Kiedy w 2012 roku wyrok skazujący pozbawił Zbigniewa Ziobrę szans na uprawianie polityki postanowiłem sobie, że będę śledził jego losy. Nie było to łatwe, zniknął mi na kilka lat, znajomi nie umieli, albo nie chcieli powiedzieć gdzie się zaszył.
Po przejściu na rentę w końcu miałem czas, aby wypełnić swoją obietnicę. Myślałem, że śladem może być Kurski, który bardzo angażował się w obronę medialną Ziobry w czasie rozprawy, więc udałem się do Gdańska. Umówiłem się na rozmowę, ale Kurski przyjeżdżał z wakacji dopiero za trzy dni, więc wałęsałem się po Gdańsku, a spałem w jakimś hoteliku w Nowym Porcie. Upalny lipiec zmusił mnie do wizyty w barze "Panderosa". Z początku myślałem, że towarzystwo pijanych marynarzy to jakieś przekleństwo, ale okazało się cudem. Tam wpadłem na trop Ziobry. Dla moich rozmówców była to tajemnica Poliszynela, wiedzieli o tym od dawna, ale nikt się ich odkryciem specjalnie nie interesował.
Meksyk
O problemach wyjazdu nie będę pisał. Gdzie nie wiadomo, o co chodzi... Wiadomo. Z lotniska do hotelu, a nad zatokę dopiero z samego rana. Na miejscu byliśmy około 11, więc upał mnie nie ominął. W Monte de Oro wysiadło cztery osoby, mój hiszpański nie pozwalał na pytania, musiałem szukać kogoś z angielskim. W końcu wskazano mi drogę do urzędu. Okazało się, że mój poszukiwany ma urlop i znajdę go w domu. Zrujnowałem się na taksówkę.
Nie wydawał się zdziwiony. Stwierdziłem, że był dużo tęższy, jakby uciekła z niego młodzieńcza gibkość, zresztą starzejemy się wszyscy. Nie pamiętał mnie, moja krótka kariera w sekretariacie tarnowskiego PIS-u nie obiła mu się o uszy. Zaprosił na tył domu. Przepraszał, że nikogo nie ma w domu i sami musimy sobie jakoś poradzić. Przyniósł napoje - obiad zjemy nieco później, jak wróci reszta domowników. W końcu zaczęliśmy rozmowę.
Fragmenty:
Z: Jak wspominam? Byłem wściekły. Dzisiaj to ze mnie jakoś opadło. Wiedzieliśmy, że poruszyliśmy za dużo... Że padnie wiele osób z branży prawniczej, do której należałem, takich rzeczy się nie wybacza - śmieje się.
C: Ale sam proces...
Z: Coś musieli znaleźć. Jak pamiętam, kraj owładnęła wszechwładna miłość. Gazety rozpisywały się o kochliwym Tusku, ale dla nas była tylko nienawiść. Mówiło się o pojednaniu narodu, nie rozgrzebywaniu ran, że każdy ma prawo do błędu... jakiś wywrotowy quasi-chrześcijanizm. Tylko my nie mieliśmy prawa do błędu, do swojego oglądu. Wybaczano zdrajcom komunistycznym, agentom, biznesmenom-przestępcom... nas ta miłość ominęła - znów śmiech - prace komisji postępowały powoli, ale wiadomo, do czego zmierzano.
C: W końcu poszło o akta.
Z: Wpierw trochę mnie opluto. Takie małe zarzuciki o niskich pobudkach: laptop, mieszanie się w sprawę śmierci taty, karty kredytowe, romanse, prywata. Ludzie się przyzwyczaili, potem było im łatwiej. Wymyślił chyba Kalisz. Uwalić proceduralnie. Nawet dostałem takiego sms-a, żebym wysiadł psychicznie. Zresztą były inne: "A ja i tak pracuję", podpis Dr G, i tym podobne.
C: A dlaczego Pan wtedy tego doktora nie przeprosił, miał Pan tyle okazji, byłoby po sprawie.
Z: Działania przeciw lekarzom były też precedensem, wcześniej były tabu. To też był strzał w środowisko nie do ruszenia. Cały kraj płacił łapówki. Wszystkim. Od pielęgniarki do chirurga. Majątki lekarzy nie dały się uwiarygodnić ich zarobkami, ale cisza trwała. Ten lekarz był wyjątkowy... Brak skruchy. W aktach zawsze jest więcej niż można powiedzieć.
C: Ale oskarżenie o morderstwo...
Z: Dla mnie każdy lekarz biorący łapówki, to potencjalny morderca. Bo jak mu nie damy, to znaczy, że nie wypełni swoich obowiązków, odstąpi od nich. A obowiązkiem lekarzy nie jest czyszczenie butów. Jak pucybut źle wyczyści... Lekarz-łapownik szafuje naszym życiem.
C: Wróćmy do akt. To miał Pan prawo je udostępnić, czy nie?
Z: Co mam Panu powiedzieć, że jako były prawnik nie powinienem podważać wyroku, zwłaszcza w swojej sprawie? Według mnie, jeśli nawet najniższy prokurator nie może poinformować o postępach w sprawie kogoś, kto może rzucić na nią jakieś światło, to prawo się kończy. Chyba, że prawnik udostępnia akta stronie przeciwnej, oskarżonej. Dopóki prokurator, śledczy, policjant działa w imię rozwikłania sprawy niech nawet idzie do wróżki. Aby przestępca trafił na ławę...
