https://pxhere.com/en/photo/846852
https://pxhere.com/en/photo/846852
Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki
184
BLOG

Co słychać, a czego nie słychać w wystąpieniu Karola Sobczyka

Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki Społeczeństwo Obserwuj notkę 1
Omówienie konferencji "Church in Challenging Times" wygłoszonej przez p. Karola Sobczyka na spotkaniu ENC w 2022 r.

YT wersja tekstu 


Kultowa książeczka Frédérica Bastiata „Co widać, a czego nie widać” bazuje na prostym schemacie. Filozof przekonuje, że w każdej sytuacji rzuca się w oczy zauważalny skutek ekonomiczny, ale umyka to, czego nie widać – a co w jego przekonaniu ma bardziej znaczące gospodarcze konsekwencje. Spróbujmy to spostrzeżenie przenieść na ekonomię Bożą. Skoncentruję się na tym, co słychać, a czego nie słychać w konferencji lidera wspólnoty Głos na pustyni wygłoszonej w czasie spotkania ENC we Wrocławiu. Czytelnik dzięki temu będzie mógł zastanowić się nad tym, do czego może prowadzić to, czego nie słychać.

Ze sceny przemawia do nas miłej aparycji mężczyzna, który z wyraźną wprawą retoryczną próbuje przekazać słuchaczowi pewne przesłanie, a na dodatek czyni to w sposób wzbudzający zainteresowanie. To widać i słychać. Nie widać z kolei wielkiej odpowiedzialności, jaka spoczywa na mówcy, i nie słychać źródeł głoszonych przez niego przekonań. Nie można też usłyszeć z ust Karola Sobczyka tych treści, które nie zmieściłyby się w przyjętej przez niego narracji. Nie z faktami adresat konferencji zostaje skonfrontowany, raczej z pewną ich selekcją i interpretacją, która może ale nie musi być prawdziwa.

CO SŁYCHAĆ?

Historia ruchu charyzmatycznego

Sobczyk zaprosił słuchaczy spotkania ENC (European Network of Communities) do spojrzenia na katolicką odnowę charyzmatyczną z szerszej perspektywy, która jego zdaniem miałaby pozwolić zobaczyć, czy płynie się w dobrym kierunku. W całej historii daje się jego zdaniem dostrzec pewne ukierunkowanie zmierzające do celu. Zarys tej historii rysuje się następująco:

– Kościół w XVI wieku domagał się reformy. Reformacja skoncentrowała się jednak przede wszystkim na aspektach doktrynalnych, a uwagę poświęcono raczej reformie Kościoła niż wezwaniu do nawrócenia Ludu Bożego.

– Doprowadziło to do tego, że sto lat po reformacji przestano wieść życie wiary i wtedy pojawiły się kręgi protestanckie tęskniące za większą obecnością Boga. W grupach tych Biblia stanowiła przede wszystkim źródło życia, a nie doktryny. Kładziono nacisk na tzw. odrodzenie. Osoby zaangażowane w tego rodzaju nurty (purytanie, pietyści) pozostawały w swoich dotychczasowych kościołach.

– Bracia morawscy uciekłszy przed prześladowaniami w Herrnhut podczas celebracji wieczerzy Pańskiej doświadczyli zstąpienia Ducha Świętego. Doprowadziło to do przemiany nie tylko pojedynczych osób, ale całego środowiska. Z żarliwością podejmowali następnie wyprawy misyjne i dotarli na wszystkie kontynenty.

– Beneficjentem ich posługi był również John Wesley, późniejszy założyciel metodyzmu. Od tego momentu datuje się oczekiwanie na tzw. przebudzenia, podczas których miałyby nawracać się i doświadczać Boga całe grupy ludzi.

