W dniu siódmego maja 1979 roku, na położonej u zachodnich wybrzeży Szlezwiku wysepce Sylt, w małym miasteczku Westerland zmarł jego wieloletni burmistrz. Ten znany i szanowany człowiek posłował do Landtagu i pobierał najwyższą generalską emeryturę. Uchodził za bohatera, bo w 1945 roku Hitler skazał go na śmierć za odmowę obrony twierdzy Kostrzyn. Wyroku nie wykonano. Zmarły nazywał się Heinrich – Fridrich Reinefarth. Podwładni mówili na niego – Heinz.
Pierwszy z naszych bohaterów był rodowitym wielkopolaninem, urodził się w Gnieźnie 26 grudnia 1903. Jego kariera w Waffen SS to przykład wzorowej służby. Już jako podoficer otrzymał Krzyż Rycerski orderu Żelaznego Krzyża za bohaterskie czyny, których dokonał w kampanii francuskiej. Awansował szybko, choć jego przełożeni skarżyli się, że zbyt spoufala się z żołnierzami i ten brak dystansu musi później nadrabiać brutalnością i przesadną surowością.
29 stycznia 1944 nasz bohater zostaje mianowany dowódcą SS i policji w swoim rodzinnym landzie – w kraju Warty (Warthegau – dziś Wielkopolska). Podlega mu 16 kompanii poznańskich policjantów i esesmanów. Do Warszawy Heinz i jego żołnierze zostają skierowani zaraz po wybuchu powstania. 5 sierpnia uderzają na Wolę.
W czasie walk na Woli Heinz Reinefarth przesłał do dowództwa raport, w którym znajduje się zdanie: jeńców mam więcej niż amunicji, żeby ich rozstrzelać.
. W historii Powstania Warszawskiego hasło „Wola” wywołuje jednoznaczne skojarzenia – mordowanie bezbronnej ludności cywilnej, palenie żywych ludzi i rozstrzeliwania, rozstrzeliwania, rozstrzeliwania. Tym właśnie zajmował się tam późniejszy poseł do Landtagu burmistrz miasteczka Westerland na wyspie Sylt.
Po zwycięstwie na Woli Reinefarth i jego podwładni zostali skierowani na Starówkę. Bardzo prędko okazało się jednak, że funkcjonariusze policji z Poznania nie poradzą sobie z powstańcami na Starym Mieście. Ich postawa bojowa w czasie natarcia pozostawiała wiele do życzenia. Każdy atak musiał być poprzedzony przygotowaniem artyleryjskim i salwami z miotaczy płomieni, a czasem nawet to nie przekonywało esesmanów Reinefartha do ataku z większą werwą. We wrześniu przeniesiono ich na Czerniaków i Powiśle, gdzie mogli znów oddawać się swoim ulubionym zajęciom – mordowaniu bezbronnych.
Ich dowódca mimo „dobrej postawy osobistej” nigdy nie zdobył pełnego uznania zwierzchników – nie był zawodowym oficerem, do wojska trafił z poboru, wcześniej odbył aplikację adwokacką. Nie był „swój” po prostu.
Człowiek, którego skierowano na Starówkę jako podwładnego Rainefartha zyskał tam samodzielność i sławę „pogromcy polskich bandytów”. Został on przez Himmlera dość entuzjastycznie określony jako „….fajny Szwab, dziesięciokrotnie ranny, trochę dziwny…”. Nazywał się Oskar Dirlewanger i był zawodowym oficerem. Walczył we wszystkich tych miejscach, które wyznaczały dobrą pozycję oficera w armii hitlerowskiej – był nad Sommą, we feikrorpsach tłumiących ruch robotniczy w Zagłębiu Ruhry, strzelał do powstańców śląskich i do hiszpańskich republikanów. Rzeczywiście pochodził z południa, urodził się w Wurzburgu 26 września 1895. Przed wybuchem wojny prawie udało mu się zdobyć wyższe wykształcenie, ale został wydalony z Akademii handlowej w Mannheim za udział w jakiejś bójce ulicznej. Oskar był dobrym znajomym Gottloba Bergera jednego z bonzów SS, dzięki niemu był właściwie bezkarny. Nie straszne mu były konsekwencje bójek ulicznych. Wkrótce wstąpił na Uniwersytet we Frankfurcie, by tam studiować nauki polityczne. Zdobył nawet dyplom, ale tam we Frankfurcie ujawniła się dziwna przypadłość Oskara, która spowodowała że uczelnia odebrała mu dyplom. Oskarowi postawiony został zarzut napastowania nieletniej. Wytoczono mu w dodatku sprawę i o mało nie trafił do więzienia, a prócz tego okazało się, że człowiek o takich skłonnościach nie może należeć do SS ! Oskar Dirlewanger zostaje więc pozbawiony zaszczytnego tytułu członka tej organizacji. Od czegóż jednak ma się przyjaciół? Wysoko postawiony kolega – Gottlob Berger – załatwia Oskarowi wyjazd do Hiszpanii. Tam nasz bohater walczy dzielnie z czerwoną zarazą i dokonuje wielu bohaterskich czynów.
W 1941 roku Berger i Himmler wpadają na pomysł utworzenia specjalnej jednostki SS złożonej z zamkniętych w obozach koncentracyjnych i więzieniach kłusowników. Dowódcą tych ludzi zostaje Oskar Dirlewanger. Początkowo oddział składa się rzeczywiście z kłusowników, ale ich ilość była w niemieckich więzieniach ograniczona, tak więc na miejsce poległych przyjmuje się zwykłych bandytów, podobnych Oskarowi zboczeńców, fałszerzy asygnat na wódkę, złodziei i w ogóle wszystkich, którzy nie chcieli siedzieć w Dachau i woleli swoją karę zamienić na pełne niebezpieczeństw, ale wesołe życie żołnierza.
„…klimat w oddziale jest może nieco średniowieczny, ale jak tu zapanować nad takim ludem…” tymi słowami podzielił się Himmler z pytającym go o Dirlewangera oficerem.
To co Reichsfurer nazwał eufemistycznie „średniowiecznym klimatem” polegało na wprowadzeniu dyscypliny tak, jak ją rozumiał Oskar. Za defetyzm, czyli powątpiewanie w zwycięstwo – śmierć na miejscu. Za ucieczkę żołnierza odpowiadał podoficer dowódca, który ginął natychmiast po stwierdzeniu takiej ucieczki. Za mniejsze przestępstwa sto kijów lub zamknięcie w „areszcie”. Role tę spełniała przypominająca obszerną trumnę drewniana skrzynia, w której aresztant tkwił przez wiele dni, bez możliwości poruszenia się. Wyroki śmierci wykonywał sam dowódca oddziału.
Pułk Dirlewangera początkowo podlegał Reinnefarthowi. Samodzielność Oskar uzyskał dopiero w czasie ataku na Starówkę. Jego ludzie zmasakrowali Stare Miasto, Oskar Dirlewanger wydał tam rozkaz wymordowania 350 dzieci, które widząc esesmanów podniosły rączki do góry. Później wydzierał matkom dzieci z ramion i rzucał je w ogień. W czasie ataku jechał za swoimi żołnierzami czołgiem i strzelał do tych, którzy ruszali się niezbyt energicznie. Ulubionym dniem Oskara był czwartek – w czwartki zawsze zajmował się wieszaniem. Wieszał kogo popadło- Polaków lub Niemców, którzy mu się narazili.
Po upadku powstania w oddziale Dirlewangera było tylko 648 żołnierzy. Po uzupełnieniu skierowano ich do tłumienia powstania, które wybuchło na Słowacji. A po kolejnym zwycięstwie przeciwko regularnym oddziałom Armii Czerwonej. W czasie pierwszej nocy na froncie do Rosjan uciekło 460 żołnierzy Oskara. Za karę dowódca zastrzelił ich bezpośrednich przełożonych – wszystkich.