...
To nie była sprawa o kradzież w piwnicy. Zamieszani wyżsi urzędnicy, prezydent i premier, wywiad, sąsiednie państwo – i miliardy dolarów.
...
Tu, w Meksyku, naginamy prawo co 5 minut, naginamy je, bo prawnicy na usługach mafii potrafią się zasłaniać. Procedury - znów śmiech, ale jakiś zimniejszy - w takim kraju jak tu, jak i wtedy w Polsce, nie chodzi o procedury, tylko o złapanie przestępców.
C: Gorzej, jak przestępcy ustalają procedury...
Z: Aż tak nie było. W tamtych latach w Polsce procedury były po prostu martwe. Używano ich tylko do nacisku. Jak złapano kogoś bez pleców... procedury były w dupie. Przepraszam. Zaczynano je wygrzebywać, jak chodziło o kogoś przez duże K. Z działań mafii paliwowej, węglowej zrobiono procesy polityczne. Sprawy ciągnęły się w nieskończoność, tymczasem sprawcy, w tym ruscy, ukryli się w sieci nowych spółek. Dziennikarstwo śledcze było w powijakach, większość pisała na zamówienie. Na służby nie można było liczyć. Prokuratorzy pod Ćwąkalskim wrócili do rutyny...
...
Wszyscy wiedzieli, że dobry skład sędziowski ustali, co trzeba. A odwoływać się nie było gdzie, Kaczyński wciąż zawadzał brukselskim komisarzom.
...
Tu w Meksyku mafia też nie wybacza.
...
Tu sprawy są prostsze, albo ktoś ucieka do Stanów, bo chce mieć lepiej, albo ucieka ze Stanów, bo tam narozrabiał.
C: No jeszcze niektórzy chcą przejechać przez Meksyk z narkotykami...
Z: No tak, ale chodzi mi o to, że tu jest zwykła walka prawa z przestępstwem. I tu się zdarza, że w plecy walnie Cię niby przyjaciel, przekupiony prawnik, sędzia czy prokurator. Ale tu to mniej boli, mimo 8 lat pracy nie czuję się "stąd". Poza tym nikt publicznie nie trzyma z przestępcami, nie broni układu, gazety piętnują mafię, a w śledczych widzi się bohaterów. Tu żaden normalny dziennikarz nie napisze o przekroczeniu procedur. Tu na zło patrzy się jak na zło. Każdy wie, że im więcej kasy ma mafia, tym mniej ma on sam. W Polsce uważało się, że kradnie się jakieś pieniądze wirtualne, niczyje... Tu prawnik na usługach mafii jest nietykalny ze strachu, ale jest piętnowany, bo kradnie pieniądze nasze, naszych dzieci. Może iść na przyjęcie tylko do swoich.
C: Pracuje Pan teraz jako prawnik?
Z: Nie, jestem pracownikiem... ogólnie, ...pewnego systemu elektronicznego, wymyślonego przez rząd Miguela Reyesa opartego na placówkach FBI. Handlarze od paru lat, właśnie dzięki niemu, omijają Meksyk, przynajmniej porty.
C: Przyjęli pana z wyrokiem?
Z: (wybuch totalnego śmiechu) Myśli Pan, że Wuj Sam uznał Polskę, jako kraj w pełni suwerenny? Myśli Pan, że uwierzył, jak my wtedy, że wszyscy agenci rosyjscy opuścili nasz kraj razem z ostatnim żołnierzem na odkrytej lawecie. Że tysiące ludzi wyszkolonych w Moskwie i Leningradzie nagle przestało lubić kasę?
...
Sukces agentów polega na tym, aby wszyscy myśleli, ze ich nie ma. Zastanawiała mnie tylko naiwność ludzi. To niby gdzie oni są? Każdy kraj ma wywiad, na szkolenia wydaje miliony, to gdzie ich wysyła? Na Marsa? Ówczesny rząd PO z postkomunistycznymi ludowcami, (nota bene partii nigdy nie zweryfikowanej) wmówił ludziom, że na świecie zapanowała uczciwość. W latach 90-tych ilość agentów państwowych może się nie zwiększyła, ale gospodarczych zwiększyła się dwudziestokrotnie.
...
Że nikt nie podsłuchuje... dobre. Wszyscy podsłuchują, od kiedy wymyślono mikrofon, zresztą większość wynalazków to rzeczy na potrzeby wojska i służb. Tylko my, z jakiejś głupio rozumianej uczciwości o tym mówiliśmy. To było nierozsądne, późniejszy rząd Tuska pokazał, jak działać, robić swoje nie informując nikogo o niczym. Tak, to była jakaś głupia uczciwość.
C: Ale przyjęli Pana tutaj za stwierdzoną jakoś... uczciwość? Poza wyrokiem? Jak się stwierdza taką uczciwość?
Z: Może starczy na dzisiaj. Dlaczego mnie przyjęli? ... Odpowiem perfidnie, bo chciałbym zabrać komuś te słowa: To dobre pytanie. Tak, to dobre pytanie.
Inne tematy w dziale Polityka