coryllus coryllus
815
BLOG

Ostatnia podróż wujka Heńka. Opowiadanie

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 14

Wujek Heniek, choć dobiegał już siedemdziesiątki uważany był za znawcę kobiet i playboya. Ocena ta, mylna całkowicie, wypływała stąd, że wujek demonstracyjnie okazywał zainteresowanie kobietom i dziewczynom, bez względu na ich wiek, urodę i tuszę. Ludzie, którzy żyli skromnie i bogobojnie uważali, że owa wujkowa pobudliwość oznacza, że Heniek kobiety zna. Wszyscy dobrze wiemy, jak błędne jest takie rozumowanie. Prawdziwy bowiem znawca kobiet żeni się w dwudziestym roku życia, klepie dziecko za dzieckiem i zbiera grosz do grosza po to, by tym dzieciom zapewnić dach nad głową i jakieś w miarę dobre szkoły. Dobrze taki człowiek bowiem wie do czego może doprowadzić pozorne znawstwo kobiet polegające na nachalnym okazywaniu im zainteresowania bez względu na okoliczności, wiek i tuszę. Do tego mianowicie, co przytrafiło się wujkowi Heńkowi. Oto jego historia, którą zacznę od końca, bo tak powinny zaczynać się wszystkie dobre opowieści, o czym poinformowali nas jakiś czas temu teoretycy postmodernizmu.

 
Bawiłem wtedy nad morzem wraz z rodziną i właśnie mieliśmy jechać znad tego morza do babci naszych dzieci. Kłopot w tym, że wybierał się tam również wujek Heniek z calkiem innego końca Polski. Kombinowaliśmy więc tak, żeby wujka nie zastać i pojawić się przed jego przyjazdem. O tym, by wpaść do babci po wyjeździe Heńka nie było mowy, bo kiedy u kogoś z rodziny pojawiał się Heniek nigdy nie było wiadomo jak długo zabawi. Nie wiedział tego również on sam. Życie swoje układał bowiem wujek Heniek jak popadło, bez żadnej myśli przewodniej, jeśli nie liczyć oczywiście tych kobiet i dziewczyn zabawianych bez opamiętania z całkowitą obojętnością na wiek, urodę i tuszę.
 
Ta przypadłość wujkowa powodowała, że nie był on zbyt tęsknie wyglądanym gościem. Szczerze mówiąc to nikt go nie zapraszał do siebie, bo każdy się bał, że Heniek będzie siedział nie wiadomo ile, że zje wszystko z lodówki i wypije jeszcze więcej, że będzie uwodził dziewczęta swoim starym sposobem modnym na plaży w Międzyzdrojach w roku 1957. Brak zaproszenia nie oznaczał jednak, że można się było od Heńka tak po prostu odseparować i zapomnieć o jego istnieniu. Zwykle to on dzwonił dnia pewnego do niczego nie spodziewających się krewnych i mówił – będę za tydzień. I koniec.
 
Był w tym dosyć słowny i z tego co zapamiętałem nie zdarzyło się nigdy żeby zapowiedział swój przyjazd i go odwołał. Jeśli ktoś chce w tym miejscu zadać pytanie – no jak to? Nie mogli mu powiedzieć – won! – niech takiego pytania nie zadaje, bo uznam go za człowieka nie rozumiejącego obyczajów panujących naszym kraju. Jak to – won?! Wujkowi? Rodzinie? Heniowi? Won?!!! Nawet ci którzy nienawidzili go, jak psa, a było kilku takich, mówili Heńkowi w słuchawkę zawsze jedno i to samo – najserdeczniej cię Heniu zapraszamy, przyjeżdżaj, a zabierz ze sobą swoją ukochaną Danusię. Po czym trzaskali słuchawką o aparat lub rzucali komórką w ścianę, a potem szli do żony i z miną sotennego Chrynia podpalającego bieszczadzkie wioski oznajmiali – Heniek przyjeżdża za tydzień! Żona zanosiła się płaczem, a potem szła robić zakupy i z drżeniem serca oczekiwali oboje na przyjazd swojego ukochanego krewnego, swojego Henia.
 