– Od XVIII wieku miało miejsce kilka dużych przebudzeń. Podstawowe protestanckie pryncypia (Biblia, Jezus, wiara i Krzyż) stają się wtedy według Sobczyka elementem osobistego doświadczenia. W Ameryce Północnej Jonathan Edwards naciska na konieczność nawrócenia, a podczas jego radykalnych (i głośnych) kazań ludzie mdleją.

– Owocem tzw. „wielkich przebudzeń” jest ruch uświęceniowy. Akcentuje się w nim nie tyle właściwą doktrynę, ile konieczność czystego serca przed Bogiem. Doświadczenie Boga prowadzić ma nie tylko do nawrócenia i poznania Jezusa, ale również do uwolnienia od grzechu, jakie jest możliwe dzięki doświadczeniu Bożej mocy. (Poglądy te, jak przyznaje Sobczyk, przeszły potem do ruchu pentekostalnego).

– W 1880 roku pojawiają się pierwsze uzdrowienia na masową skalę, wydarzające się podczas posługi kaznodziejów z ruchu uświęceniowego.

– W 1906 roku następuje potężne w swojej mocy przebudzenie (Azusa Street) dające początek ruchowi zielonoświątkowemu. Rzekomo jest tak spektakularne, że opisuje się je na łamach największych dzienników i magazynów (np. Los Angeles Times). Sobczyk przytacza kilka anegdotek związanych z Azusa Street, między innymi o ogniu płonącym na wysokość 15 m i niespalającym budynku (ponoć wzywana jest nawet straż pożarna), i mgle chwały Bożej doświadczanej przez uczestników spotkań. Pojawiają się nowe zjawiska: mówienie językami, proroctwo i uzdrowienie związane z tzw. chrztem w Duchu Świętym. Rodzi się przekonanie, że Bóg odbudowuje czy wręcz przywraca chrześcijaństwo.

– W tamtym czasie, twierdzi Sobczyk, ani reformatorzy głównego nurtu, ani Kościół katolicki nie nauczali niczego na temat osobistego doświadczenia.

– W jednej z zielonoświątkowych denominacji pojawia się pogląd, że Bóg odbudowuje urząd proroka i nauczyciela. Doktryna tzw. kościoła apostolskiego zostaje wtedy odrzucona przez Kościół zielonoświątkowy. Doświadczenie w tym nieprzyjętym nurcie jest nazywane przebudzeniem późnego deszczu (Latter Rain Movement – dalej: LRM) i ma miejsce w Kanadzie. Jest związane z wielu manifestacjami, które z początku odrzucane przez zielonoświątkowców, z czasem zaczną przenikać (Sobczyk twierdzi wręcz, że to przebudzenie zostanie przyjęte) do innych grup. Jedną z cech charakterystycznych LRM jest nakładanie rąk podczas modlitwy o chrzest w Duchu Świętym. Kanadyjskie doświadczenie, jak twierdzi mówca, wpływa na to, co dziś nazywamy ruchem charyzmatycznym.

– Ruch charyzmatyczny zaczyna pojawiać się w tradycyjnych kościołach protestanckich i w Kościele katolickim. Dynamiczny rozwój przeżywa w latach 60-tych XX wieku i wpływa na odnowę całych kościołów. Od tych korzeni ekumenicznych nie można się odciąć, owszem należy je pielęgnować, honorując to, co Duch czyni wśród niekatolików.

To wejście ruchu charyzmatycznego do kościołów tradycyjnych, dodajmy, nie ma być chyba zatem sprawą jednorazową; chodzi raczej o nieustanne otwarcie na pentekostalizm i pozwolenie na jego oddziaływanie na Kościół katolicki. Słuchacz zostaje zatem skonfrontowany nie tylko z historią, ale również z teraźniejszością.

