coryllus coryllus
235
BLOG

Gitara albo jak sprzedawać książki zmarłych pisarzy

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 7

Jeśli żywy artysta pozostawi swoje dzieła w rękach macherów od promocji przepadną one niechybnie. Uważam, że każdy przytomny człowiek powinien sam pilnować swoich interesów i pilnie uważać na to co dzieje się na rynku z jego książkami, jeśli jest pisarzem lub obrazami – gdy zdarzyło się tak akurat, że otrzymał od Boga talent malarski. Ludzie zajmujący się promocją są bowiem takim gatunkiem hieny, która potrafi niepostrzeżenie wyżreć wnętrzności upatrzonej zwierzyny i jeszcze wmówić jej, że wszystko jest w porządku – przecież może chodzić, a z zewnątrz wygląda jeszcze całkiem, całkiem. Ludziom tym nie jest potrzebny twórca, on przeszkadza. Wtrąca się do wszystkiego, czepia się, że sprzedaż nie rośnie, jest upierdliwy i namolny. Najlepiej byłoby gdyby umarł. O! Wtedy sytuacja jest klarowna i czysta. Mamy dzieło, czyli – jak to mawiają historycy sztuki – oeuvre i możemy nim pohandlować. 

Są oczywiście spadkobiercy, ale to nie jest żaden problem. Wszyscy spadkobiercy – jak świat, światem – byli zawsze łasymi na pieniądze kombinatorami. Nieboszczyk zaś głosu nie zabierze we własnej sprawie, no bo jak. Jeśli ktoś będzie zgłaszał jakieś wątpliwości co do promocji dzieł pośmiertnych to najwyżej dziennikarze. I bardzo dobrze, bo za zupełny frajer i z ogniem w oczach do tego, podkręcą oni atmosferę wokół tego cholernego oeuvre. No i będzie – jak to mówią – gitara.
 
Czasem zdarza się, że pisarz sam próbuje pogrywać, jak marketingowiec. Dzieje się tak zazwyczaj kiedy zdarzy mu się żyć zbyt długo i zaczyna chorować. Brakuje mu na leki, albo dzieci mają jakieś kłopoty i trzeba im pomóc. Wtedy sam zaczyna robić dym i nakręca koniunkturę. Taki na przykład Grass – jak zaczęła spadać sprzedaż, a przeciętnie inteligentny Niemiec na dźwięk jego nazwiska uśmiechał się i zaczynał robić skręta – wiedział co zrobić. Przyznał się do „straszliwej hańby, w której brał udział w młodości, bo nie mógł z nią żyć dalej”. No i co? No i gitara! Wszystko co miało podskoczyć podskoczyło.
 
Można jeszcze lepiej, ale do tego trzeba mieć koniecznie nieboszczyka, bo z żywym ten numer nie przejdzie. Mamy oto wybitnego pisarza, który zmarł w glorii i chwale. Można zmarłego pozostawić w spokoju, do czego skłaniałyby się wszystkie chrześcijańskie dusze i umysły, bo przecież nie ma żadnego przymusu, by robić ze śmierci i poprzedzającego ją życia jakiś biznes. Przymusu może i nie ma, ale chęci są wielkie, a skonstruowaniem odpowiedniej motywacji zajmą się ludzie z promocji. Od tego są.
 
Pisarz bowiem - tak powiedzą – był tak wybitny, tak wspaniały, że całe narody na drugiej półkuli sięgały do jego książek by uczyć się z nich jak należy tworzyć. Tak było i niech kto zaprzeczy. Jego dzieła przetłumaczono na 30 języków – czyż nie jest to osiągnięcie? Jeśli w tym miejscu powie ktoś, że dzieła Paolo Coleho przetłumaczono na jeszcze więcej języków, należy wyrzucić go po prostu za drzwi, a jeśli akurat nie ma ochroniarzy to po prostu zignorować. Najwybitniejsi twórcy w odległych krajach sięgali po dzieła naszego mistrza, by chłonąć ich wielkość i napawać się maestrią. A co z krajami bliższymi? O tym na razie nie mówmy, bo i po co?
 
No i sami powiedzcie? Czy w takich okolicznościach przyrody wolno pozostawić oevure artysty by leżało sobie i pokrywało się kurzem? Nie! Trzeba je sprzedawać.
Z marketingowcami sytuacja jest taka, że są to chyba jedyni na świecie ludzie, którzy nie potrafią z czasem uwierzyć we własne kłamstwa. Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak jest. Być może kłamią za dużo, albo są specjalnie szkoleni. Naprawdę nie wiem. Każdy normalny człowiek, kiedy już oszukuje, to po to, by kłamstwo to stało się dlań niepodważalną prawdą – z czasem oczywiście. Z nimi jest inaczej. Oni pilnie strzegą tych swoich kłamstw, aby nigdy w ich głowach nie stały się prawdą. Muszą tak robić, bo inaczej nie mogliby rozmawiać jeden z drugim. Kiedy mają sławnego nieboszczyka, który był w dodatku prorokiem na antypodach i mistrzem dla samych mistrzów, a który szczęśliwie nie żyje już od jakiegoś czasu mogą brać się za robotę.
 
Strzegąc swojego kłamstwa i uważając pilnie na to co dzieje się na rynku widzą, że przedśmiertna promocja działa słabo. Coraz mniej ludzi interesuje się pisarzem-prorokiem. Żeby to zmienić trzeba wydać dzieła. Zły spec od promocji wydałby od razu dzieła wszystkie i pogrzebałby tym samy swoje szanse na godziwy zarobek w przyszłości. Dobry specjalista wyda najpierw dzieła wybrane, a potem zaś chwilę odczeka. Po co? Po to, żeby ludzie mogli napawać się tą piękną edycją stojącą na półce pomiędzy kryształami. Po to, by aktorzy mogli odczytać w radio fragmenty dzieł mistrza oraz po to, by złe języki mogły poplotkować o jego błędach i zaniechaniach z przeszłości. Kiedy ci ostatni już nagadają się do syta, naplują, nacharczą i nakrzyczą. A przy tym domagać się będą prawdy o mistrzu, prawdy i tylko prawdy. Wtedy dobry marketingowiec im tę prawdę da. Oczywiście zburzy tym samy spokój i pewność tych, którzy mistrza wielbili, ale nie chodzi wszak tutaj o spokój jakich durniów, tylko o sprzedaż – o najważniejszą rzecz na świecie. Kiedy już zdetonowana zostanie ta bomba a la Grass, można przez dłuższy czas nic nie robić, a jedynie patrzeć na to jak dyskutują pomiędzy sobą dziennikarze i jak skaczą wskaźniki sprzedaży. No, a potem wiadomo. Jak słupki staną walimy na rynek dzieła wszystkie, poprawiamy jeszcze raz edycją dzieł wybranych, potem to wszystko robimy w brailu i na płytach, no i jeszcze raz o tej prawdzie z przeszłości na koniec. I co? No i co jest? Jest gitara kochani! Gitara!
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Kultura