Erich von dem Bach pisał, że w porównaniu z tym człowiekiem Oskar Dirlewanger odznacza się pewną intelektualną finezją. Dowódca SS RONA znany jest pod dwoma imionami Bronisław i Mieczysław. Najprawdopodobniej nazywał się Bronisław Kamiński. Urodził się w okolicach Witebska 16.06.1899. Podobno jego ojciec był Polakiem. Kamiński walczył w Armii Czerwonej na frontach wojny domowej, potem studiował w Leningradzie. Za niezrozumienie ideałów głoszonych przez towarzysza Stalina został skazany na 10 lat obozu poprawczego. Po odbyciu części kary zesłano go do Łoktiu, małej mieściny w środkowej Rosji. Był tam technologiem w miejscowej gorzelni. Tam doczekał wkroczenia wojsk niemieckich i rozpoczął swoją karierę renegata-paranoika. Początkowo wraz z jemu podobnymi założył coś w rodzaju faszystowskiej gminy rosyjskiej, piastował stanowisko zastępcy burmistrza, a potem burmistrza. Z ochotników utworzył oddziały zajmujące się likwidacją sowieckiej partyzantki zna zapleczu Wermachtu. W lipcu 1944 jego brygada o nazwie RONA (Russkaja Osowboditilenaja Narodnaja Armia) wcielona została do SS. W początkach sierpnia żołnierze Kamińskiego pojawili się na Ochocie. Byli to ludzie z biednych i zacofanych regionów ZSRR, byli czerwonoarmiści, zesłańcy i kryminaliści. Kiedy zobaczyli, jakie luksusy znajdują się w mieszkaniach Polaków, najpierw nie uwierzyli w ich istnienie, a potem uznali, że ich właściciele muszą „słono zapłacić” za to, że mogli żyć w takim dobrobycie. „Czewo to pany, k’rozkoszy nie wydumajut” – rzekł jeden z szeregowców Kamińskiego widząc w mieszkaniu na Ochocie klozet ze spłuczką ustawiony w osobnym pomieszczeniu, w którym na dodatek znajdowała się umywalka.
Ewakuacja Ochoty to był nieprawdopodobny koszmar: poprzez szpaler esesmanów z RONA szła cała ludność, ze wszystkim co udało im się wynieść z mieszkań. Żołnierze Kamińskiego wyciągali z tłumu kobiety gwałcili je na oczach idących, a potem podrzynali im gardła i rozpruwali brzuchy. W takich warunkach ludność Ochoty „transportowana” była do obozu w Pruszkowie. Kamiński był bez przerwy pijany, jego podwładni także. Wygłaszał do nich długie maniakalne przemowy o wielkiej faszystowskiej Rosji, której będzie przywódcą, jak tylko Hitler wygra wojnę. Nie panował zupełnie nad swoimi ludźmi, którzy potrafili pewnego dnia po pijanemu zgwałcić niemieckie dziewczęta z organizacji Kraft durch Freude. Brygada Kamińskiego określana była w raportach sztabowych jako „pomyłka”. Po zakończeniu walk w Warszawie dowódca operacji Erich von dem Bach podjął decyzję o likwidacji Kamińskiego odwołano go do Łodzi, tam w ekspresowym tempie osądzono i rozstrzelano.
Post scriptum
Wypada jeszcze powiedzieć słów kilka o dowódcy całej operacji przeciwko powstańcom. Erich von dem Bach –Zelewski, Pomorzanin spod Bytowa znalazł się w sali rozpraw na procesie norymberskim razem z Reinefarthem byli…świadkami. Po wojnie skazano go w Niemczech na więzienie. Nie za zbrodnie dokonane w Warszawie, ale za to że w czasie Nocy Długich Noży on i jego ludzie zabili esesmana, jedynego esesmana zabitego tamtej nocy. Von dem Bach nie odsiedział ani dnia ze swojego wyroku. Nie zgłosił się do wykonania kary, a zachodnioniemieckiej policji nie chciało się dowieźć go do więzienia.
Inne tematy w dziale Kultura