Wuj pięknej Marysi był w prawdziwym kłopocie i tylko Tomasz Samochodzik mógł go z niego wybawić. Dlatego właśnie zdecydował się mu pomóc i uratować jego samego i jego dobre imię, a także ten nieszczęsny herb wiszący nad bramą.
Wuj Stefan był, jak już powiedziałem, łowczym w miejscowym kole łowieckim, które organizowało dewizowe polowania na muflony, jelenie i dziki. Polowania te cieszyły się wielką popularnością wśród myśliwych niemieckich, czeskich, a nawet włoskich. Szczególnie włoscy amatorzy polowan lubili przyjeżdżać w te góry i na nich właśnie zarabiano najwięcej. Niemieccy myśliwi, choć bogaci i towarzyscy wprowadzali wśród gości jakiś dziwny nastrój zmęczenia i ospałości, poza tym podwieszali się czasem pod nich Szwedzi, których wuj Stefan nie znosił i gdyby nie pieniądze, które przywozili najchętniej wyrzuciłby ich na zbity łeb. Taki Szwed potrafił na przykład ubrać się w seledynową kurtkę i tak wyruszyć w góry, samotnie ze strzelbą, licząc na to, że uda mu się coś upolować. Co innego Włosi. Oni mają u siebie mało lasów i dlatego szanują każdy kawałek zadrzewionej ziemi, a do polowania i strzelania w ogóle podchodzą bardzo poważnie i profesjonalnie.
Wuj Stefan zaprzyjaźnił się nawet z jednym włoskim myśliwym. Włoch miał na imię Mario. Był to starszy już mężczyzna przypominający nieco sławnego francuskiego aktora Jeana Gabin w ostatnich latach życia. Przyjeżdżał zawsze pod koniec lata i odpoczywał w Polsce w towarzystwie wuja Marysi i jego kompanów, aż do jesiennych polowań, choć oczywiste było że mógłby wyjechać w dowolne miejsce na Ziemi i tam grzać się w słońcu w towarzystwie pięknych dziewcząt, które mogłyby być jego wnuczkami. Mario przybywał zawsze w towarzystwie innych, młodszych mężczyzn, którzy robili za niego właściwie wszystko. Podwali kawę, przygotowywali posiłki, biegali po zakupy. W czasie polowań zaś nosili za nim sztucer i dwururkę. Nikt nigdy głośno nie powiedział, że to ochrona, bo Mario był po prostu zbyt sympatyczny i miły dla wszystkich, żeby rzucać nań podejrzenia o przynależność do organizacji przestępczych. Ot, miły facet z południa przyjechał w Polskie góry w towarzystwie wypróbowanych przyjaciół.
Właśnie zbliżał się czas, kiedy Mario miał zatrzymać się w pensjonacie „Biały jeleń” nieopodal zamku i domu wuja Stefana. Był miłym i wyczekiwanym gościem i wszyscy z niepokojem czekali na ten dzień. Radość ta była jednak czymś zmącona. Oto u podnóża gór, w samym środku obwodu łowieckiego, którym zawiadywał wuj Stefan. Rozbili obóz ekolodzy. Przewodził im siwy i pomarszczony staruszek w skórzanych portkach i opasce na włosach, który kazał wszystkim mówić do siebie Winnetou. Był to stary znajomy pana Samochodzika.
Obecność ekologów wykluczała normalne polowania, które miały rozpocząć się jesienią. Trzeba było więc ich jakoś usunąć. Wuj Stefan próbował już wszystkiego; straszył ekologów, próbował ich przekupić, napuszczał na nich policję i tego głupiego ubeka Heńka, nic nie pomogło. Winnetou i jego ludzie nie ruszali się z miejsca i grozili, że poprzykuwają się łańcuchami do drzew, byle tylko nie dopuścić do otwarcia sezonu polowań na muflony.
Łowczy bał się, że jego włoski przyjaciel może się czuć zawiedziony jeśli przybędzie tu jak co roku i zamiast miłej atmosfery i tradycyjnej gościnności zastanie grupę oszołomów poprzebieranych za Indian i do tego reporterów miejscowych gazet filmujących i opisujących wszystko. Nie można było do tego dopuścić. Po wypróbowaniu wszystkiego pan łowczy doszedł do wniosku, że pomóc może mu jedynie pan Samochodzik.
Dla Tomasza Samochodzika wiadomość o tym, że jest tutaj Winnetou, a w dodatku jeszcze nie kryje się ze swoimi seksualnymi preferencjami była druzgocąca – jego dawny przyjaciel, ulubieniec kobiet i prawdziwy mężczyzna w każdym calu, myśliwy, znawca przyrody, żeglarz zawołany i artysta w jednym, słowem Winnetou, siedział dziś otoczony grupką ogłupiałych dzieciaków, w namiocie pod wielką górą, a jakby tego było mało wszyscy wokoło gadali, że przywiózł ze sobą jakiego chłopaczka, który dotrzymuje mu towarzystwa.
- Teraz już wszystko jasne – pomyślał pan Samochodzik – już wiadomo dlaczego rozwiódł się z Miss Kapitan i nie chciał ożenić się z Krwawą Mary!
