coryllus coryllus
542
BLOG

Pan Samochodzik i lista Wildsteina (1)

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 31

Odsunięty od łask i zaszczytów, wyrzucony na zbity pysk z Ministerstwa Kultury i swojego referatu dożywał Pan Samochodzik dni swych w ogromnym i pustym zamczysku na Dolnym Śląsku dokąd wysłano go w uznaniu jego zasług w walce o ratowanie narodowych dóbr kultury, choć szczerze mówiąc wszyscy mieli już dość tych jego zasług, jego samego i jego pokracznego samochodu.

 
Wysłano go więc tam także za karę, był bowiem człowiekiem, który przez całe swoje życie dokonywał niewłaściwych wyborów, nie rozumiejąc ani skąd wiatr wieje, ani kto tak naprawdę rozdaje karty. Zapisał się na przykład przed laty do ORMO i opowiadał o tym szeroko, tak jakby do tego samego ORMO nie należeli wszyscy jego koledzy z departamentu, a także Waldemar Batura najzacieklejszy jego wróg. Tyle, że oni pochowali swoje legitymacje i milczeli, ani słowem  nie wspominali o swoim członkostwie w tej organizacji
 
Samochodzik inaczej. Legitymację pokazywał, chwalił się nią, a nawet posługując się tym papierem zatrzymywał na drodze kierowców i udzielał im pouczeń dotyczących prowadzenia samochodu i przepisów ruchu drogowego, tak jakby miał o tym jakieś pojęcie, albo jakby był posiadaczem prawdziwego samochodu, a nie tego komicznego trupa ze śrubą, którym także chwalił się ponad wszelkie normy zdrowego rozsądku.
 
Pod koniec epoki zwanej PRL nikt w Ministerstwie Kultury nie lubił już Samochodzika. Był stetryczałym dziadem, który czepiał się wszystkiego i usiłował zapraszać na kawę stażystki uśmiechając się przy tym obleśnie. Okropny typ. W końcu jego wieloletni szef dyrektor Marczak podjął decyzję o przeniesieniu Samochodzika gdzieś, gdzie nie będzie przeszkadzał. Nie może być przecież tak, że w swobodnej, odrodzonej i uwolnionej od komunizmu ojczyźnie, straszy w Ministerstwie Kultury taki, proszę państwa, mamut, taki zabytek bez klasy i kasy, jak ten cały Samochodzik.
 
Początkowo Samochodzik, jak to zwykle zapatrzeni w siebie egoiści, nie mógł uwierzyć, że jego właśnie chcą przenieść na jakieś zadupie. Jego, który odkrył skarby Templariuszy, który rozwiązał zagadki Fromborka, który o mało nie schwytał Fantomasa i sam jeden kształtował politykę wewnętrzną RFN odnajdując pamiętnik hitlerowskiego zbrodniarza, który chciał zostać liderem partii politycznej w Niemczech Zachodnich. Taka niewdzięczność była nie do pomyślenia!
 
Musiał się jednak Samochodzik pogodzić ze swoim losem, choć doprawdy trudno mu było zrozumieć dlaczego w nowych czasach, taki stary kapuś, jak dyrektor Marczak, który miał jeszcze powojenne kontakty z wysokimi oficerami służb wewnętrznych pozostaje na swoim stanowisku, a on bohater, ulubieniec młodzieży i kobiet, musi odejść w zapomnienie.
 
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść, nie wiedział bowiem Samochodzik kogo Marczak przyjął na jego miejsce i jak się teraz będzie nazywał jego własny, do niedawna, referat w Ministerstwie.
 
Pewnego lipcowego poranka, kiedy Samochodzik zakończył już codzienny obchód swojej zrujnowanej siedziby, w której wydzielono mu do spania mały, krzyżowo sklepiony pokoik, pod zamek podjechał luksusowy samochód marki Toyota. Wysiadło z niego dwóch ludzi, których początkowo nasz bohater nie rozpoznał, a to z tej przyczyny, że obaj mieli za sobą intensywne treningi w klubie fitness, operacje plastyczne i odżywiali się nadzwyczaj zdrowo. Nie to co Samochodzik, który kupował sobie do jedzenia tę samą kiełbasę, którą jadły jego psy.
 
Dopiero kiedy mężczyźni zbliżyli się doń bardzo blisko rozpoznał w nich Tomasz Samochodzik swego byłego dyrektora Marczaka, który nie był już teraz łysy, bowiem przeszczepił sobie cebulki włosowe z tyłu głowy na jej czubek i stał się przez to posiadaczem wcale pokaźnej grzywki, oraz Waldemara Baturę, który miał co prawda, w pewnym momencie skłonności do tycia, ale wegetariańska dieta i chińska gimnastyka, którą uprawiał każdego poranka uwolniły go od tej przypadłości i uczyniły człowiekiem szczupłym, gibkim i sprężystym.
 
Witaj Tomaszu – wykrzyknęli równocześnie na jego widok – co, nie wiedzieć czemu, Samochodzik wziął za zły omen.
 
