Pasją Fritza Stiffela były pamiątki po III Rzeszy, lubił je, miał sporą kolekcję i wciąż poszukiwał nowych. Stiffel mógł sobie pozwolić na to kosztowne hobby - prowadził dobrze prosperującą firmę inżynierską.
W 1975 roku Fritz Stiffel trafił na prawdziwy skarb, spotkał na swojej drodze człowieka, który miał dostęp do autentycznych rarytasów, sprowadzał je z NRD, gdzie zachowało się więcej hitlerowskich pamiątek niż na zachodzie. Tym człowiekiem był Konrad Kujau, który w latach pięćdziesiątych uciekł z Niemiec Wschodnich i prowadził w Stuttgarcie mały sklepik z nazistowskimi gadżetami. Kujau znał się na rzeczy i nie sprzedawał byle czego - miał na przykład stalowy hełm z I wojny Światowej, do którego dołączona była kartka z odręczną notatką Rudolfa Hessa stwierdzająca, że hełm ten w roku 1917 nosił Adolf Hitler. Były też lepsze rzeczy. Kujau miał na składzie akwarele malowane przez Hitlera, jego wiersze i odręczne notatki, same oryginały. Wszystkie te rzeczy przemycał z NRD, był pośrednikiem. Jego dostawcą był stary hitlerowski generał, mieszkający pod Dreznem. Jego tożsamości Kujau nie chciał zdradzić.
Jednak prawdziwy skarb Konrad Kujau pokazał Stiffelowi dopiero w 1978 roku, przyniósł na spotkanie zwykły szkolny zeszyt w twardej oprawie, nieco przybrudzony i poplamiony herbatą. Były to codzienne notatki wodza III Rzeszy z roku 1935. Frizt Stiffel kupił je bez wahania. Kujau powiedział Stiffelowi w najgłębszej tajemnicy, że istnieje jeszcze 26 takich zeszytów, ale na razie nie ma możliwości wywiezienia ich z NRD. Stiffel przyrzekł milczeć, jak grób i spokojnie czekać aż nadarzy się okazja przewiezienia tych „skarbów” do Niemiec Zachodnich.
Tajemnica jednak zbyt ciążyła naszemu inżynierowi. Dwa lata później zdradził ją dziennikarzowi tygodnika Stern, Gerdowi Heidemannowi. Heidemann miał rozległe znajomości w środowisku byłych nazistów i oficerów III Rzeszy, bardzo dyskretnie zaczął wypytywać Stiffela o tajemnicze zeszyty i możliwość skontaktowania się z „tym człowiekiem”. Po kilku miesiącach Heidemann zadzwonił do Kujau’a, który potwierdził wszystkie rewelacje.
Szef działu historycznego Sterna, Thomas Walde, był równie podekscytowany, jak Heidemann, tym niezwykłym odkryciem. Konrad Kujau otrzymał poważną propozycję sprowadzenia pozostałych zeszytów zapisanych ręką Hitlera za ponad 2 miliony marek, po 85 tysięcy za każdy zeszyt. Nie ma ludzi, którzy odrzuciliby taką propozycję.
Na tajnym zebraniu zarządu wydawnictwa Gruner & Jahr podjęto ponadto decyzję o tym, by zakupić wszystkie przedmioty znajdujące się w sklepie Kujau’a za 500 tysięcy marek.
Po dwóch tygodniach Konrad Kujau dostarczył wydawcom kolejne trzy zeszyty dzienników Adolfa Hitlera - na wszystkich znajdowała się czerwona pieczęć Rzeszy oraz dokonane ręką Hessa adnotacje potwierdzające autentyczność zapisków, nie było więc wątpliwości co do tego, czy zeszyty staną się największą sensacją wydawniczą powojennej Europy.
Co kilka tygodni Kujau dostarczał wydawcom kolejne tomy dzienników. Przemycano je przez granicę w pianinach, żeby było bezpieczniej. Cały komplet udało się przewieźć w ciągu dwóch lat. W trakcie całej akcji okazało się jednak, że hitlerowski generał dożywający swoich dni w NRD podniósł cenę. Sternowi przyszło płacić za zeszyt nie 85, ale 200 tysięcy marek.
Najpierw wydawcy Sterna chcieli wydać wszystko w Niemczech, ale kiedy uświadomili sobie, ile można zarobić na sprzedaży prawa do publikacji, zmienili zdanie. Zaproponowali druk dzienników największym potentatom mediowym świata. Umowy podpisano z amerykańskim Newsweekiem, Time’m, Paris Match i El Pais.
Aby być pewnym autentyczności dzienników wysłano ich próbki do Federalnego Instytutu Ekspertyz Sądowych w Berlinie, ale odpowiedź długo nie nadchodziła. Dzienniki obejrzał także zwykły sądowy biegły, który stwierdził, że kilka zeszytów zawiera wybielacz, który nie był produkowany przed 1946 rokiem. Zaniepokojony Gerd Heidemann zadzwonił do Kujau’a i powiedział mu o wątpliwościach. Pośrednik nie dał się zbić z tropu, autorytatywnie stwierdził, że taki wybielacz produkowano w Niemczech już od 1915 roku. Niepokoje prysły jak bańka mydlana, znowu można było myśleć o największej sensacji półwiecza i największych zarobkach.
Prawo do drukowania dzienników w odcinkach kupił także londyński koncern prasowy Times Newspapers. Anglicy okazali się mniej ufni niż Niemcy i przekazali dzienniki do ekspertyzy znanemu historykowi Hugh Trevor-Roper’owi, lordowi Dacre, który był znawcą tematu i autorem książki „Ostatnie dni Hitlera”. Ten niekwestionowany autorytet po obejrzeniu zeszytów stwierdził, że ponad wszelką wątpliwość są one prawdziwe. Właściciel Times Newspepapers Robert Murdoch podjął decyzję, by dzienniki zaczęły się ukazywać 24 kwietnia 1983 roku, następnego dnia miały ukazać się w Sternie, potem w Paris Match i w El Pais. Wszystko było okryte tajemnicą dla większego efektu i większych zysków. Nie była to jednak dość pilnie strzeżona tajemnica, ponieważ dwa dni przed drukiem 22 kwietnia telewizja BBC nadała program z udziałem Davida Irvinga, w którym ten prohitlerowski historyk stwierdził, że dzienniki Adolfa Hitlera to ewidentne fałszerstwo. Kiedy dowiedział się o tym Trevor-Roper, wycofał się ze swojej entuzjastycznej ekspertyzy. Powtórzył to samo co Irving – dzienniki to falsyfikat. Wydawało się, że o to doszło do największej prasowej klapy w dziejach, ale gdzie tam…
Kiedy Rupert Murdoch dowiedział się, co wygadują obaj eksperci, nie zmartwił się, ani nie zdenerwował; do określenia obu historyków użył słów powszechnie uznawanych za obelżywe i podtrzymał swoją decyzję o tym, by dzienniki drukować. Prasy poszły w ruch. Dzienniki Hitlera ukazały się drukiem na całym prawie świecie.
2 maja nadeszła oczekiwana długo ekspertyza z Berlina. Eksperci ujawnili ślady włókien nie produkowanych przed 1943 rokiem i klej, który wprowadzono na rynek dopiero po 1953. Kiedy dowiedział się o tym Konrad Kujau, natychmiast uciekł ze Stuttgartu. Po tygodniu jednak przyszło opamiętanie, zgłosił się na policję. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dowiedział się, że wyłudził od wydawnictwa Gruner& Jahr 9,3 miliona marek. W rzeczywistości nie dostał nawet połowy tej sumy. Kujau od razu zorientował się, co się stało i zwalił całą winę na Gerda Heidemanna, powiedział między innymi, że dziennikarz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dzienniki to falsyfikaty. Czy tak było? Tego się nie dowiemy. Wiadomo na pewno, że Gerd Heidemann inkasował w redakcji po 85 tysięcy marek za zeszyt z zapiskami Hitlera, ale oddawał Kujau’owi tylko 35 tysięcy, resztę zatrzymując dla siebie. To on, a nie tajemniczy i nie istniejący w rzeczywistości generał z NRD, podniósł cenę do 200 tysięcy marek za zeszyt.
Konrad Kujau został skazany na 4 i pół roku więzienia, Heidemanna zamknięto na 4 lata i osiem miesięcy, pieniędzy zainwestowanych w dzienniki Hitlera wydawnictwo Gruner & Jahr nie odzyskało nigdy.
Najwięcej korzyści z całej tej hucpy odniósł Rupert Murdoch - Nakład wzrósł i tak już zostało. Nie straciliśmy pieniędzy - powiedział.
Zanim Konrad Kujau, zwany Konnie, dostrzegł swój niezwykły talent do podrabiania pisma Hitlera, imał się różnych zajęć. Prowadził firmę myjącą okna i mały sklepik. Na pomysł, by zająć się fałszowaniem pamiątek po nazistach wpadł widząc, jak wielkim zainteresowaniem cieszą się one w Niemczech. Sam napisał wszystkie dzienniki wodza, zapełnienie jednego zeszytu zajmowało mu zaledwie kilka godzin. O wiele dłużej trwało preparowanie papieru i fałszowanie pieczęci. Dzienniki nie zawierały żadnych istotnych informacji, były tam zwykłe codzienne notatki w rodzaju: pamiętać o biletach na olimpiadę dla Evy.
W całej tej historii jest tylko jedna prawdziwa zagadka. Dlaczego Federalny Instytut Ekspertyz Sądowych zwlekał tak długo z wydaniem opinii i dlaczego wydał ją dopiero dwa dni po tym kiedy Kujau przyznał się do fałszerstwa?
Na koniec chciałem przypomnieć o swojej stronie www.coryllus.pl, na której ukazują się teksty inne niż te pomieszczane na bieżąco w salonie24. Serdecznie zapraszam. Komentarze wpisywać można klikając w tytuł notki
Inne tematy w dziale Gospodarka