My mieliśmy to szczęście, że Heniek do nas nie przyjeżdżał, byliśmy dla niego całkowicie nieatrakcyjni, a to ze względu na znikome spożycie napojów wyskokowych w naszym domu. Spotkać go mogliśmy jedynie u babci. Układ taki dawał nam możliwość uniknięcia spotkania z Heńkiem. Tak nam się przynajmniej wydawało. Swój wyjazd nad morze zaplanowaliśmy tak właśnie, żeby po tej rekreacji pojechać do babci w takim terminie, by Heńka jeszcze tam nie było. Ja, ponieważ bardzo lubię podróżować, cieszyłem się bardzo z tej wyprawy przez pół Polski prościutko w kierunku południowym, wzdłuż zachodniej granicy, przez zapomniane wsie i miasteczka. Radość mą potęgowała jeszcze myśl, że nie zastanę tam Heńka, że wyjadę zanim on pojawi się w drzwiach lub, w najgorszym razie spotkamy się na schodach i on powie mi – cześć, a ja jemu – dzień dobry. Tak sobie właśnie kombinowałem, kiedy zadzwonił telefon.
Właśnie się pakowaliśmy i mieliśmy ruszać w drogę przez piękne województwo Zachodniopomorskie kiedy babcia oznajmiła nam najgorsze – Heniek zmienił plany! Przyjeżdża dziś! To było jak uderzenie gromu z jasnego nieba. Jedziemy przez cały kraj z małym dzieckiem, po to, by na miejscu zastać Heńka. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę jego wyjątkową towarzyską atrakcyjność, to było zbyt wiele. Chcieliśmy zaprotestować przeciwko przyjazdowi Heńka w zarezerwowanym dla nas terminie, ale babcia ucięła nasze marudzenie krótko – to jego ostatnia podróż. On umiera.
 
Cóż było robić? Wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy wzdłuż granicy. Jednak pejzaże województwa zachodniopomorskiego nie sprawiały nam podczas tej podróży żadnej frajdy. Bynajmniej nie z powodu złego stanu zdrowia wujka Heńka, w który nie uwierzyliśmy. Nikt bowiem nie wierzył w to, że Heńkowi może się stać coś złego, a jeśli nawet tacy byli to wiara ta rozgrzewałaby ich od środka i jakoś tak mobilizowała.
 
Muszę teraz opowiedzieć o nim, o Heńku, o tym dziwnym człowieku, tak popularnym i tak nie lubianym jednocześnie. Jest wujek mężczyzną niskim, chuderlawym, ma wielką głowę nie pasującą do reszty i wąs sumiasty podkręcony po huzarsku. Nikt patrząc nań nie uwierzyłby, że miał on w swym życiu trzy żony i niezliczoną ilość przypadkowych kochanek. Nikt nie uwierzyłby, że potrafi pić bez przerwy kilka dni grając jednocześnie bardzo przytomnie w brydża i bajerując kelnerkę. A nawet gdyby ktoś w to uwierzył, to już na pewno nie dałby wiary opowieścią o tym, że wujek całe swoje życie poświęcił dla dzieci. Tak, to byłoby nie do uwierzenia. Na pewno.
 
Ma bowiem Heniek dzieci. Muszę się przyznać, że nie wiem ile ich jest, ale ponoć sporo, z każdej żony po kilka. Heniek ponadto, będąc człowiekiem o duszy szerokiej i geście magnackim, dawał swoje nazwisko także tym dzieciom, które jego żony przynosiły do domu gdzieś ze świata. Co do tych dzieci nie było wątpliwości, że nie są heniowe, ale co miał niby z nimi wujek zrobić? Zamrozić? Litował się i żywił je wszystkie, a jak żony wyganiały go z domu, bo akurat znalazły sobie jakiegoś innego amanta, to płacił na te dzieci alimenty i dbał, żeby chodziły do szkoły. I tak przez całe życie.
 