Jak się masz kochany, stary druhu, nasz mistrzu i nauczycielu – rzekł Batura uśmiechając się przy tym, jakby zobaczył kolegę z wojska, a nie faceta przez którego o mało go kiedyś nie zapuszkowali.
 
- Mam się dobrze – powiedział Samochodzik chłodno – w duchu zaś zaczął się zastanawiać, gdzie mógłby podjąć swoich nieproszonych i co tu dużo mówić, niechcianych gości. Przecież nie w tej kanciapie na dole, w której z trudem mieściło się łóżko i nocny stolik.
 
Dyrektor Marczak odgadł jego myśli i pospieszył mu z pomocą – nic się nie martw Tomaszu – nie będziemy ci sprawiać kłopotów, pospacerujemy sobie trochę i pogawędzimy. Mamy dla ciebie bardzo interesującą propozycje.
 
- Ciekawe - mruknął Samochodzik, który niczego dobrego nie spodziewał się już pod dyrektorze Marczaku, a obecność Batury wprawiała go w bardzo zły humor. Nie rozumiał bowiem, jak to się stało, że dotychczasowi wrogowie – Marczak i Batura, jak gdyby nigdy nic jadą sobie przez pół Polski samochodem aby zawracać głowę właśnie jemu – Samochodzikowi.
 
- Znamy cię Tomaszu dobrze – zaczął Marczak – wiemy, że jesteś człowiekiem krystalicznie uczciwym, prawym i szlachetnym. Pamiętamy twoje zasługi i rozumiemy, jak złożona i trudna jest twoja obecna sytuacja – w tym momencie Marczak spojrzał w górę na wznoszącą się na ich głowami koronę muru, po której piął się bluszcz – rozumiemy, że czujesz się tutaj samotny i może nawet odrzucony – ciągnął Marczak – dlatego mamy dla ciebie bardzo ciekawą propozycję.
 
-To świnia – pomyślał Samochodzik – sam mnie tutaj zesłał, a teraz udaje współczucie. Ciekawe czego ode mnie chcą. I po co przyjechał to ten drugi, ten, ten…Samochodzik szukał, jakiegoś określenia, które pasowałoby do Waldemara Batury – w końcu znalazł je – ten kryminalista. Tak właśnie pomyślał w duchu Tomasz Samochodzik o towarzyszącym dyrektorowi Marczakowi Waldemarze Baturze.
 
- Widzisz Tomaszu – ciągnął Marczak – wiele zmieniło się w naszym Ministerstwie. Właściwie nic nie jest już takie, jak dawniej. Oto na przykład Waldek Batura, który przecież był naszym przeciwnikiem, ba – wrogiem nawet! Właśnie on, wyobraź sobie Tomaszu, ma teraz u nas etat!.
 
Samochodzik zatrzymał się. Choć właściwie lepiej byłoby napisać, że skamieniał. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. To było za dużo. Były przemytnik, handlarz dziełami sztuki, być może agent jakichś służb, osobnik bez czci i sumienia, który sprzedałby własną matkę, gdyby udało mu się wynegocjować za nią rozsądną cenę, on właśnie ma teraz etat w Ministerstwie Kultury, podczas gdy najbardziej zasłużony pracownik tego Ministerstwa gnije gdzieś na zesłaniu wśród zdziczałych psów, z dala od sekretarek i stażystek. Samochodzik miał szczerą ochotę zdzielić Marczaka w zęby. Powstrzymał się jednak i słuchał dalej.
 
- No widzisz – mówił Marczak – Waldek zajmuje teraz po prostu twoje stanowisko Tomaszu, tyle że ten referat nosi teraz nazwę „Samodzielny referat do spraw współpracy z Unią Europejską i wymiany dóbr kultury”. Ładnie prawda –zapytał Marczak i uśmiechnął się swoimi pięknymi sztucznymi zębami.
 
- Ależ panie dyrektorze – wyrwało się Samochodzikowi – był już jednak obezwładniony i mógł tylko patrzeć i słuchać dalej. Marczak doskonale wiedział, że ta wiadomość sparaliżuje Samochodzika i pozwoli jemu. Marczakowi, bez przeszkód wyjaśnić po co przyjechali. Nie miał zamiaru oszczędzać swojego byłego podwładnego, chciał tylko jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do swojego przestronnego ładnie umeblowanego gabinetu.
 
- Rolą Waldka – rzekł Marczak – jest jak najszybsze ułożenie naszych relacji z instytucjami kultury działającymi na zachodzie Europy, w takich, na przykład, Niemczech. Widzisz Tomaszu, rzeczywistość jest już inna i to co kiedyś było ważne, nie ma już dziś takiego wielkiego znaczenia. Weźmy choćby ot, ten wielki przestrzenny herb rodziny H. wykonany z karraryjskiego marmuru, który tkwi nad bramą wjazdową do twojego zamku. Czy ktoś się tym kunsztownym dziełem interesuje?
 