- To jak będzie panie Tomku? – zapytał jeszcze raz łowczy – pomoże mi pan? Pogada pan z nim?
- Muszę – pan Samochodzik nie był wcale szczęśliwy – uratował mi pan życie. Pomogę panu.
W obozie ekologów panował przez cały czas nastrój niezdrowego podniecenia. Wszyscy czekali, aż wydarzy się coś niezwykłego. Choć przecież cały czas coś się działo. Przed namiotem Winnetou cały czas stała ekipa telewizyjna, a on sam udzielał dwóch co najmniej wywiadów dziennie różnym mediom. Robił to zawsze według tego samego schematu; najpierw wychodził przez szmaciany namiot, o którym mówił tipi, ponosił w górę prawą dłoń i mówił – howgh, witam moich białych braci. No, a potem dziennikarze zadawali mu pytania. Były to zawsze te same pytania i odpowiedzi na nie mogły być inne, aż dziw, że Winnetou nie poplątało się wszystko od powtarzania w kółko tych samych fraz. Dziennikarzy najbardziej interesowało, co Winnetou myśli o swoich przeciwnikach. On zaś mówił o nich zawsze to samo – to mordercy niewinnych i pięknych istot, brutalni zabójcy i drapieżniki w ludzkiej skórze. Inwektywy te dotyczyły pana łowczego, pana nadleśniczego, miejscowego dentysty i księdza proboszcza. Oni bowiem byli filarami koła łowieckiego „Muflon”. Czasem wywiadów udzielali także młodzieżowi aktywiści, którzy przybyli w góry wraz z Winnetou. Oni byli jeszcze bardziej nieprzejednani i używali jeszcze ostrzejszych słów, nie wyłączając przekleństw, do określenia swoich przeciwników.
Winnetou starał się początkowo łagodzić ich wystąpienia, ale wkrótce uznał, że taki radykalizm, pod kontrolą oczywiście, będzie dobry dla sprawy. Tak więc kiedy tylko w pobliżu pojawiał się ktoś z kamerą młodzi ekologowie ochoczo wypluwali w jej obiektyw swoją wściekłość i nienawiść, a wódz patrzył na to okiem przychylnym i łaskawym.
Winnetou nie bał się nikogo. Widział, że miejscowi kacykowie nie zrobią mu nic złego, wiedział, że ma po swojej stronie media i miał pieniądze, których ochoczo dostarczały mu rozmaite ekologiczne fundacje. Nie wiedział tylko, że w pobliżu znajduje się dwóch ludzi, z którymi powinien się jednak liczyć. Jednym z nich był oczywiście Tomasz Samochodzik. Drugim zaś tajemniczy myśliwy z Włoch – Mario.
Jeśli chodzi zaś o homoseksualizm wodza, to był on tak oczywisty od samego początku, że tylko taki naiwniak i frajer, jak Tomasz Samochodzik mógł uwierzyć w to, że wódz interesuje się kobietami. Wszyscy doskonale pamiętamy przecież, że mieszkał kiedyś całe lato w swoim wigwamie na Mazurach w towarzystwie pracownika naukowego wydziału elektroniki, którego indiańskie imię brzmiało Milczący Wilk. Wszyscy pamiętamy, że czasem wpadał do tego wigwamu miejscowy leśniczy, a także policjant z pobliskiego posterunku. Wszyscy oni sprytnie udawali przed panem Samochodzikiem grupkę przyjaciół, którzy interesują się przyrodą.
W nowych czasach Winnetou już nie musiał się kryć, a jego przyjaciel mieszkał z nim po prostu w jednym namiocie także udzielał wywiadów, tyle że kolorowej prasie. Nie rozumiał bowiem ów młodzieniec ni w ząb z tego co się dookoła niego dzieje. Siedział tylko i piłował paznokcie zastanawiając się kiedy w końcu on i wódz opuszczą to ponure miejsce i wrócą wreszcie do Warszawy, do apartamentów wodza, które mieściły się w budynku, na strzeżonym osiedlu, przy ulicy Puławskiej.
W dniu kiedy do obozowiska zbliżał się niespodziewany gość – Tomasz Samochodzik – Winnetou opowiadał właśnie reporterowi lokalnej gazety o tym, że należy bezwzględnie zaprzestać odstrzału wszelkich dzikich zwierząt bo tylko zachowanie przyrody w jej naturalnym, pierwotnym stanie może uratować Ziemię przed katastrofą. Kiedy zauważył idącego zboczem człowieka, którego sylwetka wydała mi się znajoma zamilkł na chwilę, zamrugał oczami, a potem - zamiast powiedzieć coś po indiańsku, albo milczeć powściągliwie, jak robili to wszyscy wodzowie odkąd zaczęto wydawać literaturę opowiadającą o życiu Indian – otworzył usta i powiedział – jasna cholera, a tego bęcwała kto tutaj zaprosił!
Reporter lokalnej gazet nagrał tę wypowiedź, a potem odwrócił się w kierunku nadchodzącego Samochodzika wielce zaciekawiony jego osobą.
CDN
Inne tematy w dziale Kultura