Mało co było w stanie zadziwić lub zgorszyć ludzi w targanej wojną stuletnią Francji. Nie tylko lud, ale także możni panowie i damy chronieni murami warownych zamków widzieli już wszelkie zbrodnie i nieprawości, których dopuścić się może człowiek. Jednak opowieść mężczyzny, który stanął przed sądem biskupim w Nantes 8 października 1440 roku sprawiła, że wszyscy otworzyli usta w niemym przerażeniu.
Gilles de Laval, baron Rais był najpotężniejszym feudałem w królestwie. To się rzucało w oczy tym mocniej im słabsza była Francja, a w tamtym czasie była bardzo słaba. Paryż zajęty był przez Burgundczyków, południe i zachód przez Anglików, delfin Karol VII miotał się jeżdżąc od zamku do zamku, zamknięty na obszarze obejmującym środkowy bieg Loary. Bretania i jej książę pozostawali niezdecydowani, wielu feudałów skłaniało się ku Anglii, ale najpotężniejszy i najbogatszy z nich, posiadacz ogromnych majątków w rdzennej Francji, piastujący godność marszałka Gilles de Rais twardo stał przy młodym Karolu VII i koronie ze złotymi liliami.
Zanim Gilles stał się bogatym i potężnym człowiekiem, a potem bogatym i potężnym potworem był dzieckiem, zwykłym dzieckiem. Wychowywano go w ponurym zamku Champtoce, na pograniczu Akwitanii i krainy Nantes, gdzie powietrze jest szare, słone i wilgotne od morskich wiatrów. Gilles, wcześnie stracił rodziców, a nawet gdyby ich nie stracił nie miałoby to znaczenia, ponieważ człowiek który zaważył na całym jego życiu odebrał go ojcu i sam zajął się kształtowaniem charakteru chłopca. W praktyce oznaczało, że mały Gilles, mógł sobie pozwolić na wszystko. Nie wiemy czego dopuszczał się późniejszy marszałek Bretanii będąc dzieckiem, wiemy natomiast że był chłopcem wrażliwym i wymagającym opieki. Nie zachował się żaden jego portret, jednak ci którzy opisywali go słowami, mówili o człowieku delikatnej natury, miłym w obejściu, ujmującym i delikatnym. Gilles, nie był typowym przedstawicielem swojej klasy, wychowankiem epoki; wykształcony, oczytany w autorach starożytnych (najbardziej lubił Swetoniusza), stronił od ćwiczeń fizycznych i polowań. Melancholia krajobrazu, w którym żył nastrajała go raczej do lektury i pieśni truwerów niż do walki i wypraw z oszczepem na dziki. Jako dziecko popadał w dziwne stany, jego mamka zeznała na procesie, że mały Gilles stawał nocą w łóżeczku, bił piąstkami powietrze, toczył pianę z ust i mówiąc coś niezrozumiałymi słowami wygrażał, nie wiedzieć komu. Uspokajał się potem i zasypiał.
Człowiek, któremu przypadła rola preceptora tego wrażliwego dziecka był jego całkowitym przeciwieństwem. Jan de Craon, ojciec matki Gilles’a był panem przed którym uciekało wszystko co żyje. Kiedy szedł, kamienna posadzka drżała pod jego dwustufuntowym krokiem, kiedy ściskał udami konia, zwierzę traciło oddech. Nikt nie zadzierał z Janem de Craon i nikt nie stawał na drodze jego planom i zamierzeniom, nawet król, a może przede wszystkim król. Francja potrzebowała takich ludzi, jak Jan de Craon i on o tym wiedział. Dziadek Gilles’a pomnażał swój ogromny majątek metodami, które wprawiłyby w osłupienie Ala Capone. Nie cofał się przed niczym; zbrodnia, przekupstwo, porwania, fałszerstwa , krzywoprzysięstwa to był jego żywioł. Straszny dziadek kochał swojego wrażliwego wnuka, ale kochał go tak, jak kocha się drapieżnego ptaka, który ma zabijać kiedy dorośnie. Gilles od małego nie miał żadnych hamulców, dziadek wpajał mu właściwie tylko jedno – masz rządzić, władać i podporządkowywać sobie ludzi. I Gilles to właśnie robił. Jego główną bronią, do czasu gdy nauczył się posługiwać mieczem i pieniędzmi, była uroda. Jego homoseksualizm ujawnił się dosyć wcześnie, podłożem tych uczuć była prawdopodobnie tęsknota za matką, która zmarła gdy Gilles, był małym dzieckiem. Było to najmniej dramatyczne i dziwne uczucie, które targało duszą Gilles’a de Rais.
