coryllus coryllus
2500
BLOG

O Jacku Kaczmarskim

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 71

Jacek Kaczmarski był jednym z najbardziej nierównych poetów jakich nasza święta ziemia nosiła. Nie znałem go choć raz zdarzyło się, że uścisnęliśmy sobie ręce. Ja byłem biednym studentem, a on najbardziej podziwianym artystą wśród takich jak ja. Nie było to dobre spotkanie, ale nie miało to znaczenia, bo Jacek Kaczmarski wkrótce zmarł, a ja pozostawiłem je w pamięci w szufladce z napisem „warto zajrzeć”.

 
Nie wiem jak to tam było z życiem Jacka Kaczmarskiego, docierały do mnie takie same plotki jak do wszystkich i nic nowego nie mam w tej kwestii do powiedzenia, nic czego nie wiedziałoby całe miasto stołeczne z przyległościami. Mam tylko jedno przeczucie, które utwierdza mnie w przekonaniu, ze Jacek Kaczmarski był człowiekiem wybitnym i artystą naprawdę dużego formatu. Przeczucie to dotyczy jego całkowitego wyalienowania przy jednoczesnym bogatym życiu towarzyskim. To był człowiek, wokół którego ciągle ktoś się kręcił i czegoś od niego chciał. Był to jednocześnie człowiek dość samotny, który nie potrafił – mam takie wrażenie – odmawiać prośbom tak przyjaciół jak zwykłych pochlebców. Tak to już bywa z ludźmi, którzy osiągnęli sukces wcześnie i całe życie ubiegło im na walce o to, by nie dać się z tego Olimpu zepchnąć.
 
Do tego bowiem sprowadza się twórczość Jacka Kaczmarskiego po roku 1990. Piosenki – nie wszystkie, ale spora część – napisane w tamtym czasie są boleśnie niedoskonałe i rzekłbym aspiracyjne w stosunku do utworów wcześniejszych. Najbardziej nie lubię tych, które nawiązują do Trylogii  Henryka Sienkiewicza, wprost nie mogę ich słuchać, tak są pretensjonalne i słabe. Gorsza jest chyba tylko piosenka „Mury” i „Co się stało z naszą klasą”, z tych starszych. Też nie mogę ich słuchać, choć powody są nieco inne, bo utwory te w warstwie literackiej są o całe niebo lepsze niż to co Kaczmarski miał do powiedzenia o bohaterach Sienkiewicza.
 
Nieszczęście Jacka Kaczmarskiego polegało według mnie na zbyt dużej ilości bezkrytycznych wielbicieli. Człowiek musi walczyć w obronie swoich produkcji i musi walczyć naprawdę, inaczej nigdy się nie dowie, co jest w nich ważne, a co bez znaczenia. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Kaczmarskiemu towarzyszyło głębokie przekonanie co do własnej nieomylności. Utwierdzany był w tym przez słuchaczy, czytelników, przyjaciół, żony i cholera jeszcze wie kogo. Przy tym wszystkim jednak człowiek ten potrafił właściwie z marszu napisać utwory tak wspaniałe i doskonałe wręcz jak piosenka dla Boba Dylana (nie wiem jaki jest tytuł tego utworu), potrafił napisać dzieło tak skończenie doskonałe jak piosenka „Ostatnia mapa Polski’, której już nikt nie śpiewa i nikt nie eksploatuje, bo ona się nikomu do doraźnych celów przydać nie może (na razie). Jest to, w mojej opinii, najlepsza rzecz jaką Kaczmarski napisał, drugą być może byłby „Krajobraz po uczcie”, ale zdarzył mu się jeszcze „Autoportret Witkacego”, który co prawda łamie się pod koniec wyraźnie, ale i tak jest znakomity, zdarzyła mu się nieprawdopodobna wręcz piosenka pod tytułem „Ambasadorowie” nieporównywalna z niczym zupełnie i „Lekcja historii klasycznej”.
 
Kiedy Jacek Kaczmarski żył i śpiewał jeszcze, już można było dostrzec pewną dziwną tendencję – zapominano go za życia. Człowiek, który wyśpiewał cały niepokój i nadzieję dwóch pokoleń, został odsunięty na boczny tor, rzekomo przez swój nieokiełznany temperament i nieprzystosowanie do nowych czasów. Jest to argument tyleż trywialny co perfidny. Iluż durniów, szaleńców, alkoholików i nałogowych erotomanów lata po mieście i czerpie pełnymi garściami z ministerialnych budżetów mieniąc się artystami? Policzyć ich nie sposób. Kaczmarski był tak jakoś obecny w GW, miał jakiś felietonik, ale szybko to zniknęło. Koncertował i pewnie nawet nieźle z tego żył, ale w końcu wyjechał do Australii. Człowiek, którego nazwisko było na ustach wszystkich młodych ludzi, mających jakieś pretensje do estetycznych ocen, ludzi mieniących się Polakami, regularnie odkurzających swoje magisterskie dyplomy, ludzi którzy nie zgadzali się na komunę, po tejże komuny upadku musiał wyjechać za granicę zamiast siedzieć w kraju i tworzyć dalej wsłuchując się w to czym żyje i czym niepokoi się kraj.
 
Tłumaczę to sobie tak, że kiedy upadła komuna Kaczmarski znalazł się właściwie w pułapce – ludzie, którzy tworzyli jego środowisko przestali interesować się tak zwanym ludem, a – co okazało się nagle i niespodziewanie – jego piosenki przeznaczone były i są nadal dla tegoż ludu. Kaczmarski, który przez całe życie pisał piosenki dla Polaków o Polsce, nagle zaczął wierzyć, że ci Polacy którzy byli przecież tak wdzięcznymi odbiorcami jego utworów, jego targetem, jakby powiedzieli ludzie od marketingu, stali się nagle zagrożeniem dla demokracji, dla jakichś bliżej nieokreślonych wartości i dla Żydów po prostu.
 
Absurd tych projekcji był dość jawny, ale nie do powtórzenia w towarzystwie, które kształtowało poglądy i wizje Jacka Kaczmarskiego pod koniec jego życia. I to chyba była przyczyna dla której poeta Kaczmarski odszedł od nas jeszcze za życia i będzie odchodził jeszcze dalej po śmierci. Skazano go na zapomnienie w imię  środowiskowej jedności, w dodatku w imię jedności środowiska, które stale traciło wpływy na opinie publiczną. Nikt przecież serio nie będzie traktował opowieści o tym, że Kaczmarski nagle przejrzał i zobaczył, że ci dla których śpiewał to antysemici. To figura nie do obrony, choć oczywiście bronić jej można do upadłego.
 
Kaczmarski został wykorzystany podwójnie, bo – jak napisałem – sława jego posłużyła jako jeden z wielu nieskutecznych zworników mających utrzymać w kupie środowisko umownie nazywane Unią Demokratyczną, twórczość zaś została przez to środowisko odrzucona, bo nie pasowała do nowych czasów i nowych dążeń. Były to działania zbrodnicze. Tak je oceniam również dziś. Kaczmarski został za życia zdemontowany, oddzielono człowieka z jego słabościami i histeriami od dzieła, które z tych słabości i histerii wyrastało. Oddzielono celowo, a potem porzucono mówiąc – przecież jest dorosły to sobie poradzi. Otóż sprawy mają się tak, że żadne prawdziwy artysta nigdy nie dorasta i zawsze musi mieć wokół siebie grupę ludzi życzliwych prawdziwie, którzy dadzą mu wsparcie. Kaczmarski nie miał chyba nikogo takiego.
 
Najpiękniejsze piosenki Jacka Kaczmarskiego dotyczyły zawsze Polski i polskiej historii, i nawet jeśli były trochę nierówne to warto je przypominać, bo one są jednym z nielicznych wykładów dotyczących naszej przeszłości jakie nam zostały pod wszystkich reformach edukacji. Piosenka pod tytułem „Raport ambasadora” starcza za wszystkie analizy i mądrości wypisywane przez poważnych historyków na temat pierwszego rozbioru Polski. Piosenka „Krajobraz utopijny” powinna być odtwarzana na wszystkich lekcjach historii jak kraj długi i szeroki, choć łamie się ona pod koniec tak samo jak „Autoportret Witkacego”.
 
Kiedy Jacek Kaczmarski był już bardzo chory powstał przy jego udziale wspaniały program teatralny pod tytułem „Krzyk”. Wykonawcami piosenek Kaczmarskiego byli tam młodzi aktorzy. Słuchałem tego i nie mogłem powstrzymać się od myśli, że śpiewają lepiej niż sam autor, że aranżacje tych utworów są znakomite i w ogóle program ten powinien być powtarzany w telewizji jak najczęściej. Niestety wolność, którą wyśpiewał nam Jacek Kaczmarski nie daje jego piosenkom żadnych szans, ludzie którzy słuchali tych piosenek przed laty lansują dziś taniec z gwizdami i inne oczekiwane przez młodych, zdrowych i nieszczęśliwych ludzi produkcje.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (71)

Inne tematy w dziale Kultura