Zaszedłem sobie ostatnio do Empiku, przypadkowo zupełnie i bez żadnych sprecyzowanych planów. Dawno tam nie byłem i ciekawiło mnie czy coś się zmieniło w sposobie ekspozycji książek, bo interesują mnie głównie książki, a także czy coś zmieniło się w ofercie.
Być może zestarzałem się po prostu, albo zepsuł mi się wzrok i powinienem kupić sobie okulary. A może po prostu wybrałem zły salon Empiku – za mały? Ale nie, chyba nie, Galeria Mokotów nie jest taka mała i oferta zawsze była tam prawie identyczna jak na ścianie wschodniej czy na Nowym Świecie.
Okazało się, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, że w Empiku zmieniło się sporo, ale – jak napisałem wyżej – mogą to być jedynie moje projekcje. W oczy rzuciły mi się dwa nazwiska – Kalicińska i Coelho. Książkami tych osób, celowo nie używam słowa „pisarzy”, „twórców” itp., obsypane były półki stojące na środku salonu. O książkach pani Kalicińskiej popełnię kiedyś osobny wpis, bo uważam że warto. Na razie skupmy się na tym co tam zastałem. Prócz wymienionych nazwisk nie zauważyłem ani jednej pozycji beletrystycznej wyeksponowanej tak, żeby klient od razu miał ochotę po nią sięgnąć. Może jednak mam już po prostu słabe oczy.
Prócz Kalicińskiej i tego drugiego leżało tam jeszcze parę albumów o dworkach i dworach nie różniących się treścią w sposób zasadniczy. Były w nich po prostu te same suche informacje plus fotografie, w każdym rzecz jasna, inne, bo fotografowie potrafią się awanturować o swoje prawa autorskie. Była oczywiście jakaś kuchnia, jakieś seksy i temu podobne rzeczy. No i tyle. Cały Empik.
Pamiętałem z dawnych lat, a jak mnie uświadomiono kilka dni później, nic się w tej sprawie nie zmieniło, że Empik pobierał od wydawców monstrualne haracze za ustawienie książek w swoich salonach. Dostawał za to jeszcze rabaty, przedłużano Empikowi terminy płatności do 90 dni i w ogóle gdyby tego zażądał szef firmy pewnie wyczyszczono by mu buty. Wszystko przez to, że w kraju jest 200 salonów Empiku. Jeśli firma zamówi tytuł i trafi on do wszystkich tych miejsc, a potem rozpocznie się sprzedaż i książka upłynni się w ilości 5 sztuk na każdy salon to wydawca jest człowiekiem sukcesu. Musi mieć tylko odpowiednią kwotę na zapłacenie haraczu firmie. Ponoć kiedyś kwota ta wynosiła 30 tysięcy od tytułu. Nie wiem, jak jest teraz, ale pewnie też niemało.
W Empiku znajdujemy bowiem książki wydawnictw dużych, zajmujących na rynku silną pozycję. Jest tam więc „Pórszyński”, jest „Muza”, jest „Bertelsmann Media” i „Słowo, obraz terytoria”. Nie zauważyłem „Fabryki słów” i pomniejszych graczy, ale może – jak już wspomniałem – zespół mi się wzrok.
Mniejsi gracze sprzedają się po księgarniach. Jest to trudne, bo choć wbrew kłamstwom socjologów i mediów, ludzie w Polsce książki czytają, to trudno jest – będąc właścicielem małego wydawnictwa – robić obroty poprzez równie małe księgarnie. Co innego sieci. Tam książkę się wstawia i ona się sprzedaje.
Nie wiadomo jak długo mniejsze wydawnictwa będą mogły upłynniać swój towar poprzez księgarnie, bo życie księgarzy jest coraz trudniejsze. Handel tym towarem polega bowiem na sprzedawaniu podręczników i hitów. Hity lansowane są przez dużych wydawców, którzy chcą sprzedać ich jak najwięcej od razu. Żeby to zrobić nie mogą bawić się w oddawanie tytułu jakimś księgarenkom z Pcimia. Oni od razu dają wyłączność sieci Empik na sprzedaż takiego Harry Pottera, wyłączność ta trwa przez dwa pierwsze tygodnie sprzedaży. W tym czasie nikt poza Empikiem nie może handlować tą książką. Że co? Że praktyki monopolistyczne? Że nieuczciwa konkurencja?