Rola odnowy w ekumenizmie

Według słów Karola Sobczyka jego powołanie w Kościele jest powołaniem do jedności. Nie dziwi zatem ekumeniczny wymiar przesłania. Zarysowaną w czasie konferencji historię rozpoczyna mówca od przypomnienia podstawowych filarów reformacji, do których zalicza: Jezusa, Biblię, wiarę i Krzyż. Miałyby one same w sobie być prawdziwe i kluczowe dla jakiejkolwiek reformy Kościoła, z czasem dopiero miano dodać do nich słowo „wyłącznie” czy „tylko”, akcentując w ten sposób przeciwstawienie. Słuchacz pozostaje zatem z przekonaniem, że gdyby nie dodany później wymiar protestu, wszystko byłoby w porządku.

Dwie anegdotki, jedna z czasów Soboru Watykańskiego I, a druga z kolejnego soboru, stanowią retoryczną klamrę mającą zilustrować pozytywną zmianę, jaka dokonała się w Kościele katolickim w kwestii stosunku do protestantów. Dopiero ojcowie Soboru Watykańskiego II potrafili docenić niekatolickich braci. Wręcz, jak uznaje mówca, coś z protestanckiej części „rodziny Bożej” zostało przyjęte na nowo do Kościoła katolickiego. Kościół katolicki uznał, że potrzebuje odnowy, której jednym z kluczowych elementów, utrzymuje Sobczyk, ma być odnowa charyzmatyczna. Słuchaczowi konferencji głoszona jest teza, przez świeckiego lidera traktowana jako pewnik, że Bóg prowadzi cały Kościół ku jedności, gdyż Oblubienica Chrystusowa ma zostać odnowiona przed przyjściem Pana. Drogę do Jego powrotu toruje charyzmatyczne działanie Ducha Świętego.

Na potwierdzenie pozytywnej roli odnowy charyzmatycznej przywołane zostają pojedyncze wypowiedzi papieży Pawła VI i Franciszka. Według obecnego papieża odnowa miałaby podzielić się z całym Kościołem łaską chrztu w Duchu Świętym, oraz prowadzić ku jedności. Z kolei z dziedzictwa Jana Pawła II zostaje wybrany fragment encykliki Ut unum sint mówiący o tym, że ekumenizm nie jest wzajemną wiedzą o sobie, ale polega na wymianie darów duchowych, bez czego nie można by oczekiwać jedności.

Zdaniem Sobczyka katolicka odnowa charyzmatyczna stanowi dziedzictwo wielu ludzi szczerze poszukujących Boga i przyjmujących coraz to nowe objawienie tego, kim On jest. Trud, poświęcenie i praca poprzednich pokoleń powinna zostać uhonorowana, w związku z czym orator prosi o przebaczenie w imieniu katolików za sytuacje, w których katolicy przywłaszczali sobie część Królestwa na własność. Chodzi jego zdaniem o uznanie ekumenicznych korzeni odnowy katolickiej. W modlitwie na zakończenie konferencji idzie jeszcze dalej, prowadząc do pokuty za wyniosłość, pychę, stereotypy i żarty stanowiące zaprzeczenie pełnienia misji pojednania.

CZEGO NIE SŁYCHAĆ?

Paradygmat przebudzeniowy

Słuchacz konferencji Sobczyka nie dowiaduje się niczego na temat charakteru tzw. „Wielkich przebudzeń” (Great Awakenings). Odnosi wrażenie, że chodziło po prostu o większe doświadczenie Boga jako odpowiedź na gorącą tęsknotę za Nim.

Tymczasem kampanie przebudzeniowe, w czasie których praktykowane długotrwałe modlitwy i głoszone skrajnie radykalne kazania mające prowadzić do tzw. odrodzenia (regeneration) wiązały się nie tylko z wewnętrznym odczuciem oczyszczenia przez Ducha Świętego, ale również z zewnętrznymi manifestacjami: mówienie nieznanymi językami, prorokowanie, padanie bez czucia, konwulsje i religijne transy. Wspomniany przez Sobczyka kontynuator pierwszego wielkiego przebudzenia Jonathan Edwards bronił co prawda religijnego entuzjazmu, ale z drugiej strony nie spodziewał się przywrócenia darów duchowych i dopatrywał się oszustw w czasie przebudzeń; z kolei zewnętrzne manifestacje mogły pochodzić, jak uważał, nie tylko od Ducha Świętego, ale i od szatana czy po prostu z ludzkiej natury.

W czasie drugiego wielkiego przebudzenia organizowano spotkania obozowe trwające wiele dni, podczas których „bombardowano” ludzi wezwaniami do nawrócenia mającego się przejawiać, jak oczekiwano, w cielesnych manifestacjach. Do pojawiających się wtedy fenomenów należały np. padanie na ziemię jak kłoda, drgawki, tarzanie się, konwulsje dokonujące się jakby w przyspieszonym tempie, ekstatyczne tańce i śmiechy, szczekanie w celu wypędzania diabła na drzewo itp. Gdy podczas pierwszego przebudzenia uwagę koncentrowano jeszcze na działaniu łaski, której mogły towarzyszyć zewnętrzne oznaki, w czasie drugiego uwaga skupiała się już przede wszystkim na tym, co zewnętrzne. Mówić o przebudzeniach można tylko, gdy nie przemilczy się tej mrocznej ich strony, i wyraźnej ewolucji od rozeznawania do przyjmowania wszystkiego za działanie Ducha.

Najważniejsze jednak – a tego adresat konferencji Sobczyka się nie dowie – że w którymś momencie zaczęto przebudzenie traktować jako pewien „sposób” działania, po którym oczekuje się największej owocności duszpasterskiej; jeśli wcześniej raczej oczekiwano na suwerenne działanie Boga, to dzisiaj mamy raczej do czynienia z prowokowaniem tym razem globalnego przebudzenia. Właśnie wśród tych grup, które Sobczyk wskazuje jako ostatnie ogniwo w wyłaniających się jeden po drugim nurtach pentekostalizmu, doświadcza się (a nawet wywołuje takie doświadczenia) wszystkich możliwych fenomenów, od płaczu przez śmiech i krzyki, doznania mocy porównywanej z prądem elektrycznym albo ogniem itp., trudnych do uzgodnienia z Biblią praktyk.

Wszystko to dokonuje się już bez teologicznej refleksji, gdyż, jak niektórzy słusznie zauważają, do podstawowych zasad reformacji doszła dziś w środowiskach pentekostalnych jeszcze jedna: sola experientia (tylko doświadczenie, ew. tylko przez doświadczenie). Tam, gdzie Sobczyk upatruje tęsknoty za większą bliskością Boga i doświadczenia Jego mocy, należałoby raczej dopatrywać się gonienia za kolejnymi doznaniami, a w każdym razie skoncentrowania się wokół nich. Jednak nie ma zdrowego życia chrześcijańskiego bez zdrowej doktryny. Sobczyk nie informuje ani o tym, że stawiane na świeczniku grupy czy wspólnoty miały często błędną doktrynę i to ona była punktem wyjścia, a nie pragnienie relacji z Bogiem, ani o tym, że późniejsze doświadczenia prowadziły do formułowania najbardziej ekstrawaganckich czy wręcz heterodoksyjnych doktryn (tak stało się właśnie w przypadku LRM).

Ostatnie ogniwo w łańcuchu

W interpretowanej przez Sobczyka historii pentekostalizmu największą rolę odgrywa ostatnie ogniwo w łańcuchu kolejnych doświadczeń religijnych. Następujące po sobie nurty odrodzeniowe czy przebudzeniowe miałyby być krokami prowadzącymi do celu. Stopniowo Duch Święty czyniłby kolejne przełomy, a przez to prowadził do odnowy chrześcijan oraz jedności między wierzącymi różnych wyznań. Mimo że Sobczyk zapewnia o jedności doświadczenia, do jakiego prowadzi charyzmatyczne działanie Ducha Świętego, rzeczywistość tego nie potwierdza. Pod wyłożoną przez Sobczyka wizją podpisać mogliby się z pewnością pentekostaliści ostatniego ogniwa, ale już poprzedniego – zapewne nie.

Gwoli przypomnienia: klasyczny pentekostalizm określany jako tzw. pierwsza fala to czas, w którym powstało wiele denominacji zielonoświątkowych. Drugą falą określa się nurt charyzmatycznej odnowy w tradycyjnych denominacjach. Wydawałoby się, że Sobczyk, zgodnie z jego własną optyką odnowy Kościoła, powinien się w tym miejscu zatrzymać. Ale ponieważ wskazuje on na dalszą pracę Ducha Świętego, tym samym wprowadza słuchaczy w kolejne fale pentekostalizmu, czerpiące z doświadczeń grup, które wcześniej nie znalazły większego wpływu na ruch charyzmatyczny (bo np. uznano ich przesłanie za niebiblijne), a dziś ich idee przenikają pentekostalizm.

Trzecia fala związana jest z powstawaniem niezależnych charyzmatycznych kościołów tzw. nowego paradygmatu (new paradigm). Zgodnie z przyjmowanym założeniem „Ewangelii w mocy” para miała iść w „znaki i cuda” (signs and wonders), czyli przede wszystkim uzdrowienia, uwolnienia i inne zjawiska charyzmatyczne jako towarzyszące Królestwu Bożemu. Do tej fali należałoby zaliczyć np. ruch Vineyard, którego czołową postacią był John Wimber – pastor, który odegrał kluczową rolę również w polskich środowiskach charyzmatycznych. Przekonanie, że przed powtórnym przyjściem Chrystusa nastąpi największe wylanie Ducha Świętego związane z przebudzeniem (revival), pochodzi właśnie z trzeciej fali pentekostalizmu. Sam Sobczyk wydaje się przyjmować to założenie ani nie biblijne, ani tym bardziej nie katechizmowe.

Tymczasem mamy dziś do czynienia z jeszcze jedną falą, określaną mianem Reformacji Nowoapostolskiej (New Apostolic Reformation – dalej: NAR). O jej istnieniu Sobczyk informuje jedynie pośrednio, angażując się w ekumeniczne spotkania ze środowiskami NAR i wspominając o odbudowanych urzędach proroka i nauczyciela. W rzeczywistości chodzi zapewne o urzędy apostoła i proroka, które jakoby w czasach ostatecznych Bóg przywrócił Kościołowi, jak chcieliby propagatorzy NAR. Tak rozumiani apostołowie i prorocy zawdzięczają swój autorytet nadprzyrodzonym mocom do czynienia „znaków i cudów” (w ten sposób z charyzmatyka czyni się apostoła, zamiast, biblijnie – charyzmatyka poddać apostołowi czy jego następcy). Mogą też otrzymywać pozabiblijne objawienia (extrabiblical revelation) równie istotne jak to biblijne, bo choć w teorii z nim niesprzeczne, to jednak stanowiące albo znaczące uzupełnienie, albo taką interpretację Biblii, która wpływa na praktykę całego życia kościelnego.

Oczekiwane przez krzewicieli NAR znaki i cuda miałyby być demonstracjami Królestwa Bożego na ziemi. Następuje przejście od głoszenia Dobrej Nowiny do głoszenia Królestwa Bożego, i to rozumianego jedynie charyzmatycznie. Każdy, kto przyjął zbawienie, miałby otrzymywać władzę uzdrawiania i wyrzucania złych duchów. Mimo że LRM, w którym to ruchu Sobczyk upatruje kolejnego działania Ducha Świętego, właściwie zanikł, to jego niektóre idee przeniknęły właśnie do środowisk neo-pentekostalnych, m.in. do reformacji nowoapostolskiej, oraz zostały zaadoptowane przez tzw. proroków z Kansas (Kansas City Prophets), a przez to wpływają na ruch charyzmatyczny. Właśnie stamtąd pochodzi przekonanie, iż wylanie Ducha Świętego nastąpić ma przed powrotem Jezusa na ziemię. Podobnie też jak w ruchu późnego (ew. jesiennego) deszczu, który wyszedł poza struktury zielonoświątkowe jako rzekomo zanadto tłumiące poruszenia Ducha Świętego, dziś również akcentuje się niezależność denominacyjną; ale zarazem dochodzi do tego akcent na podległość apostołom i prorokom.

Jednak te charyzmatyczne trendy, choć coraz bardziej wpływowe, są szeroko krytykowane zarówno przez protestantów tradycyjnych, jak i przez pentekostalistów, i to nie tylko, jeśli tak można rzec, „tradycyjnych”. Zielonoświątkowcy klasyczni na przykład (Assemblies of God) nie przyjęli, a wręcz potępili pewne doktryny przyjmowane w LRM. Ale pouczająca jest również historia Johna Wimbera, który przystąpił do kongregacji Calvary Chapel utworzonej w ramach sprzeciwu wobec ponoć nazbyt blokującej poruszenia Ducha Świętego denominacji zielonoświątkowej. Wkrótce jednak odłączył się z tego samego powodu – rzekomo zbyt mało eksperymentowano tam z Duchem Świętym. Z kolei gdy w 1994 wydarzyło się przebudzenie w Toronto Airport Vineyard Church, Wimber odłączył tę wspólnotę kierowaną przez Johna Arnott i Carol Arnott od sieci Vineyard. Zatem nawet on negatywnie oceniał to, co dziś określa się mianem Toronto Blessing, krytykował też niektóre praktyki, którym oddają się liderzy NAR.

Tak osoby związane z neocharyzmatycznym zborem na lotnisku Toronto, jak i Randy Clark, po którego posłudze doszło tam do przebudzenia, zaliczane są do liderów NAR i odgrywają aktywną rolę we współczesnym nurcie pentekostalnym. Clark jest założycielem Global Awakening propagującym „paradygmat przebudzeniowy” jako metodę duszpasterską. Nie usłyszałem od Sobczyka wyjaśnienia, dlaczego akurat w tych najbardziej radykalnych środowiskach miałbym upatrywać szansy na odnowę i jedność Kościoła. Słuchacz konferencji wygłoszonej na spotkaniu ENC w siłą rzeczy skrótowym wystąpieniu nie może usłyszeć wszystkiego. A jednak szkoda, że nie padły konkretne nazwiska czy nazwy wspólnot pentekostalnych, w których lider Głosu na pustyni dopatruje się działania Ducha Świętego. Byłoby uczciwiej, gdyby adresaci przesłania mogli zamiast okrągłych pochwał zapoznać się z konkretami i sami sobie wyrobić zdanie, czy rzeczywiście chcą płynąć w tym nurcie.

Jedność ze spirytualistami

Do programowych zasad reformacji, nieco inaczej niż głosi Sobczyk, należą: sola gratia (tylko łaska/tylko przez łaskę), sola fide (tylko wiara/tylko przez wiarę), solus Christus (tylko Chrystus/tylko przez Chrystusa), soli Deo Gloria (tylko Bogu chwała) oraz sola Scriptura (tylko Pismo/tylko przez Pismo). Wbrew temu wrażeniu, które mogli odnieść słuchacze konferencji, nie jest tak, że dopiero późniejsze przeakcentowanie miałoby przynieść szkodę generalnie słusznym pryncypiom. Żeby się o tym przekonać, wystarczy skupić się na ostatniej z zasad, czyli rozumieniu funkcji Pisma Świętego w Kościele. Czego zatem nie było można usłyszeć z ust Sobczyka?