Pieniądze, których Heniek nie przepijał i nie przejadał szły więc w całości na te wszystkie dzieci. Henio zaś robił się coraz starszy i coraz biedniejszy, aż w końcu nie zostało mu nic, poza zakochaną w nim bez pamięci konkubiną, której kłamliwie obiecywał ślub i kolegami w podejrzanym lokalu na przedmieściu, gdzie chodził na brydża. Nie wyglądało to za dobrze, ale Heniek nie pękał. Zawsze ze swadą opowiadał historie ze swojego życia, szczególnie zaś te które dotyczyły rozmaitych bójek i nożowych rozpraw w lokalach. Sporo tego było, bo Heniek łatwo się zapalał i sprowokować go do bójki to była najprostsza rzecz pod słońcem. Wystarczyło zagadać do jego dziewczyny lub oznajmić na głos, że jest się bokserskim mistrzem okręgu w wadze piórkowej lub jakiejkolwiek. Heniowi było wszystko jedno, od razu chciał wypróbowywać takiego mistrza, od razu także gotów był do obrony czci niewieściej. Rzecz jasna większość starć przegrywał ze względu na niedowagę i swoją mikrą posturę, ale nie przejmował się tym. W walce nadrabiał zawsze zaangażowaniem. Raz ponoć nawet wbili mu nóż w plecy, ale wyjął go sobie i walczył dalej nie zwracając uwagi na krew stygnącą na koszuli. Ponoć przestał dopiero wtedy kiedy przyjechało po niego pogotowie, które wezwał ktoś litościwy.
 
Prócz skłonności do ryzyka i rozmiłowania w zabawie charakteryzowała także Heńka pewna próżność. Gdyby lepiej trafił miałby szansę zostać gwiazdą estrady, może nie na skalę kraju, ale województwa na pewno. Nie mając żadnego prócz technicznego wykształcenia perorował wujek swobodnie na różne tematy przerywając opowieści pieśnią lub dykteryjką, zależnie od tego w jakim się towarzystwie aktualnie obracał. To się szalenie podobało, nie tylko dziewczynom, ale także kolegom Henia, przez co był on zawsze duszą towarzystwa i bardzo pożądanym kompanem. Przez to wszystko życie wujka miało taką intensywność i barwę, które mogły –gdyby przytrafiły się komu innemu – zabić na miejscu. Heniowi jednak nic się nie stało. Słabł jednak z każdym rokiem coraz bardziej i biedniał, bo przez upodobanie do zabawy i rozrywek wyrzucano go z każdej roboty po kolei. W końcu doszło do tego, że wszystkie pieniądze przeznaczał na opatrzenie swojego potomstwa, sam zaś żył i bawił się z pożyczonych lub tych, które należały do zakochanej w nim bez pamięci konkubiny.
 
Najpiękniejsze w Heńku było to, że nigdy się nie skarżył, nie biadolił i nie lamentował. Nie starał się także poprawić jakoś swojego losu, czyli jak to się zwykło u nas mówić – nie próbował się ustatkować. Kiedy go poznałem wyglądał już bardzo źle. Był chudziutki i biedniutki, ale bardzo wesoły. Opowiadał mi o tym, jak koledzy witają go codziennie w knajpie owacją, jak dobrze i wesoło czuje się w ich towarzystwie. Nie zwracał uwagi na karcący wzrok swojej partnerki, młodszej zresztą odeń o dobre dwadzieścia lat. Całą swoją uwagę skupiał na gościach, do których i ja należałem i zabawiał nas rozmową tak, jak należy.
 
Kiedy słyszałem o nim po raz drugi chorował ciężko i chyba miał zawał, ale tego z całą pewnością potwierdzić nie potrafię. Nabawił się z czasem także rozmaitych brzydkich alergii, które czyniły jego życie nieznośnym i przykrym. Nigdy nie usłyszałem jednak o tym od niego samego, zawsze od kogoś, kto go znał. Leżał też kilkakrotnie w szpitalu, a kiedyś nawet – i był to chyba jedyny moment słabości, na jaki sobie pozwolił – wyraził nadzieję, że jak będzie z nim bardzo źle to wszystkie jego dzieci, którym oddawał ostatnie grosze na pewno mu pomogą. Dobrze wszyscy wiemy, gdzie dzieci mają swoich starych rodziców, szczególnie takich, którzy z nimi nie mieszkają, a jedynie wspomagają dzieci owe finansowo. Mają one tych rodziców w dupie.
 
Nowoczesna psychologia i mądre gazety dla młodzieży przekonują ich bowiem do tego, że pieniądze od ojca im się po prostu należą, nieobecność zaś jednego z rodziców, bez względu na przyczyny, to dług, który ów rodzic zaciąga u swego dziecka. Tak więc w rozumieniu tych podłych dzieci Heniek po prostu spłacał długi, które zaciągnął opuszczając ich domostwa i pozostawiając ich matki w ramionach jakichś popaprańców co użalali się nad swoim losem prawie codziennie. Nikt mu nie pomógł, ale jakoś tak się złożyło, że Heniu nie umarł. Żył nadal tylko był jeszcze słabszy i trudniej było mu znaleźć robotę. Załapał się kiedyś jako stróż gdzieś na parkingu, ale wylali go stamtąd szybko i musiał znowu siedzieć w domu oraz pić i jeść za nieswoje pieniądze.
 
Miał dużo czasu odwiedzał więc rodzinę, jeździł do swoich braci i sióstr i tam bawił się wesoło nie troszcząc się o to co będzie później. Takiego też go zastaliśmy owego pamiętnego dnia, kiedy wściekli, po całym dniu jazdy samochodem wdrapaliśmy się na trzecie piętro. Siedział przed telewizorem, na ławie stało piwo oraz jakieś wędliny, a on patrzył na rozgrywki piłkarskie emitowane w kanale Eurosport. Wyglądał inaczej. Dużo gorzej niż kiedy go widziałem ostatnim razem. Zapuścił sobie także brodę, co nadawało jego twarzy wygląd bardziej nobliwy. Przywitaliśmy się i zaczęliśmy gadać. – Wiesz – powiedział do mnie wujek Heniek – jak byłem w szpitalu na serce to powiedziałem lekarzowi, że zupełnie nie radzę sobie z tym odstawianiem wódki. Bo rozumiesz przez to serce pić wcale nie powinienem. To powiedziawszy pociągnął głęboki łyk ze szklanki. – No i co – zainteresowałem się. – No i ten łapiduch tak na mnie popatrzył, popatrzył i zapytał – nie może się pan odzwyczaić od picia? –Tak – ja na to. – No to niech pan pije. – Tak mi powiedział, dasz wiarę – rzekł wujek Heniek – niczego tych lekarzy dziś nie uczą. Mówię ci, niczego.
Potem otworzył mi nową puszkę Tyskiego i rozmawialiśmy dalej. Zapytałem go o rozrywki, o karty i kobiety. Pomyślał, popatrzył i rzekł – już nie chodzę na karty. – Dlaczego – ponownie się zdziwiłem. – Jestem coraz słabszy i mniej uważny. Po tylu sukcesach nie mogę. Po prostu nie mogę. – Dlaczego – nie mogłem pojąć. – Nienawidzę przegrywać – powiedział do mnie wujek Heniek.
 
Jeśli martwicie się teraz co dalej stało się z wujkiem, pragnę was uspokoić. Tamta podróż do  nie była jego ostatnią. Choć bardzo już słaby, podróżował jeszcze wielokrotnie odwiedzając rodzinę. Ponoć ciągle żyje, choć lekarze nadal mówią mu, że powinien pić.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Rozmaitości