coryllus coryllus
170
BLOG

Wolny rynek nie dla świnek

coryllus coryllus Gospodarka Obserwuj notkę 8

Ponieważ profesor Sadurski nazwał siebie wczoraj poetą i uczynił to z odpowiednim wdziękiem, mrugając przy tym oczami na wszystkie strony, postanowiłem i ja spróbować swych sił w poezji, bo właściwie dlaczego nie. Stąd właśnie ten tytuł. Tekst zaś będzie rzeczywiście o wolnym rynku.

Mieliliśmy przed kilkoma dniami w salonie aferkę polegającą na tym, że część blogerów broniła niejakiego Gutka, który nie chciał lub nie mógł, a może ktoś za niego nie chciał lub nie mógł, dystrybuować filmu Ewy Stankiewicz. Obrońcy Gutka twierdzili, że prowadzi on prywatny biznes i może sobie sprzedawać co chce nie przejmując się zyskiem. Wszyscy bowiem zgodnie twierdzili, że pokazywanie filmu pani Stankiewicz, po tym wszystkim co działo się wokół jej kojonej produkcji pod tytułem „Solidarni 2010”, musi napędzić kasę. Gutek jednak kasy nie chciał i to jest właśnie taki wolny rynek według tego pana i jego zwolenników. W porządku. Nie chciał to nie chciał.
 
Są jednak jeszcze w Polsce ludzie tacy, którzy myślą koniunkturalnie i bacząc na dziejącą się wokół historię próbują trafić na niej parę złotych. Nie są tak szlachetni i czyści w intencjach, jak pan Gutek, ale wzbudzają moją szczerą sympatię. Każdy bowiem, kto samodzielnie próbuje mierzyć się z tym światem i jeszcze na tym zarabiać może być pewien, że go poprę. Mamy więc oto zakład grawerski w pobliżu katedry św. Jana w Warszawie . Właścicielka zakładu widząc co się dzieje w narodzie po katastrofie smoleńskiej reaguje tak, jak prawdziwy rzemieślnik i dobry handlowiec zareagować powinien; zaczyna produkować gustowne, emaliowane znaczki przedstawiające polską flagę. Znaczki są dwojakiego rodzaju, jedne mają dołączoną czarną, żałobną wstążkę, a inne nie. Produkt jest dyskretny i udany, schodzi jak woda, ludzie kupują wszystkie znaczki na pniu i domagają się ich coraz więcej. Ludzie chcą je kupować i nosić wpięte w klapy marynarek lub żakietów. Zakład podwaja produkcję i….nagle dzwoni telefon.
 
Niektórzy pamiętają te telefony z lat dawniejszych – proszę pana, lepiej żeby pan chodził do pracy tędy, a nie tamtędy…a po co pan się spotyka z Kowalskim, to nieodpowiedzialny człowiek…ma pan dzieci…małe…po co je narażać…i tak daje w podobnym klimacie.
 
W taki oto sposób władzuchna ludowa troszczyła się o swoich obywateli. I dziś także się troszczy. Dzwonią zatroskani ludzie do zakładu grawerskiego przy katedrze św. Jana i pytają – a po co pani te znaczki robi? To przecież tyle materiału na nie schodzi, na ten kir szczególnie, na co to pani? Nie lepiej to przestać?
Właścicielka odpowiada na to, że w stanie wojennym produkowała czarne krzyżyki i nikt jej za to nie aresztował to może i teraz jakoś się uchowa. Życzymy jej tego z całego serca. A dziwnych telefonistów prosimy, by raczyli się przedstawić przy kolejnej rozmowie, bo w to że ona nastąpi wątpić nikt nie może. Znaczki za dobrze się sprzedają.
 
Tak więc w mojej ocenie wolny rynek istnieje, ale grać na nim mogą jedynie ludzie odważni i rozumiejący mechanizmy, które tam działają, ludzie tacy jak właścicielka zakładu grawerskiego pod katedrą. Wierzy ona bowiem bardziej w zysk, a nie w telefony od nieznanych osób, przez to właśnie miejsce na tym rynku jej się należy. Inaczej jest z panem Gutkiem. On telefonami, jak sądzę, przejmuje się bardziej niż zyskiem.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Gospodarka