Błoto pojawia się nagle, jakby jakiś olbrzym zabazgrał trawę wielką szarobrązową kredką. Widać je po obydwu stronach drogi kiedy tylko mijamy tabliczkę z napisem – Gorzyce. Nie wywołuje to jakiegoś szczególnie przykrego wrażenia, każdy kto bywał lub mieszkał nad Wisłą zna ten widok – spękany i wyschnięty szlam pokrywający darń, gałęzie krzewów i pnie drzew.
Niespodzianki zaczynają się później. Najpierw widzimy składy cegielniane, długie płaskie, drewniane budynki, niczym wywrócone do góry dnem barki. Pod tymi dachami stały kiedyś popakowane w wielkie kubiki cegły, wszystkie zabrała woda. Jedyne cegły jakie widać pod zadaszeniami to nowe, wypalone kilka dni temu. Mają intensywny czerwony kolor i wyraźnie kontrastują z umazanym w szlamie otoczeniem. Jest tych kubików tylko kilka, cegielnie nie pracują jeszcze pełną parą i nie zanosi się na to, by szybko zaczęły pracować.
Na płaskich dachach tych składów porozkładane są bezładnie drewniane palety, na których układało się cegły prze transportem. Zaczynamy się zastanawiać po co ktoś je tam wyniósł na te dachy, ale po chwili przychodzi refleksja; to woda. Wypłukane z całej gminy Gorzyce palety porozrzucała woda po polach, a niektóre z nich ułożyła na dachach cegielnianych składów.
Dalej rozciągają się nadbrzeżne łąki, to jeszcze nie Wisła, to jedynie rzeczka Łęg, która cofnęła się niedawno do swojego koryta. W odległości jakichś trzystu metrów od nurtu, który nie ma więcej jak cztery metry szerokości wszystko jest pokryte szlamem. Muł wysycha i tworzą się na nim charakterystyczne spękania. Nie widać ptaków, nie łazi po tym błocie nic żywego, co zainteresowane byłoby tkwiącymi w mule skorupiakami i larwami. Schnie więc sobie to błoto samotnie i równomiernie, nie poznaczone śladami bocianów, siewek i bekasów.
Zbliżamy się do pierwszych domów, są ceglane, a wyglądają jakby były z dykty. Do pierwszego piętra, a czasem wyżej, ściany są rozpulchnione, wilgotne i szare. W niektórych domach okna otwarte są na oścież, widać, że w środku nie ma nic, żadnych sprzętów. Widać, że farba obłazi ze ścian. Zapach jest intensywny, ale nie jest to jakiś szczególnie silny smród. Po prostu nieprzyjemna woń gnijących roślin pomieszana z jakimiś chemikaliami i zapachem zatęchłej wody. Pewnie kilka dni wcześniej śmierdziało mocniej, ale teraz nie jest to szczególnie przykre.
Przy każdym mijanym płocie widać zwalone na stertę sprzęty, pościel, rowery, ubrania i narzędzia. Wszystko oblepione szlamem czeka na samochody służb porządkowych, które mają to wywieźć nie wiadomo gdzie, do utylizacji, albo na wysypisko. Przy drodze nie widać ludzi, albo są w pracy, albo krzątają się w głębi podwórek.
Zbliżamy się do kolejnego mostu, ale to ciągle nie Wisła, to malutka Trześniówka, jeszcze węższa niż Łęg, ale łąki wokół niej są tak samo oblepione szlamem. W miejscowości Trześń na polach i łąkach stoją obudowy lodówek i przyniesione przez wodę pralki, widać także porozrzucane palety. Za mostem na Trześniówce jest ostry, dziewięćdziesięciostopniowy zakręt, w tym miejscu woda podmyła drogę tak mocno, że samochody poruszają się po przewężeniu, które obejmuje tylko środek jezdni, pobocza są zarwane, jakby nadgryzione. Dookoła ekipy remontowe, ciężarówki z piaskiem i żwirem, trwa remont drogi, podsypywanie kruszywa pod asfalt spod którego woda wymyła wszystko.
Dalej droga jest już prosta. Przed nami Sandomierz i Wisła. Budynki dworca PKP i domy wyglądają jeszcze gorzej niż w Gorzycach i Trześni, podwórka pełne są zniszczonych mebli, całe komplety krzeseł stoją na poboczach, obok nich stoły, materace i pościel. Wszystko do wyrzucenia lub na opał. W prawie pustym komisie samochodowym zamiast trawy spękany muł i dwa nowiutkie auta. Resztę zabrała woda, albo przewieziono je gdzieś daleko, by sprzedać te trupy ludziom, którzy nie będą mieli pojęcia skąd pochodzą.
Tuż przed nami góra, na której rozlokował się stary Sandomierz. Najstarsza część miasta wcale nie ucierpiała, nie jest jednak prosto do niej dojechać, trwa budowa drugiego pasma jezdni na moście, samochody usiłują przecisnąć się przez most jedną nitka asfaltu. Wszędzie widać ekipy remontowe, ekipy sprzątające lub wielkie strażackie wozy stojące na poboczu. Do jednej z bram po lewej stronie przymocowana jest łańcuchem łódź. Używano tu takich łodzi w czasie powodzi. O tej ktoś zapomniał. Stoi więc sobie sama przy płocie i będzie tak stała dopóki ktoś nie przypomni sobie o niej. Potem przyjadą strażacy, załadują ją na ciężarówkę, a zamiast niej pod płotem ludzie postawią rower albo motocykl.
Mijamy Wisłę i jedziemy pod górę, śladów powodzi już prawie nie widać, kiedy mijamy górę zamkową i całe stare miasto niknie za naszymi plecami trwa wokół jest znów zielona, a przez szyby i wywietrzniki wdziera się do samochodu zapach skoszonej trawy, suchy pył z polnych dróg i śpiew ptaków.
Inne tematy w dziale Rozmaitości