Po raz pierwszy Gilles de Rais spotkał Joannę d’Arc w Chinon w czasie słynnej wizyty szesnastoletniej wieśniaczki u następcy tronu. Joanna miała rozpoznać delfina nie widząc go wcześniej na oczy. Zrobiła to. Gilles widział ów cud i zrobiło to na nim wielkie wrażenie. Gilles przez cały czas trwania epopei dziewicy z Lotaryngii stał twardo przy jej boku, niektórzy badacze twierdzą, że odnalazł w niej matkę i uczucia którymi ją obdarzył były tymi, które dziecko przeznacza wyłącznie dla rodzicielki. Gilles stał z Joanną pod murami Paryża, i nie ustąpił, nie uciekł jak inni kiedy sypał się na jej i jego głowę grad burgundzkich strzał. Osłaniał Joannę własnym ciałem w czasie ataku na bramę świętego Honoriusza. To jego Joanna poprosiła by chronił ją przed atakiem kiedy pocisk z kuszy trafił ją w udo. Pomiędzy dziewicą zesłaną przez Boga dla ratowania królestwa a demonem z wrzosowisk krainy Nantes zrodziła się dziwna więź.
Kiedy Anglicy uwięzili Joannę w baszcie zamku w Rouen Gilles, jako jedyny podjął próbę uwolnienia dziewicy. Poniósł klęskę.
W trwającej dalej po śmierci Joanny wojnie Gilles wyróżniał się jedynie podejmowaniem coraz bardziej chaotycznych i gwałtownych działań nie mających ścisłego związku z planem ratowania kraju. Kiedy umarł jego przerażający dziadek, Gilles stał się właścicielem wszystkiego co tamten zagrabił i zdobył szantażem. To gigantyczna fortuna, którą marszałek Bretanii musi podzielić się z bratem Rene, nazywanym Rene de la Suze. Gilles wycofał się do swojego matecznika, osiadł wśród omiatanych słonym wiatrem wrzosowisk południowej Bretanii. Wtedy właśnie zaczynają się tam dziać rzeczy nieprawdopodobne i przerażające. Giną dzieci, głównie chłopcy, ale dziewczynki także, niektóre znajduje się okropnie okaleczone i martwe. Gdyby chodziło o dwoje czy nawet sześcioro dzieci, nikt nie robiłby z tego sprawy. Jesteśmy w XV wieku, w czasie wojny na której zabija się przede wszystkim cywilów, także dzieci. Niektóre z nich wiesza się nawet na drzewach. Żeby wstrząsnąć ludźmi trzeba zbrodni naprawdę makabrycznej, zwykły mord nie wystarcza.
Najpierw jest więc tajemnica; ginie chłopiec, potem drugi, potem szósty, a potem trzydziesty. Giną synowie wieśniaków i pastuszkowie pędzący bydło nad rzekę, giną błękitnookie gęsiarki i dojrzewający pannice. Nikt nie wie gdzie się podziewają. Ginie ich coraz więcej.
W tym czasie Gilles baron Rais podróżuje po swoich włościach w towarzystwie pysznie odzianych paziów i sług, płaci im tak, że nawet dworzanie króla mogą pozazdrościć im apanaży. Wszędzie gdzie pojawia się barwny orszak Gillesa, dochodzi do zaginięć dzieci. Minęło jednak dużo czasu zanim jego osoba została powiązana z tajemniczymi zaginięciami.
