Wśród dziesiątki moich ulubionych bohaterów znajdują się dwie osoby związane z Afryką. Pierwszą z nich jest Dian Fossey, drugą zaś nieznany prawie zupełnie w Polsce podróżnik nazwiskiem Kazimierz Nowak. Istnieje oczywiście książka, zupełnie niezwykła, napisana na podstawie listów Nowaka z Afryki, ale kto ją czyta i kto potrafi zauważyć cóż jest w niej takiego niecodziennego, że odróżnia się ona od innych podróżniczych publikacji pisanych przez Brytyjczyków czy Niemców?
Jak to co? – powiecie – to, że Nowak przez pięć lat przemierzył Afrykę rowerem, piechotą, konno, czółnem i znowu rowerem, a zrobił to zupełnie sam, bez środków finansowych, które zapewniłyby powodzenie przedsięwzięcia. Tak, to prawda. Jest to wyczyn, o którym powinno mówić się w każdej polskiej szkole na lekcjach geografii. Jest jednak jeszcze coś, czego się na pierwszy rzut oka nie zauważa. Spostrzeżenia Nowaka dramatycznie odbiegają od starych „afrykańskich prawd”, które świat usłyszał z ust Anglików i innych kolonizatorów tworzących cywilizację XX wieku. Zacznijmy jednak od początku.
Nowak był Poznaniakiem z wyboru. Urodził się w Stryju i stamtąd trafił do Wielkopolski. Do Afryki pojechał po prostu dlatego, że takie było marzenie jego życia – zobaczyć Afrykę. Nie miał sponsorów, pieniędzy i zdrowia, które gwarantowałby mu sukces. Liczył się ze śmiercią w czasie podróży, a jednak pojechał.
Jedyne co posiadał to stary, kupiony na targu rower wyposażony w opony firmy Stomil. Nowak przed wyjazdem podpisał umowy z polskimi i niemieckimi gazetami, którym miał dostarczać reportaże z podróży. Nie wiem, jak on to robił, ale rzeczywiście te reportaże pisał, a redakcje przysyłały mu honoraria do misji i wojskowych posterunków położonych na trasie wyprawy. A trasa ta, nie uwierzycie w to chyba, wiodła z wybrzeża Morza Śródziemnego do Kapsztadu, a potem z powrotem na północ nad to samo morze. Wyprawa rozpoczęła się w roku 1931. Nowak wyruszył bez pieniędzy najpierw do Rzymu, a stąd do włoskiej Afryki północnej. Kraina ta, dzisiejsza Libia jest opisywane przez polskiego podróżnika ze szczególnym ciepłem.
Pewnie dlatego, że Nowak mówił bardzo dobrze po włosku, ale być może były także inne przyczyny. Nowak podkreśla za każdym razem życzliwość włoskich władz i entuzjazm z jakim go witano w miastach i misjach. Jego podróży przez włoskie kolonie patronowało także miejscowe radio. Zupełnie inaczej opisuje podróżnik swój pobyt w Egipcie. Królestwo Egiptu, w którym ciągle było bardzo wielu Brytyjczyków nie było tym zgoła do czego przywykliśmy czytając „W pustyni i w puszczy”, przynajmniej dla Nowaka. Wszędzie miejscowi urzędnicy wyciągali ręce po pieniądze, załatwienie każdej, banalnej sprawy oznaczało koszta. Nikt nie rozumiał prostej sprawy – tego, że polski podróżnik chce przemierzyć Afrykę z powodu li tylko fascynacji tym kontynentem. Brytyjczycy z Europy, których Nowak spotkał, nie byli lepsi od rodowitych Egipcjan, ich stosunek do krajowców i w ogóle do ludzi biedniejszych od nich był do bólu pogardliwy i nieznośny. Nowak nie znalazł w Egipcie niczego co można by określić zwrotem „cywilizacyjna wyższość”.
Najwięcej emocji wzbudzało oczywiście to, że Polak podróżuje rowerem. Nikt nie myślał nigdy, by tym sposobem przemierzać drugi co do wielkości kontynent. W dodatku bez zapasów żywności, bez zapasów wody i przewodników. Nowak podróżował opierając się li tylko na własnej wiedzy o kontynencie, na informacjach uzyskiwanych od miejscowych oraz na swoim nieprawdopodobnym szczęściu. Szczęście zaś miał po prostu nieprawdopodobne. Pewnej nocy napadł go lew. Nowak, który był mężczyzną niskim i szczupłym, zastawił się rowerem, o który oparł włócznię podarowaną mu w pewnej wiosce. Ostrze powstrzymało na chwilę furię zwierzęcia, to wystarczyło by podróżnik miał czas na zdjęcie z pleców sztucera i oddanie strzału.
Prawie przez całym czas podróży Nowak zmagał się z malarią. Bywało, że prowadził swój rower mając 40 stopni gorączki. Mdlał i tracił przytomność w wioskach krajowców, którzy czasem tylko udzielali mu pomocy. Kilka razy odbywał dłuższą rekonwalescencję w katolickich misjach. Mimo to szedł wciąż do przodu. Użerał się z czarnymi przewodnikami, którzy za nic nie chcieli towarzyszyć wariatowi z dziwacznym pojazdem między nogami, który domagał się od nich posłuszeństwa, a sam był zapewne wysłannikiem demonów. Jakże inaczej mógłby odbyć taki szmat drogi samotnie. Będąc w dodatku białym człowiekiem.
Duża część wspomnień Nowaka poświęcona jest Afryce Południowej, jego sympatia do Burów i w ogóle do białej ludności południa nie daje się ukryć. Burowie są dla Nowaka ludźmi, którzy stworzyli na południu dobrobyt i rozkoszowali się prostym, szczęśliwym życiem. Pokonali dziką przyrodę, nauczyli się żyć w otoczeniu wrogich plemion, z którymi walczyli. Pokonali ich Anglicy i oni właśnie są na kartach wspomnień polskiego podróżnika tymi, którzy nie rozumieją Afryki i którzy niszczą jej duszę.
Równie ciepło jak o Burach, pisze Nowak o swoim pobycie wśród Portugalczyków w Angoli. Kolonii francuskich nie darzy już takim sentymentem.
Pięć lat trwała niezwykła podróż Kazimierza Nowaka wzdłuż Afryki, a w tym roku jego wyczyn powtarzają podróżnicy z Poznania, Polacy, jak on. Będą jednak mieli do pokonania dużo mniej kilometrów, choć ich wyprawa także odbywać się będzie na rowerach. Tegoroczna wyprawa będzie bowiem sztafetą. Właśnie rozpoczął się jej trzeci etap.
Inne tematy w dziale Rozmaitości