny.

 

Strona pro-wojenna ma niewiele argumentów. Najważniejszy to, że broń nuklearna w rękach Teheranu zdestabilizuje region oraz śmiertelnie zagrozi Izraelowi. Drugi ważny argument to, że armia USA dość łatwo może sobie poradzić z Iranem w wojnie konwencjonalnej.

 

Z drugiej strony, jak zadowcipkował w telewizji prof. Brzeziński, Irańczycy nie przepłyną łódką Atlantyku aby zagrozić Ameryce. Irańskie pół-tajne mieszanie się w wojnę w Iraku również nie stanowi casus belli podobnie jak otwarte wsparcie Teheranu dla Hezbollah w Libanie.

Otwarcie nowego frontu na Bliskim Wschodzie jest również nie na rękę siłom zbrojnym USA. Po pierwsze wojska amerykańskie w Iraku i w Afganistanie znajdą się w polu bezpośredniego rażenia lotnictwa i rakiet irańskich. Po drugie, i najważniejsze, nawet spodziewając się zwycięstwa w wojnie konwencjonalnej armia USA nie ma obecnie wystarczającej ilości żołnierzy aby podołać sobie z okupacją kolejnego kraju. Trzeba byłoby wprowadzić pobór, który zniesiono po przegranej wojnie w Wietnamie. A na to nie ma przyzwolenia społecznego w Stanach Zjednoczonych. Ponad połowa obywateli jest przeciwna wojnie w Iraku. Opozycja wobec wojny w Iranie i wobec prób wprowadzenia poboru jest jeszcze większa.

 

Tym razem opinie dziennikarzy i specjalistów od stosunków międzynarodowych raczej nie odbiegają od głosów wielu przeciętnych ludzi. Właściwie w podobny, antywojenny sposób eksperci argumentują na stronach liberalnego The Washington Quarterly, vol. 30, no. 1 (Winter 2006-2007), wydawanego przez prestiżowy Center for Strategic and International Studies, jak również w ostatnim The National Interest, no. 88 (March-April 2007), redagowanym głównie przez kissingerowskich amoralnych realistów. Właściwie większość znaczących głosów odradza inwazji na Iran.

 

Opcje Prezydenta

Armia naturalnie zrobi to, co podyktują władze cywilne. A ostateczna decyzja jest w rękach Prezydenta Georgea W. Busha. Z jednej strony, Prezydent USA traktuje sprawę Iranu -- tak jak Iraku – jako kwestię fundamentalną: walkę ze Złem. Z drugiej strony, Bush wie jak bardzo niepopularny w społeczeństwie jest projekt wojny w Iranie. Poza tym znajdujący się wciąż w Białym Domu neo-konserwatywni doradcy tym razem w większości doradzają cierpliwość. Wydaje się, że odrzucono popularna jeszcze z rok temu opcję, że należy zaatakować i zwyciężyć Iran aby odciągnąć uwagę opinii publicznej od katastrofy w Iraku oraz zwycięstwem nad Teheranem przerazić terrorystów na całym świecie.

 

W końcu, jak dowiedzieliśmy się ze źródeł prywatnych bliskich państwa Bush, ojciec i matka Prezydenta są przeciwnikami wojny w Iraku oraz, tym bardziej, konfliktu zbrojnego w Iranie. Rodzice „Dubya” uważają, że bliskowschodnie bagno poważnie kompromituje spuściznę (legacy) historyczną obecnego przywódcy USA.

 

Czy znaczy to, że nie będzie wojny? Nie. Na razie mamy stan zawieszenia. To znaczy, że może nie być wojny, jeśli powiodą się negocjacje. Ale nawet jeśli Iran odmówi zaprzestania budowy broni atomowej najpewniej nie będzie wojny konwencjonalnej oraz okupacji. Prezydent USA wciąż jeszcze może zastosować blokadę Iranu, taką jak w swoim czasie nałożono na Kubę. Następnie Bush może przedsięwziąć akcje destabilizacyjne: od wojny psychologicznej przez gospodarczą do wspomagania opozycji, która przeprowadzi zamach stanu w Teheranie. In extremis, Prezydent może się zdecydować też na zbombardowanie instalacji nuklearnych Teheranu.

 

 

Jeśli nie zrobią tego Stany Zjednoczone, prawie napewno zrobi to Izrael. Odwrotnie niż dla USA, dla Izraela jest to przecież kwestia „być albo nie być.”

Get your own Box.net widget and share anywhere! Get Your Own Real Time Visitor Map! ZAMÓW: www.poczytaj.pl Marek Jan Chodakiewicz Żydzi i Polacy 1918 - 1955. Współistnienie-Zagłada-Komunizm Wydawca: Fronda Ilość stron: 736 s. Oprawa: miękka Wymiar: 145x205 mm EAN: 9788391254189 Dzisiaj cena: 35.40 zł

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka