coryllus coryllus
303
BLOG

"Pedały z Podlasia"

coryllus coryllus Gospodarka Obserwuj notkę 9

Mamy oto kolejną wystawę, która ma za zadanie – tak twierdzi pani kurator – sprawdzić, jak daleko może posunąć się artysta i kurator właśnie w prowokowaniu widza. W skandalizowaniu innymi słowy. W Zachęcie, żeby to sprawdzić, pokazali właśnie film jak dwóch chłopaczków robi sobie dobrze i nazwali to „Siusianie w torcik”. Jest to ten sam numer, który pokazuje się nam już dwudziesty rok z nadzieją, że ktoś w końcu się złamie i zaatakuje dzieło młotkiem. Jak na razie sprowokować dał się tylko elitariusz Olbrychski, ale on jest stary i miewa dziwne narowy. Ludzi z jakimś dystansem te głupoty nie obchodzą lub wywołują co najwyżej uśmiech politowania. „Siusianie w torcik” skłania mnie jednak do zastanowienia się, jak to jest z tymi skandalami i prowokacjami artystycznymi w Polsce. Przed torcikiem, jakoś długo była posucha, ostatnim skandalem była jeśli się nie mylę książka Szczygielskiego.

 
Skandal to żywioł i improwizacja, ujawnienie rzeczy nieznanych i szokujących. Nie ma czegoś takiego, jak przepis na skandal, nie ma teoretycznie, bo wszyscy widzimy, że wkoło, reżyseruje się mnóstwo skandali, które „mają wstrząsnąć odbiorcą”. Zajmują się tym ludzie, którzy próbują pogodzić rzeczy nie do pogodzenia czyli za jednym razem mieć ciastko i zjeść ciastko. Tomasz Raczek i Marcin Szczygielski, którzy do klubu uładzonych skandalistów zapisali się już dawno rozpoczęli realizację swojego skandalu od ujawnienia łączących ich relacji. Cóż za skandal! Usta same się otwierają do ziewania kiedy to piszę. Był to początek promocji książki Szczygielskiego pod, jakże frapującym tytułem „Berek”.
 
Wyznanie obydwu panów miało to wywołać wstrząs i zwrócić uwagę na tę książkę, którą akurat napisał partner życiowy Tomasza Raczka. Skandal jednak nie udał się tak, jak powinien, bo pan Raczek zaczął się ze swojego wystąpienia wycofywać raczkiem, twierdząc na łamach „Pudelka”(dobrze to pamiętamy), że on nie chciał i to samo jakoś tak wyszło. Pozwolę sobie zwątpić. Nie to jest jednak ważne. Istotne jest, że w środowisku które pozwolę sobie nazwać panaraczkowym matecznikiem informacja o tym, że jest o gejem to taki sam news, jak stwierdzenie u mnie w domu, że nie lubię fasolki po bretońsku.
 
Śmiem przypuszczać, że środowiska z którymi pan Raczek się nie styka nie są w ogóle zainteresowane jego preferencjami. To jest słaby sposób na skandal a tym samym słaby sposób na promocje książki. Z promocją tej książki w ogóle było słabo, bo kiedy widziałem okładkę na fotografii, gdzie prócz książki był jeszcze jej autor i wydawca, którym jest Tomasz Raczek (prawda?), na okładce owej widniał nagi, odziany jedynie w perizonium mężczyzna, którego twarz bardzo przypominała twarz Zbawiciela Naszego Jezusa Chrystusa znaną z odpustowych obrazków. Nie chcę powiedzieć, że byłem zniesmaczony, raczej rozbawiony, drugie piętro prowokacji i skandalu – Pan Tomasz Raczek ogłasza, że jest gejem a do tego wydaje książkę z gołym Jezusem na okładce. No to przecież powinien być szum i sprzedaż powinna skakać do góry, jak kangur!
 
Kiedy zaszedłem potem do Empiku i  zobaczyłem ową książkę wielkie było moje zdziwienie. Nie było na niej gołego Jezusa. Był goły, a jakże, ale jakiś facet z zakrytą głową. Wnoszę więc, że protesty przeciwko umieszczeniu gołego Jezusa na okładce były tak stanowcze, że trzeba było zakryć choć twarz. Szkoda, że nie mogliśmy przeczytać o owych protestach w gazetach. To jest oczywiście drwina. No bo jak tak można i co z pana Raczka za wydawca. Albo się robi agresywną sprzedaż tytułu i idzie na wojnę ze wszystkimi albo się kładzie rączki na kołderkę i mówi dobranoc babciu. Miał być skandal, a wyszedł podwieczorek u proboszcza.
Kiedy jednak szumek wokół książki przycichł w Empikach pojawiła się kolejna ich partia z gołym Jezusem, który twarz miał odkrytą. I to jest w tym wszystkim najbardziej komiczne. Teraz to nikt, a ja na pewno, nie uwierzę, że ktokolwiek tę książczynę oprotestował. Zastanówmy się, jak można by nazwać książkę, której autorem jest gej i wydawcą jest gej. W dodatku obaj śpią w jednym łóżku. Żeby taka rzecz się sprzedawała powinna nosić tytuł „Pedały z Podlasia”, a nie „Berek”. Wtedy mielibyśmy aferkę, jak ta lala. Żeby jednak nadać taki tytuł książce trzeba niestety być heterykiem i tu jest cały problem.
 
Podobnie jest z „Sikaniem w torcik”. Niby prowokacja, niby artysta gej, a przy drzwiach postawili strażnika, żeby dzieci nie wpuszczał. Albo prowokacja i ryzyko drodzy państwo, albo rączki na kołderkę i spać. I tu mnie nachodzi myśl taka, że może pan artysta „nasikał w torcik” w ramach jakiegoś unijnego projektu, albo nie daj Bóg ministerialnego? Albo jakieś inne zobowiązania ma na sumieniu i boi się, że zdenerwowani jego sztuką ojcowie rodzin rozniosą mu dzieło na butach? No, ale wtedy artysta, jeśli jest prawdziwym artystą, powinien się tylko cieszyć. Mógłby udzielać wywiadów, piętnować ciemnogród, cierpieć widowiskowo i mówić o wolności. Mógłby także zrobić nowy torcik, po cóż to za filozofia kupić chłopakom flaszkę i zostawić ich gołych na pół godziny z włączoną kamerą. A nie! Nie postąpił według powyższych wskazań nasz twórca, ani nie zrobiła tak kuratorka wystawy mimo, że takie deklaracje składała. Wstyd.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Gospodarka