Pewien księgarz postanowił walczyć o swoje prawa i udał się do urzędu, którego nazwy nie usiłuje sobie nawet przypomnieć, a który to urząd zajmuje się zwalczaniem nieuczciwej konkurencji. Powiedzieli mu, że muszą mieć dokumentację. Inaczej mówiąc pan ów powinien wrócić do Empiku w czasie, gdy będzie tam odbywać się sprzedaż jakiegoś hitu z pominięciem innych podmiotów handlujących książką i sfotografować ten proceder.
W zasadzie, jak się człowiek uprze to może w Empiku zrobić zdjęcia z komórki i dokumentacja gotowa, tylko czy on rzeczywiście musi to robić dla tego urzędu? Wspomniany wyżej księgarz dał sobie spokój. O tej wyłączności wiedzą wszyscy i wystarczyłoby może poprosić wydawcę o wyjaśnienie lub wysłać jakiego referenta lub inspektora, żeby sam sprawę zbadał? Nie wiem, trudno mi to ocenić. Ja bym te zdjęcia zrobił, ale może nie byłaby to właściwa droga.
Tak to więc się wszystko plecie w tym handlu książkami. Mamy Empik i mamy dużych wydawców. Jeśli na rynku zostaną tylko oni, banalnie prostą rzeczą będzie wykreowanie kilku lub kilkunastu autorów, którzy okrzyknięci zostaną mistrzami, producentami bestsellerów i magami słowa. Którzy opiszą nasz świat od nowa w barwach takich, jakich zażyczy sobie producent czyli wydawca.
Pierwsza tego typu próba, ta z Masłowską, Kuczokiem i całą tą zgrają, właśnie poniosła fiasko. W Empiku ich nie ma. U mnie w miasteczku zaś, w księgarni u Renaty i Krzyśka, książka takiego Vargi kosztuje 30 zeta i nikt po nią nie sięga. Niedługo wyląduje w koszu. To dobry objaw. Nie oznacza to jednak, że kontrola nad kanałami dystrybucji zatrzyma próby kreowania literackich znakomitości. One będą ponawiane i mogą być bardziej skuteczne.
Wiem, że moje dzisiejsze rozważania to betka i małe piwo w porównaniu z wielkimi problemami świata tego, ale ja już taki małostkowy jestem i tymi dużymi sprawami nie potrafię się zainteresować. Wolę drobnicę.
Jeszcze jedno na koniec. Miałem kiedyś dość pouczającą przygodę, której bohaterką główną była pani Kazimiera Szczuka. Jest owa przygoda opisana na tym blogu, gdzieś hen, hen kilka tygodni wstecz. Po owym spotkaniu pewne sprawy stały się dla mnie jasne, a pani Kazimiera stała się negatywną bohaterką moich snów. Przyszedł jednak taki moment, że chyba będę musiał posypać głowę popiołem i wystosować do Kazimiery Szczuki jakieś przeprosiny, choć nie przypuszczam, by kojarzyła moje nazwisko z czymkolwiek poza pewnym gatunkiem kwiatków pojawiających się w maju. Dowiedziałem się bowiem oto, że programy traktujące o książkach w telewizji TVN będą prowadzone nie przez wyżej wymienioną krytyczkę literatury i sztuk wszelakich, ale przez dziennikarkę nazwiskiem Welman.
Powiedzieć, że wiadomość ta uderzyła mnie niczym obuch siekiery pomiędzy oczy to mało. To tak, jakby Gołota zażądał dla siebie posady solisty w teatrze „Bolszoj” w Moskwie. Pani Welman jest dziś kimś w rodzaju Ireny Falskiej – kto pamięta ten wie – i pewnie nawet byłoby jej do twarzy w mundurze. No, ale nie o książkach kochani, nie o książkach…..!
Inne tematy w dziale Gospodarka