coryllus coryllus
424
BLOG

Zstąpmy na tę skorupę i plwajmy do głębi

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 32

Kiedy jest już tak źle, że nie można wytrzymać, kiedy nie ma żadnej nadziei, a po wsiach i miasteczkach krążą patrole wyłapujące co przytomniejszych i bardziej rozgarniętych po to, by wysłać ich daleko, daleko stąd, ludzie idą gromadnie do kościołów, modlą się i patrzą na siebie nawzajem milcząc, bo milczenie to i wzajemne spojrzenia, a także widok tłumu dają im siłę i nadzieję. Prawie każdy rozumie sytuację, prawie każdy – od wielkich panów po ostatnich ciurów i niepiśmiennych wyrobników rąbiących drewno za miskę strawy. Nie rozumieją jej tylko ci, o których sądzi się powszechnie, że rozumieć ją powinni – ludzie wykształceni i kształcący się. Ci gapią się dookoła z otwartymi ustami i widząc co się wyrabia próbują nazwać to wszystko i opisać. Mają, nie wiadomo skąd wziętą głęboką wiarę w to, że tylko im dostępna jest moc tłumaczenia wypadków. Gadają o tym głośno i sprzeczają się o to, kto ma rację. W końcu zakładają tajne stowarzyszenie, które ma za cel wyjaśnienie ludziom tego, co ludzie i tak doskonale wiedzą.

 
Wśród tych mędrców znajduje się zwykle jeden lub dwóch, którzy składają wiersze. To ich właśnie policja polityczna typuje zwykle na liderów organizacji i skłania – prośbą i groźbą, a także obietnicami oraz gadaniem o zdrowym rozsądku do tego, by donosili na swoich posługujących się prozą kolegów.
Kiedy zwierzchnicy funkcjonariuszy są już mocno przestraszeni rozpowszechniającą się w dwóch prywatnych mieszkaniach i jednej wyższej uczelni na prowincji radykalną zarazą, chciwi awansów i premii policjanci dokonują serii aresztowań. Wpadają wszyscy radykałowie i wolnomyśliciele. No bo jakże inaczej?
 
Wpadają także ci, którzy składali wiersze. W przeciwieństwie jednak do innych, którzy po odebraniu serii kijów na gołe plecy wyruszają w nieznane, hen, hen, na północ, poeci jadą na wakacje, gdzieś w ciepłe i przyjemne okolice. Żeby uspokoić nieco wzburzony tłum policja drukuje informacje, kolportowane przez agentów, w których nazywa ową wycieczkę nad morze zesłaniem. Poeci mają jakiś absmak w czasie tej wyprawy, ale mogą pisać, no i obiecano im druk, a poza tym dostają do towarzystwa, jakąś młodą i nieprawdopodobnie inteligentną damę o kokieteryjnym usposobieniu i światowych manierach. Jej towarzystwo szalenie poetom imponuje.
 
Kiedy wszystko się uspokaja i cichną szemrania, a lud nie patrzy już wyzywająco na przejeżdżających przez wieś jeźdźców, poeci dostają pozwolenie na wyjazd za granicę. Tam mogą drukować swoje wiersze, mogą wykładać i istnieć w środowisku emigrantów, które z troską i lękiem patrzy z oddali na ciemiężony kraj.
 
Bywa, że poetom – mówiąc językiem dzisiejszym – odbija. Wtedy znudzeni ich fikaniem policjanci podsuwają im kochankę, dwie kochanki, a w ostateczności proroka, którego sami stworzyli za pomocą metod o jakich nie śniło się dzisiejszym spindoktorom. Jeśli to nie pomaga i poeci zaczynają rozumieć, jak podła i parszywa rola przypadła im w życiu, policjanci dochodzą do wniosku, że trzeba ich usunąć. W takich wypadkach zawsze jest w pobliżu fiolka z trucizną.
 
Po śmierci poetów zaś trzeba, jak to zwykle, zadbać o nakłady o promocję, o stworzenie legendy. To działa. Działa tym mocniej im sprawniejsi w składaniu wierszy byli poeci i tym mocniej im bardziej alienowali się ze swojego środowiska. Taki poeta to skarb dla każdej politycznej policji świata. Jest powiem jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz penetrowanego środowiska. Jego wiersze zaś mogą służyć zarówno pokrzepieniu ducha – jeśli ktoś ma z tym duchem duże kłopoty, jak i ogłupianiu sfrustrowanych młodzieńców. Do tego drugiego zadania nadają się po prostu znakomicie. Bywa, że stosuje się ten zabieg przez wiele lat, tak wiele, że nikt już nie pamięta o tych wspaniałych i piekielnie inteligentnych funkcjonariuszach, którzy zastosowali go jako pierwsi. Stosuje się go nawet wtedy kiedy po wielu tragediach, lud, do którego należał poeta jest już wolny. Tak to bowiem jest z poezją, że trzyma się języka i zawsze interpretowana jest powierzchownie, bez kontekstu. A czasem nie interpretuje się jej w ogóle.
 
Nigdy nie zapomnę widoku twarzy moich kolegów, którzy próbowali nauczyć się na pamięć „Ody do młodości”. Nigdy także nie zapomnę, jak wyglądali ci chłopcy, kiedy kazano im deklamować na środku klasy ten trudny wiersz. Wyglądali oni mianowicie, jak skazańcy, którym oznajmiono, że jadą do kopalń w Nerczyńsku. Mnie samego, choć uczenie się na pamięć przychodziło z łatwością, do dziś budzi po nocy fraza o płazie w skorupie, który wzbił się nad trupie wody goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu.
Pamiętam, jak gruba była książka, z której uczyliśmy się o poezji romantycznej. Pamiętam także jak mizernie w stosunku do tego opasłego podręcznika wyglądał inny – ten, którym omawiano literaturę staropolską, literaturę potężnego, wolnego i wielkiego państwa, które upadło. Pamiętam, jak niechętnie zabierałem się za lekturę książki pod tytułem „Kto mi dał skrzydła” i jak później nie mogłem się od niej oderwać. Wszystko to pamiętam doskonale, wiem także, że nic się w nauczaniu literatury ojczystej nie zmieniło. Jestem także pewien, że jedynym efektem czytania poezji romantycznej i obcowania z nią na lekcjach języka ojczystego będzie całkowite i absolutne zniechęcenie młodych ludzi do tej poezji, do tego języka i do całej naszej tradycji. O czym wszyscy niby wiemy od dawna, bo sami to przećwiczyliśmy, ale nie wiedzieć czemu zapominamy  o tym łatwo. A może po prostu pogodziliśmy się z tym, bo właśnie o to nam chodzi.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (32)

Inne tematy w dziale Kultura