Kanikuła w pełni, dobry czas na lekki wakacyjny temat. Porozmawiajmy o mniejszościach, a zwłaszcza o jednej. Wszechświatowy związek ochrony zagrożonych praw mniejszości z podziwu godną regularnością poszerza listę środowisk zagrożonych dyskryminacją. Najczęściej odbywa się to po opublikowaniu wyników jakichś wieloletnich badań prowadzonych przez uniwersyteckie zespoły uczonych, którzy odkrywają i opisują nieznane dotąd przyczyny ludzkich zachowań, uchodzących w powszechnym mniemaniu za dziwne lub odstające od normy. Oczywiście, w założeniu, ma to zawsze skutkować wyzwoleniem się dotkniętych daną przypadłością od frustrującego poczucia inności, a w skrajnych przypadkach nawet niższości. Mechanizm prosty, deklarowany cel jak najbardziej szlachetny.
Jakiś czas temu media pełne były informacji o zdefiniowaniu przez ekspertów nowej jednostki chorobowej. ADHD to bardzo popowy zespół nadpobudliwości psychoruchowej, skupiający tak znane figury jak Albert Einstein (gitara prowadząca + oryginalna fryzura), Szymon Majewski (mandolina), Kuba Wojewódzki (fujarka), czy Krzysztof Skiba (bęben). Może to nie giganci rocka, ale ikony popkultury to na pewno. Mocną tę grupę można by uzupełnić wieloma jeszcze nazwiskami. Mnie brakuje tu szczególnie jednego - stawiam na Jurka Owsiaka. Kto kiedykolwiek widział lub słyszał twórcę WOŚP, ten nie ma wątpliwości, że legitymuje się on większością typowych dla ADHD objawów, a już zwłaszcza, jeśli pamięta się jego wyczyny z czasów przedorkiestrowych. Dla przypomnienia kilka haseł i faktów, najlepiej ilustrujących tamten etap jego dokonań, wymieńmy choćby tylko Towarzystwo Przyjaciół Chińskich Ręczników, „Róbta, co chceta…”, czy letnią zadymę w środku zimy zrealizowaną całkiem dosłownie w sylwestrową noc z 1991 na 1992 na placu Zamkowym w Warszawie, kończącą pierwszy, „radosny” okres twórczości Owsiaka. W sumie wariactwo bez ładu i składu z mocnymi rockendrollowymi akcentami i gołym okiem widocznym „parciem na szkło”.
Sylwestrowa awantura w Warszawie stanowiła punkt zwrotny w nietuzinkowej karierze naszego bohatera. Owsiak stanął przed oczywistym wyborem: albo będzie trwonił rozpierającą go energię w niezbornych akcjach i zadymach, skazując się na wizerunek wiecznego pajaca, albo znajdzie sobie miejsce w głównym publicznym nurcie, gdzie z łatwością zaistnieje ze swoim oryginalnym stylem bycia, jeśli tylko będzie miał po swojej stronie media. Wymyślił i powołał do istnienia Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, akcję po mistrzowsku łączącą cele charytatywne z doskonałą promocją osoby własnej. Na tym etapie aktywność Owsiaka uzyskała już pełną akceptację i błogosławieństwo środowiska strażników politycznej poprawności, przez które został okrzyknięty autorytetem, niemalże dobrem narodowym. I w niczym nie przeszkadzają chamskie wybryki, jakimi Owsiak wciąż nie przestaje szokować opinii publicznej, by wspomnieć tylko jego heroikomiczne groźby pod adresem krytyków Lecha Wałęsy, że gotów jest każdemu „przyłożyć z baśki”. Wszystkie kontrowersyjne zachowania usprawiedliwia się jego młodzieżowo-luzackim sposobem bycia, względnie wynikającą z wiadomej przypadłości nadpobudliwością.
Osobiście zastanawia mnie tylko dobór przedmiotów zainteresowania specjalistów od mniejszości. Rzecz o tyle istotna, że przesądzająca o tym, która mniejszość zasługuje na specjalną troskę i winna zostać objęta ochroną. Dlaczego na przykład uniwersyteccy mędrcy nie pochylą się nad nosicielami owsików, których obecność w organizmie człowieka wywołuje, z grubsza rzecz biorąc, objawy zbliżone do ADHD, w tym samym stopniu utrudniające zakażonym funkcjonowanie w społeczeństwie? A co z czującymi nieodpartą potrzebę dłubania w nosie, czy ich uznawana za szkaradną i towarzysko nieakceptowana skłonność nie zasługuje na poważne eksperckie studium?
Inne tematy w dziale Rozmaitości