Na przykład tego, że z Biblii uczyniono jedyną normę wiary, doktryny i życia chrześcijańskiego a zarazem krytyczne narzędzie mające pełnić funkcję jakby „inkwizytora” względem Kościoła. Pismo w rękach reformatorów pełniło rolę strażnika i zarazem oskarżyciela. Kościół Rzymski został posądzony o herezję i wypaczenie Ewangelii. Wszelkie nie mające potwierdzenia w Biblii, jak uznano, wierzenia, praktyki i autorytety uznane zostały za wynik postępującego w Kościele zepsucia. Tym samym przyjęto koncepcję rozkładu dokonującego się w historii Kościoła, a razem z tym zaczęto poszukiwać ideału wczesnego Kościoła. Ostatecznie doprowadziło to do grzebania nawet w samych natchnionych pismach w poszukiwaniu pierwotnego, „niekatolickiego” jeszcze Kościoła.

Sobczyk podkreślając słuszność skoncentrowania na Biblii, nie informuje o tym, że istniejąca przez wieki jedność między Pismem, Tradycją i nauczaniem Kościoła została rozerwana w szesnastym stuleciu. Z tej triady wyciągnięto Pismo i postawiono ponad czy wręcz w opozycji do pozostałych elementów. W praktyce zresztą nigdy nie liczyło się samo Pismo, ale jego rozumienie w danej tradycji denominacyjnej. Sam zatem aksjomat sola Scriptura okazał się jak nos z wosku, którym można było wykręcać w dowolną stronę, w zależności od wyznania. I to do tego stopnia, że np. Luter potrafił określać List św. Jakuba „słomianą epistołą”, bo rzekomo zbyt mało było w niej Ewangelii, czyli doktryny usprawiedliwienia z wiary.

Nie jest też prawdą ewolucja od skoncentrowania reformatorów na doktrynie do późniejszego akcentu na doświadczenie. Już taki na przykład Jan Kalwin (jesteśmy zatem wciąż w XVI wieku) wskazując na autorytet Pisma, zwracał się nie tylko przeciw urzędowi kościelnemu, ale również przeciw tzw. chrześcijańskim entuzjastom, którzy stawiali na bezpośredni dostęp do Boga. Radykalni spirytualiści wynosili osobiste objawienie od Ducha Świętego nawet ponad spisane pod natchnieniem Ducha teksty. Wypisz wymaluj jak w dzisiejszych środowiskach, które wydają się najbliższe Sobczykowi. Kalwin już w szesnastym wieku odnotowywał zagrożenie postawienia indywidualnego doświadczenia duchowego ponad obiektywnym działaniem Ducha przez Biblię.

Anegdotki soborowe, podobnie zresztą jak wzmiankowana wypowiedź Jana Pawła II, nie przystają do treści przesłania Sobczyka. W gruncie rzeczy w ekumenizmie lidera Głosu na pustyni chodzi raczej nie o tradycyjnych protestantów, lecz o współczesnych potomków radykalnych spirytualistów. W środowisku charyzmatycznym przywołanie fragmentu o „wymianie darów” może w uszach słuchaczy zrodzić wrażenie, że chodzi o dary charyzmatyczne, niezgodnie zatem z intencją papieża. Widział on wymianę darów prowadzących do komunii jako możliwą przede wszystkim między Kościołem katolickim a prawosławnym (Ut unum sint, 57 – dalej UUS), a choć przyznawał również, że „wiele zyskaliśmy dzięki świadectwu i poszukiwaniom innych Kościołów i Wspólnot kościelnych” (87), to bynajmniej nie chodziło mu o środowiska neo-pentekostalne, prawdopodobnie nie myślał nawet o wspólnotach ewangelikalnych.

