coryllus coryllus
255
BLOG

Jak się zyje cudzoziemcom w Polsce

coryllus coryllus Gospodarka Obserwuj notkę 6

Ludzie przyjeżdżający do naszego kraju z daleka i chcący się tu osiedlić nie są zupełnie świadomi niebezpieczeństw, które na nich czyhają. Przekonani, że świat w którym po ulicach poruszają się samochody, świat w którym nie ma dzikich plemion strzelających zatrutymi strzałami z dmuchawek jest całkiem bezpieczny i cywilizowany łatwo wpadają w pułapki. Bywa, że nie rozumiejąc co się wokół nich dzieje opuszczają naszą ojczyznę pełni jak najgorszych myśli o nas i naszym pięknym kraju.

 
Kiedy Polak kupuje działkę w Szwecji, albo w Norwegii stwierdza po jakimś czasie, że na jego ziemi kręcą się jacyś faceci i zabierają się do prac zwanych potocznie ziemnymi. Wściekły Polak biegnie do nich i wykrzykuje już z daleka obraźliwe słowa wygrażając im przy tym pięścią. Zdezorientowani pracownicy szwedzkich czy norweskich zakładów energetycznych, którzy zgodnie ze szwedzkim czy norweskim planem zagospodarowania przestrzennego przyszli podłączyć nowo zakupiony teren pod budowę do mediów nie wiedzą co zrobić. Zbijają się w gromadkę, jak kuropatwy na śniegu i czekają co zrobi rozwścieczony Polak. Kiedy do Polaka dociera kim są ludzie kopiący rów na jego działce otwiera on szeroko usta i długo łapie nimi powietrze, potem wielką, jak bochen pięścią wali się w klatkę piersiową i bełkotliwie coś wyjaśnia. Po kilkunastu minutach Polak i pracownicy energetyki wracają do swoich zajęć. Wszyscy są szczęśliwi.
Kiedy Szwed, Norweg lub Irlandczyk kupują sobie ziemię w Polsce i chcą tam wybudować dom czeka ich droga przez mękę, kalwaria przepisów i spotkania oko w oko z tępymi i zniechęconymi urzędnikami, którzy widząc przed sobą obcokrajowca słabo mówiącego po Polsku i jeżdżącego samochodem na jaki ich nigdy nie będzie stać, myślą tylko o tym w jaki sposób wyciągnąć od tego frajera jak najwięcej gotówki.
Obcokrajowiec poważnie traktuje obwiązujące przepisy i składa w urzędach wszystkie wymagane podania i zaświadczenia. Czeka potem cierpliwie aż w ciągu 30 dni podania te zostaną rozpatrzone i jest nieprawdopodobnie zdziwiony kiedy listonosz przynosi mu powiadomienie z urzędu, informujące że jego podanie o przyłącze energetyczne, gazowe czy wodociągowe nie zostało rozpatrzone w wymaganym terminie, z powodu nawału innych podobnych podań. Zostanie ono rozpatrzone w kolejnym trzydziestodniowym terminie. Kiedy mija kolejny miesiąc obcokrajowiec zaczyna co nieco rozumieć z otaczającej go rzeczywistości. Uważniej przygląda się sąsiadowi Polakowi, który podłączył już prąd i gaz do swojej działki i właśnie zamierza podłączyć wodę. Obcokrajowiec kupuje niezbędne w takich wypadkach spirytualia i udaje się z sąsiedzką wizytą na budowę obok. Po skonsumowaniu słoika śledzi i wypiciu trzech czwartych litra wysokoprocentowego alkoholu wszystko jest już dla niego jasne.
Na drugi dzień, nie zważając na kaca i pieczenie w ustach, nasz bohater dzwoni pod numer, który otrzymał od swego sąsiada. W telefonie odzywa się głos urzędniczki przyjmującej podania na podłączenie wody, prądu czy też gazu. Pani owa umawia naszego obcokrajowca z osobą, która zajmuje się „przyspieszaniem” realizacji inwestycji budowlanych i która tylko przypadkowo, rzecz jasna, jest jej mężem. Obaj panowie spotykają się na działce, gdzie ma stanąć dom obcokrajowca. Po wymianie uścisków i pieniędzy, co nie trwa dłużej niż dwie minuty obaj, jakże szczęśliwi rozjeżdżają się każdy w swoją stronę.
Bywa jednak i tak, że obcokrajowcy nie rozumieją panujących u nas zwyczajów i zawiadamiają policję, albo składają doniesienie w prokuraturze, skarżąc się na próbę wymuszenia od nich łapówki. Kiedy pójdą na policję to pół biedy, komendant jest bowiem bratem urzędniczki załatwiającej sprawy przyłączy i szwagrem jej męża „przyspieszacza inwestycji”. Nie ma więc mowy, żeby ruszył się z miejsca i zajął tą sprawą. Kiedy jednak sprawa trafi do prokuratury, wtedy może być gorzej. Zwykle jednak nie bywa, bo urzędniczki z różnych miejsc znają się czasem plotkują przez telefon, jeśli więc skarga wpłynie do okienka podawczego na przykład w środę, a koleżanka pani od podań zauważy ją tego samego dnia, może położyć ją w takim miejscu, że nikt przez całe lata tego świstka tam nie znajdzie. W prokuraturach nie ma wszak jeszcze tylu komputerów, żeby dało się rejestrować każdy wpływający tam papierek. Obcokrajowcy nie wytrzymują przeważnie tego wszystkiego i wyjeżdżają rezygnując z inwestowania w dom w Polsce. Zdarza się jednak, że zostają, wtedy wynajmują po prostu jakiegoś pana, który załatwia za nich wszystkie formalności, płacą mu za to i po kłopocie.
 