Samochodzik spojrzał najpierw na Marczaka, a potem na olbrzymi, wspaniale wykonany z zielonkawego marmuru herb. – Nie to nie możliwe - pomyślał – przecież…
 
Marczak ciągnął dalej – Zastanów się Tomaszu któż tu do ciebie przychodzi? Jakieś wiejskie dzieci, jakieś krowy z łąki, nauczyciele z wycieczkami szkolnymi latem. Tyle. Nikt, kto potrafiłby docenić wielkość i piękno tego dzieła. Czy nie sądzisz, że ten herb się tutaj po prostu marnuje? Że powinien być w zupełnie innym miejscu?
 
-Niby gdzie – wydusił przez zaciśnięte zęby Samochodzik?
 
- A choćby w rodowej siedzibie rodziny H w Nadrenii  – wtrącił się Batura - młody H, jest człowiekiem miłującym tradycję i chciałby, że wszystkie rodzinne pamiątki, które mają jakąś wartość znalazły się w jego zamku. Otwiera, wyobraź sobie Tomaszu, takie muzeum rodzinne, gdzie będzie urządzał spotkania z najważniejszymi ludźmi w całej Unii.
 
- Tak – wykrzyknął nagle Marczak – podejrzanie zadowolony – najważniejszymi w całej Unii Tomaszu.
 
Obaj mężczyźni stali naprzeciwko Tomasza Samochodzika i uśmiechali się, w ich mniemaniu serdecznie. On jednak patrzył na nich, jak na idiotów, którzy uciekli z cholernie długiego turnusu w Tworkach.
 
- Nigdy – powiedział nagle, przez zaciśnięte zęby – nigdy wam tego nie oddam.
 
Batura od razu spoważniał, a Marczak jeszcze przez chwilę mrugał oczami, z wyrazem twarzy, towarzyszącym zwykle facetom sekundę po tym, jak zarobili po psyku od kobiety, której mimo wyraźnych sygnałów zniechęcających próbowali włożyć rękę pod spódnicę.
 
- Jak to - wyszeptał po chwili
 
-A tak to – wrzasnął Samochodzik – jestem tu kustoszem, stróżem jeśli wolicie, i będę strzegł powierzonego mi mienia do śmierci! Nie oddam niczego!
 
Marczak milczał, a Batura, który był znanym cynikiem, a nawet dałby się nazwać go bydlakiem rzekł spokojnie – nie potrzebnie się unosisz Tomaszu, to dyrektor Marczak uczynił cię stróżem tej budy i on może zdjąć cię w każdej chwili ze stanowiska. Prawda panie dyrektorze – w tym momencie odwrócił się do Marczaka. Ten jednak milczał, jakby wiedział coś, czego nie wiedział taki wytrawny gracz, jak Batura.
 
- Gówno mi może zrobić – wykrzyknął Samochodzik niespodziewanie dla samego siebie, znany był bowiem z tego, że nigdy nie używał brzydkich wyrazów – wiem takie rzeczy, że ten star zgred – tu wskazał palcem na byłego zwierzchnika, któremu przez całe życie oddawał cześć i składał hołdy – ten stary zgred – powtórzył wyląduje prosto w trumnie, bo nawet nie w więzieniu, a o jego karierze pisać będą wszystkie dzienniki – darł się pan Samochodzik.
- Poza tym – kończył ciągle krzycząc – ten dziad jest na liście.
 
- Na jakiej liście – spytał spokojnie Batura.
 
- Na liście Wildsteina, rzecz jasna – wykrzyknął Samochodzik.
 
-Tomaszu – Waldek Batura uśmiechnął się – o tym, kto jest na jakiej liście, to ja już wiem najlepiej i nie musisz mi niczego na ten temat mówić. – Pan zaś dyrektorze – wskazał palcem na Marczaka – nie powinien się obawiać gróźb tego śmiesznego człowieczka – machnął ręką w kierunku Tomasza.
 
 
Marczak jednak nadal milczał i Batura nie mógł tego zrozumieć.
 
- Jednak się pan obawia – zapytał z niedowierzaniem – to musi być z pana niezły numer dyrektorze, no, no nie spodziewałem się.
 
- Nie oddam herbu – powtórzył Samochodzik – nie oddam i już.
 
- Myślę, że powinniśmy się naradzić w miasteczku na dole – rzekł nagle cicho Marczak – pożegnajmy się Waldku z Tomaszem.
 
- Nie łudź się, że już nas nie zobaczysz – rzucił na odchodne Batura – wrócimy tu. Na pewno.
 
Samochodzik patrzył, jak obaj mężczyźni schodzą do samochodu. Chciało mu się płakać. Może nawet oddałby ten herb w cholerę, bo co go to obchodziło w końcu. Miał jednak dwa powody, dla których nie mógł tego zrobić. Pierwszym była jego nieposkromiona ambicja. Drugim zaś uczennica ostatniej klasy liceum o imieniu Marysia, która bardzo chciała zdawać na historię sztuki.
CDN
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka