Nigdy nie zapomnę pewnej recenzji jaką w Gazecie Wyborczej opublikował Wojciech Orliński. Była to recenzja nowej biografii Jana Nepomucena Potockiego napisana przez dwóch francuskich autorów. Tekst był mocno krytyczny i prawie szyderczy. Nazywał tam Orliński Potockiego – tego od „Rękopisu znalezionego w Saragossie” – samozwańczym geniuszem. Kiedy to przeczytałem straciłem ostatnie złudzenia, jakie jeszcze miałem, wobec ludzi z GW w ogóle i co do Orlińskiego w szczególności. – A jakiż bowiem może być geniusz, jeśli nie samozwańczy? – pomyślałem sobie. Mianowany, rzecz jasna. A przez kogo? – zadałem sobie pierwsze pytanie i znalazłem do razu odpowiedź, ale jej nie zdradzę. – A jeśli – pytałem dalej – geniusza się dziś mianuje, to czy może być taki mianowany geniusz w istocie geniuszem? – Nie – odpowiedziałem sobie – nie może nim być. Może być jedynie kukłą na sznurku. Los zaś takiej kukły jest nie do pozazdroszczenia. Nigdy bowiem nie wiadomo kiedy sznurek zostanie odcięty i kukła miast machać wesoło rękami i nogami, miast śmiać się i kiwać głową zwiesi smętnie swe członki i z wolna zacznie pokrywać się kurzem.
Myślę, że można powoli zacząć układać listę mianowanych geniuszy, którzy z winy własnej lub w sposób niezawiniony zupełnie, a tylko w wyniku nieporozumień znaleźli się na aucie i nikt już o nich nie pamięta. Na pierwszym miejscu wpisałbym niejakiego Kuczoka, laureata nagrody Nike sprzed dwóch lub trzech lat, który napisawszy jedno krótkie opowiadanie pod tytułem „Gnój” zaczął podawać się za pisarza. Kolejna na liście będzie Olga Tokarczuk, która napisawszy kilka głębokich, jak studnia z dziewięciu cembrowin, książek, wzięła się za pisanie sensacyjek z tajemnicą w tle. Jest jeszcze Magdalena Tulli, która w 2005 roku czuła się stłamszona nadchodzącym terrorem. Całe szczęście terror przegrał i Tulli może żyć spokojnie. Niedługo na tej liście znajdą się nazwiska o wiele sławniejsze i o znacznie większym kalibrze. Przewiduję, że trzeba będzie dopisać tutaj Jacka Żakowskiego, choć dziś jeszcze nic tego nie zapowiada. Tomasz Lis także się nie uchowa, choć dziś wydaje się to nieprawdopodobne. Ale stanie się ta niechybnie, kiedy mianujący dostrzegą, że takie bystrzaki, jak Żakowski i Lis nie są już potrzebne. Wtedy okaże się, że impregnowany mózg Żakowskiego i obła obłuda Lisa to coś za czym warto tęsknić. Przyjdą bowiem po nich jeszcze gorsi, a do tego głupsi. Niemożliwe? Ha! Zobaczymy.
Życie mianowanego geniusza nie jest łatwe. Człowiek nie zna dnia ani godziny, nie wie czego będą od niego oczekiwać jutro. Ci zaś którzy go mianowali nie mówią mu niczego. Czasy kiedy towarzysze z KC porozumiewali się z autorami i dawali im wytyczne minęły bowiem bezpowrotnie. Dziś jest dużo trudniej. Człowiek musi sam zgadywać czego od niego chcą, a jeśli się pomyli idzie w odstawkę. Co roku bowiem można wykreować nowych geniuszy, którzy zajmą miejsce starych, już zużytych. Robi się to w sposób banalny. Za pomocą konkursów na książki.
Kłopot w tym, że kolejne roczniki mianowańców są coraz słabsze, jak to mówią „w uszach” i napisanie czegoś, co choć przez kilka minut zainteresuje czytelnika jest dla nich coraz trudniejsze. Trzeba jednak jakoś sobie z tym radzić. Na przykład całkowicie rozmyć kryteria oceny twórczości, a zamiast reguł – prostych i czytelnych – postawić w ich miejsce stójkowego z długim nosem i siwym włosem, którego dla niepoznaki nazwie się pisarzem i mistrzem. Nikt się nie pozna, że juror to w istocie stójkowy. Polski to język eufemizmów i prawie nic w tym języku nie jest tym czym się wydaje. Jedne słowa zastępuje się innymi i szafa gra. To działa także w zwykłym, codziennym życiu.
Kolega mój, na przykład, wybrał się kiedyś na ryby, na spinning. Miejsce było łowne i okolica przyjemna. Kłopot był tylko w tym, że dużo ludzi o tym wiedziało. Łowi ten mój kolega i łowi, aż tu nagle ode wsi najeżdża wózek chłopski, a na nim jakiś miejscowy w towarzystwie prokuratora z powiatu. Osoba pana prokuratora znana była w okolicy i człowiek ten cieszył się powszechnym poważaniem. Na wozie, zwanym „lenijką”, ponieważ pozbawiony był on burt, leżały także jakieś poskręcane kable i agregat prądotwórczy. Była tam także sieć. Widząc to wszystko, mój kolega zapytał – pan prokurator także ze spinningiem dzisiaj? – Tak jakby – padła odpowiedź, którą kolega mój zapamiętał na całe życie.
Innym razem znów ja sam pracując dla pewnego dużego wydawnictwa, które realizowało duży projekt, zapytałem swojego szefa, jak głupi zupełnie, jakbym nie wiedział po co są budżety w firmach, zapytałem go po prostu – czy odnieśliśmy sukces? – Odnieśliśmy sukces w pewnym sensie – odpowiedział mój szef.
Podobnie jest właśnie z tymi geniuszami. Bo nie dość, że są oni mianowani, to jeszcze aby utrzymać się na powierzchni muszą posługiwać się pewnym specyficznym językiem, bez którego ani rusz. I nie wszyscy za rozwojem tego języka nadążają. Kuczok nie nadążył, ale niebawem nowi, mianowani odniosą w pewnym sensie, tak jakby, sukces.
Sukces ten nie będzie tylko wynikiem perfekcyjnego opanowania eufemizmów, ani telepatycznego wyczuwania pragnień tych co mianują. Sukces taki weźmie się także z czego innego. Czasem bywa bowiem tak, że stójkowy i wymiana znaczeń słów nie wystarczą. Może się zdarzyć, że ktoś sprytny, jakiś nowy Zoszczenko, napisze coś co z pozoru będzie się nadawało do druku, będzie miało właściwą temperaturę i odpowiednią wilgotność, a w rzeczywistości będzie bombą z opóźnionym zapłonem, która rozwali pracowicie budowaną konstrukcję. Nie wolno do tego dopuścić, dlatego właśnie ostatnim zabezpieczeniem przed takimi spryciarzami jest lista dopuszczalnych tematów. Wręcza się tę listę stójkowemu i on sprawdza – pisze autor o samotnej matce wychowującej pięcioro dzieci? Pisze. Nadaje się znaczy. I buch fajeczka przy nazwisku i dawaj dalej sprawdzać. Pisze autor o tym, że księża to podłe dziecioroby, co boją się życia? Pisze. Proszę bardzo – fajeczka przy nazwisku i wężykiem podkreślamy. Pisze autor o dorosłych a niedojrzałych mężczyznach, którzy chcieliby mieć okoliczność z nastolatkami i używa przy tym słów wulgarnych oraz żenujących? Pisze. Bardzo dobrze i fajeczka, i tego samego – wężyk! Nadaje się znaczy.
Bez tego kochani ani rusz. Jeśli nikt nie będzie pilnował tego co się publikuje gotowi nam tu nawypisywać, jakiejś tandety.
Uprzejmie informuję moich czytelników, że nie napiszę już nic więcej o konkursie na blogera roku. Proszę was o wyrozumiałość, jak ktoś ma choleryczny temperament, to nie może tak po prostu odpuścić. Musi sobie pogadać.
Inne tematy w dziale Kultura