Bywa, że kiedy korzystając z usług wynajętych ludzi obcokrajowcy zakończą formalności związane z inwestycjami budowlanymi, a także samą budowę, zapragną podłączyć do swego domu kable telefoniczny i Internet. Skierują wtedy swe kroki do firmy zwanej potocznie tepsą. Tepsa miała niegdyś oddziały w każdym, nawet całkiem małym mieście w Polsce. Ktoś jednak wpadł na pomysł, żeby oszczędzić na pensjach pracowników i wynajmowaniu lokali i zmniejszył tepsę, obsługującą ogromny przecież obszar, do rozmiarów firmy eksportującej zegary z kukułką. Tak myśli obcokrajowiec, który dzwoni do centrali tepsy w Katowicach i próbuje skłonić ich do podłączenia kabla telefonicznego do jego domu. Obcokrajowiec widzi słup stojący pod drugiej stronie ulicy i widzi przez okno sąsiadkę, która rozmawia przez telefon stacjonarny. On także chciałby mieć taki i nie rozumie dlaczego nikt nie potrafi przeciągnąć 15 metrów kabla od słupa do jego domu. Kiedy pyta o to pracowników tepsy podłączających do kabla kolejne posesje oni odpowiadają mu niezmiennie to samo: nie ma możliwości technicznych. Kładą przy tym akcent na słowo techniczny, bo wierzą święcie, że magia tego słowa, jego tajemnicze, „profesjonalne” brzmienie, spowoduje iż nasz obcokrajowiec się od nich odczepi. On jednak nie chce. Argumentuje, że przecież sonda „Voyager” wylądowała niedawno na księżycu Jowisza i udało się! Jaki więc jest kłopot z tym kawałkiem kabla który trzeba powiesić nad drogą?
- Nie ma możliwości technicznych – słyszy w odpowiedzi.
Telefonuje więc nasz bohater jeszcze raz od Katowic. W słuchawce, wśród trzasków i upiornego wycia słychać bezustanne „halo”, „halo”, „halo”, tak jakby osoba z drugie strony nie siedziała w Katowicach i nie była przedstawicielem firmy odpowiedzialnej za obsługę łączy telefonicznych tylko przebywała gdzieś w stepach Mongolii wewnętrznej i wypasała tam bydło. Obcokrajowiec rezygnuje więc z telefonu i zaczyna rozglądać się za tanim Internetem. Idzie do jednego z operatorów sieciowych i tam kupuje sobie urządzenie wtykane w bok laptopa, które umożliwia korzystanie z sieci. Jest szczęśliwy. Po kilku tygodniach jednak Internet pojawia się coraz rzadziej i działa coraz wolniej. Zdegustowany Irlandczyk, Szwed czy Norweg wraca więc do operatora sieci komórkowej i głosem ciężkim od rozpaczy zadaje mu jedno tylko pytanie: „Why?”. – Bo mamy za duże obciążenie – odpowiada z uśmiechem pani zza biurka. Bohater nasz szuka więc innych dostawców Internetu, których jest na rynku kilkunastu. On jeszcze nie wie, że każdy z nich jest gorszy od poprzedniego. Trafia jednak dobrze i zaczyna poszukiwania od tego, które jest najlepszy.
W śmierdzącym starymi skarpetami pokoiku na poddaszu siedzi dwóch milczących osobników. Kiedy wchodzi tam nasz zagranicznik obaj, jak na komendę się uśmiechają i wtedy dokładnie widać, że zęby jednego z nich mają kolor dojrzałych bananów, drugiego zaś mają normalną barwę, ale za to są tylko trzy. Po kilku minutach tłumaczenia o co chodzi faceci wyciągają spod blatu biurka umowę i kładą na niej swoje dłonie. Są one koloru stepowej ziemi w Mongolii wewnętrznej, a bród za paznokciami wygląda, jak ślady końskich kopyt, które pozostawili za sobą pasterze trzód. Nas bohater jednak decyduje się podpisać umowę. Wraca do domu i….O radości iskro bogów! Internet działa! Jest nawet nieco szybszy niż poprzednio. Potem okazuje się jednak, że umowa zawarta z dwójką brudasów urzędujących na strychu jest nieco mniej korzystna niż umowy, jakie brudasy podpisywały chwilę potem z innymi klientami. Rozochocony perspektywą posiadania jeszcze lepszego łącza internetowego obcokrajowiec idzie więc do nich znowu i domaga się korzystniejszych warunków.
- Dobrze, łaskawy panie- mówią brudasy - ale musimy rozwiązać naszą umowę, co dokonać się winno na piśmie, a potem podpiszemy nową umowę i już będzie dobrze. Jest akurat koniec maja i Irlandczyk, Szwed czy też Norweg rozwiązuje umowę z ostatnim jego dniem. Kiedy spogląda na kwit, który podpisał okazuje się jednak, że będzie musiał bulić za Internet którego nie ma jeszcze przez 7 dni, bo tak jest w umowie, a on nie przeczytał dokładnie co podpisuje, bo w głowie mu się nie mieściło, że można tam wstawić takie rzeczy. Kwota nie jest wysoka, więc uspokaja on szybko swoje nerwy i podpisuje kolejną umowę na dostawę jeszcze lepszego Internetu. Potem czyta ją i ze zgrozą konstatuje, że w myśl zawartych tam treści musi zapłacić za nieposiadanie Internetu pomiędzy 1 a 7 dniem miesiąca jeszcze raz, ponieważ tak jest w umowie, której on dokładnie nie przeczytał, bo do głowy mu nie przyszło….itd, itd. Bywa, że po czymś takim obcokrajowiec ląduje w szpitalu rejonowym. Co się tam z nim dzieje i jakie ma przygody, nie podejmuję się opisać, jest to bowiem temat godny Dantego, a nie skromnego blogera.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Gospodarka