Gilles zachowuje się odmiennie od przedstawicieli swej klasy. Baronowie mogą co prawda być trochę rozrzutni, ale w granicach rozsądku, na tyle na ile wymaga tego pozycja towarzyska. Większość z nich to sknery i skąpcy, za pół denara rozpruli by brzuch żebrakowi, Bóg jeden raczy wiedzieć co zrobiliby za złotą monetę. Całe ich życie podporządkowane jest gromadzeniu dóbr. Gilles zachowuje się inaczej, gromadzenie go nie bawi, jego dziadek zostawił mu tyle, że szkoda mu czasu na pomnażanie tego ogromu. Gilles się bawi, rozprasza majątek na stroje, złoto, trubadurów, paziów, konie, turnieje, podróże. Płaci także szantażystom. Proceder, któremu się oddawał mógł być nie zauważalny dla wieśniaków, ale nie dla otaczających marszałka możnych. Oni widzieli co się dzieje i wielu z nich wiedziało , jak to się skończy.
Gilles płacił i czuł się bezpieczny. Cóż mogą mu zrobić te nędzne robaki, ci wieśniacy. Albo nawet baronowie? Królestwo jest słabe i potrzebuje takich, jak on, a nie takich jak oni. Gilles nie bał się niczego, a najmniej śmierci.
Moment kiedy przestał być potrzebny królowi umknął mu zupełnie, podobnie było z chwilą gdy przestał liczyć się dla księcia Bretanii Jana (ten musiał się go bać). Odurzony zabawą nie zwracał uwagi na nic. Na topniejący majątek oraz na to, że jego czyny daleko wykraczają poza kanon makabry przyjęty w epoce.
Sieć w którą zaplątał się marszałek Bretanii utkana została przez biskupa Nantes, Jana de Malestroit. Człowiek ów był naturą chłodną i spokojną, polował na Gilles’a długo i cierpliwie, a o jego charakterze najlepiej może świadczyć dewiza jego rodziny: miło gdy w domu rozlega się brzęk liczonych pieniędzy. To piękne zdanie oświecało swym blaskiem całe życie biskupa Jana. Z jakimż zażenowaniem musiał więc patrzeć na wyczyny marszałka i jego nieopanowaną rozrzutność. Biskup Jan skonstruował swoją pułapkę z trzech elementów; pierwszym był sąd świecki, książęcy, drugim sąd kościelny któremu przewodniczył on sam, a trzecim oskarżenie o czary.
Zanim jednak doszło do procesu ludzie w krainie Nantes poznali prawdę tak straszliwą, że w nią nie uwierzyli. W roku 1435 w podziemiach zamku Champtoce odkryto korytarz wypełniony ciałami dzieci. Od podłogi po wysklepiony strop przestrzeń wypełniona była martwymi dziećmi. Ponoć było tych ciał 800. I co!? Czy aresztowano Gilles’a? Ależ skąd! Nikt nawet nie śmiał o tym pomyśleć. A nawet gdyby, wykpił by się z tego na pewno. Jeśli nie pozycją to pieniędzmi, których ciągle miał dużo. Nawet gdyby stanął przed sądem niewiele by to dało, świadczyć przeciwko niemu musieliby jego poddani, żaden raczej by się na to nie odważył. Wielu z nich zresztą dobrowolnie oddało swe dzieci na służbę do zamków barona, chłopcy mogli tam przecież liczyć na lepszy los niż życie w pełnej dzieciarni lepiance i harówka od świtu do nocy.
Gilles nie pogrążył się poprzez ohydę swych zbrodni, zgubiła go lekkomyślność. Należał duszą i ciałem, jak cały jego ród do Francji, jego pan, suzeren książę Jan sympatyzował z Anglikami, ale otwarcie nie angażował się po ich stronie. Granicy pomiędzy domeną króla Francji, a Bretanią strzegły warownie należące do barona de Rais, gdyby dostały się w ręce Jana lub co nie daj Bóg Anglików, królestwo byłoby takim samym położeniu, jak przed pojawieniem się dziewicy Joanny. W swej naiwnej pysze zboczeńca Gilles zaczął wyprzedawać graniczne warownie. To nie spodobało się królowi Francji. Nie pomogło jednak znacząco Janowi de Malestroit, który popierał Anglików. Oczywiście, cofnięcie królewskiego poparcia było bardzo na rękę biskupowi Nantes, ale to było za mało. Gilles nie pozwolił jednak mu długo czekać i następny krok w otchłań zrobił w maju 1440 roku. W czasie kolejnej transakcji, kiedy pozbywał się jakiegoś zamku doszło do bójki pomiędzy jego ludźmi a sługami kontrahenta Wilhelma de Ferron. Pech chciał, że przewodził owym sługom Jan de Ferron, który nie dość że był klerykiem to jeszcze ukrył się przed wściekłym Gilles’em w kościele Saint – Etienne – de Mer – Morte. Marszałek wywlókł go stamtąd i dotkliwie pobił grożąc śmiercią. Tego właśnie potrzebował główny oskarżyciel – Jan de Malestroit – zbrodnia przeciwko kościołowi, profanacja świątyni i osoby kleryka. Prawo średniowieczne, wbrew potocznym wyobrażeniom działało, potrzebny był tylko człowiek, który by je stanowczo egzekwował. Biskup Nantes był właśnie takim człowiekiem.
Przed sądem Gilles zachowywał się arogancko i bezczelnie. Stawał przed dwoma trybunałami jednocześnie i był przekonany, że jego potęga uchroni go przed wyrokiem. O śmierci chyba nie myślał. Nie drżał kiedy jego kompani i towarzysze zbrodni omawiali szczegółowo czyny których się dopuszczał, nie drżał kiedy mówiono o popiele ze spalonych dziecięcych ciał rozsypywanym pod drogach krainy Nantes. Nie widział, jak zatrzaskuje się zastawiona na niego pułapka.
Nie jest moim celem epatowanie makabrą, dlatego wszystkich żądnych przerażających szczegółów zbrodni marszałka Bretanii Gilles’a de Rais odsyłam do książki Michela Herubel zatytułowanej „Gilles de Rais”. Były to czyny straszne poprzez swą mnogość i osobisty w nich udział tego człowieka. Jednak nie one posłały go na śmierć. Gilles zadrżał dopiero gdy Jan de Malestroit oskarżył go o czary. Z tej matni nie było w XV stuleciu ucieczki, w podobny sposób rozprawiono się z Joanną. Dziewica i święta poszła na stos po torturach i nieludzkim biciu. Nie załamała się. Towarzysz jej walk, siedzący 8 października 1440 roku przed dwoma trybunałami zgromadzonymi w wieży zamku w Nantes nie zdobył się na ten gest. Kiedy biskup zażądał, by oskarżonego poddano torturze, zwyczajowemu wówczas sposobowi na potwierdzenie zeznań świadków, Gilles załamał się. Poprosił o dzień do namysłu i wyznał wszystkie swe zbrodnie. Nie zapierał się własnoręcznego mordowania dzieci i gwałtów na nich dokonywanych. Nie zapierał się niczego. Demon, potwór, pan tysięcy ludzkich dusz przestraszył się drewnianego kołowrotu i liny, nie przeklinał swoich oprawców i nie pluł im w twarze krwawą śliną. Zgodził się potulnie na to co dla niego przygotowali.
Biskup Jan oszczędził baronowi de Rais cierpień. Powieszono go, jak prostego złodzieja lub dezertera. Przed śmiercią Gilles okazał skruchę, do zgromadzonych na miejscu kaźni mężczyzn i kobiet powiedział, by nigdy nie wychowywali swych dzieci w nieposłuszeństwie, by zawsze stawiali im granicę i karali rozumnie za przewinienia. By zabraniali im rzeczy złych i kierowali uwagę na dobre i szlachetne. Pod stryczkiem baron de Rais, niczym wytrawny psycholog dokonał analizy własnego przypadku.
Ciało 36 letniego Gilles’a de Rais miało być spalone, wydobyto je jednak z płomieni i złożono w kościele Notre Dame du Carmel w Nantes gdzie spoczywało do rewolucji francuskiej. Lud wydobył szczątki Gilles’a i sprofanował je rozsypując po polach, tak jak on niegdyś kazał rozsypywać popiół ze swych spalonych ofiar.
Nazwisko Gilles’a de Rais nie weszło do powszechnej świadomości, nie kojarzy się z niczym i nie przywołuje się go chcąc podkreślić okropność jakiś ludzkich czynów. Gilles de Reis to nie jest nazwisko otwierająca w mózgu szufladkę ze skojarzeniami. Zapomniano go. Może przez wyjątkowe bestialstwo? A może przez coś innego?
Inne tematy w dziale Kultura