Jan Paweł II rzeczywiście pisał o dialogu ekumenicznym, który nie ograniczałby się do spotkania czy wymiany myśli, ale byłby również „wymianą darów” (UUS 28, 35, 87). Ale papież podkreślał także, że taki dialog zakładać musi również wolę dążenia do jedności w prawdzie (UUS 29), której poznanie wymaga mocnego przy niej trwania (UUS 32). Dialog domaga się też odpowiednio wykształconych specjalistów wyjaśniających głębiej naukę swojej Wspólnoty (UUS 31). Autor encykliki przypomniał również, że „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”, w którym „obecna jest pełnia (plenitudo) środków zbawienia”. Dlatego „pełna jedność stanie się rzeczywistością, kiedy wszyscy będą mieli udział w pełni środków zbawienia, które Chrystus powierzył swojemu Kościołowi” (UUS 86).

W swoich wypowiedziach Jan Paweł II odwoływał się m.in. do soborowej konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium. W nr 13 tego dokumentu jest mowa o Bożym zamiarze zgromadzenia w jedno pod Chrystusem-Głową oraz w Duchu Świętym całej ludzkości ze wszystkimi jej dobrami. Duch jest „zasadą zespolenia i jedności w nauce apostolskiej oraz w obcowaniu wzajemnym, w łamaniu chleba i modlitwach”. Poszczególne części w ramach właściwej Kościołowi katolickiemu powszechności mogą wnieść właściwe sobie dary. Wyraźnie jest jednak przez ojców soborowych podkreślony prymat Stolicy Piotrowej, którego jednym z zadań jest pilnowanie, by odrębności nie szkodziły jedności, lecz jej służyły. Do tej katolickiej jedności powołani są wszyscy i albo już do niej należą, albo są jej przyporządkowani.

Tego jednak nie usłyszymy od Sobczyka, który cały proces poszukiwania jedności w prawdzie woli sprowadzać do wymiany darów, z kolei tego rodzaju jedność ze środowiskami będącymi ostatnim ogniwem w łańcuchu kolejnych działań utożsamianych przez niego z nowymi objawieniami Ducha Świętego. Chodzi zatem o środowiska NAR lub do nich zbliżone, które programowo sytuują się poza istniejącymi denominacjami i chcą być jak najdalej od jakiejkolwiek formalnej organizacji, a jednocześnie zaszczepiać w tych już istniejących wyznaniach czy wspólnotach swoją specyficzną wizję chrześcijaństwa doświadczeniowego. To idealnie wpisuje się w wymianę darów, tyle że jednostronną – już w punkcie wyjścia bowiem trzeba by przyjąć, że chrześcijaństwo w ogóle może istnieć w taki „fruwający w powietrzu” sposób i pozostać chrześcijaństwem.

PODSUMOWANIE

Karol Sobczyk powiedział za dużo i za mało jednocześnie. Z wypiekami na twarzy próbował w jednej konferencji przekazać wszystko to, co leży mu na sercu – zatem za dużo. To spowodowało, że wszystko musiało odbyć się w telegraficznym skrócie – a to za mało, żeby rzetelnie przedstawić choćby jedno zagadnienie. Mimo wszystko zarysowała się pewna całościowa koncepcja Sobczyka uprzednio przez niego przyjęta, w kluczu której a posteriori zinterpretował on całe dzieje pentekostalizmu, swoją narrację okraszając niepasującymi do niej anegdotkami czy cytatami. W ten sposób Sobczyk chcąc nie chcąc dokonał manipulacji na słuchaczu. Ten udzielił mu kredytu zaufania, który został nadwyrężony. Najważniejsze w tym, co zostało wygłoszone, wydaje mi się to, co zostało świadomie lub nie przemilczane. Cieszę się również z tego, że mimo wszystko karty zostały wyłożone na stół: jak się okazuje, katolicka odnowa charyzmatyczna została wezwana do uznania „ostatniego ogniwa” i paradygmatu przebudzeniowego.


Teolog, publicysta, autor wielu artykułów oraz dwudziestu książek; ostatnio wydał: Maryja. Dlaczego nie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo