coryllus coryllus
4702
BLOG

O sukcesie

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 108

 W, którejś z kolei ekranizacji „Henryka V”, sukces Anglików w bitwie pod Azincourt wygląda tak: dookoła trupy, w strojach tak bogatych, że za jedną rękawicę takiego trupa można by kupić wieś. Po pobojowisku łażą w tę i z powrotem, dzielni chłopcy z Wyspy, odzianiu w skórzane kaftany i śmieszne czapki. Widać, że to tak zwani zwykli, ciężko doświadczeni ludzi, a ci, których pokonali to banda nigdy nigdy nie nażartych wyzyskiwaczy. To nic, że w rzeczywistości było na odwrót, dla Szekspira nie miało to znaczenia,podobnie jak dla współczesnych brytyjskich filmowców. Wspomniał ktoś wczoraj o ekranizacjach Wajdy, o szarżowaniu na czołgi i innych propagandowych projekcjach. A mnie naszła myśl następująca: oto nic się nie zmieniło. Nie tylko od młodości Wajdy, ale wręcz od czasów Szekspira.

Po czym rozpoznajemy propagandystę? Po tym, że ucieka on od konkretu i posługuje się metaforą. Mamy więc Wajdę, który nie rozumie na czym polegała taktyka kawalerii w walce z czołgami, ale usiłuje ją pokazać jako wielką metaforę. Efekt jest piorunujący i załatwia kwestię września 1939 w każdej dyskusji przy piwie, kawie, ciastkach, kawiorze czy czymkolwiek innym. - Bo wyście szarżowali na czołgi - mówią. I już pozamiatane. Nie ma się co tłumaczyć, bo przecież wszyscy wiedzą i widzą – polska bieda szarżowała na czołgi wyprodukowane przez bogaty niemiecki przemysł. Taka jest istota tego przekazu. A mnie się marzy film, w którym pokazane będzie jak polscy kawalerzyści walczą z czołgami naprawdę, przy pomocy działek i karabinów maszynowych. Takiego jednak filmu nikt nie nakręci, bo teraz jest na tapecie co innego – Powstanie Warszawskie, w którym nie mam miejsca na rekonstrukcję działania grup szturmowych, nie ma miejsca na politykę światową, ale jest za to hermafrodyta w furażerce i jakieś modelki udające gimnazjalistki. Bo o taką metaforę dziś chodzi. Czym filmy o Azincourt różnią się od filmów Wajdy i filmów o Powstaniu Warszawskim? Tym, że oni wygrali, a myśmy przegrali. To jest różnica podstawowa i należy o tym zawsze pamiętać. Teraz zaś chciałbym, żebyśmy przypomnieli sobie jakiś film polski pokazujący bezwzględny sukces. Już słyszę te głosy - „Wałęsa” Wajdy, rzecz oczywista. Tam właśnie pokazane jest jak się osiąga bezwzględny sukces, za pomocą uporu, konsekwencji i żelaznej woli, a także gorącego serca i szczerego zapału do pracy. I to będzie nasz drogowskaz na długie lata, po tym jak się okazało, że Jerzy Hoffman nie potrafi jednak nakręcić filmu o bitwie warszawskiej.

Teraz zaś zastanówmy się czego nam brakuje i jaki sukces chcielibyśmy oglądać, co mogłoby przyciągnąć do kin Polaków, przyciągnąć naprawdę, a nie na niby. Ja mam kilka typów, sprzedaję je filmowcom ot tak, bez żalu, bo wiem, że sam nigdy nie będę miał budżetu na nakręcenie takich obrazów. I nie chodzi mi tutaj o jakieś szarże, o jakichś żołnierzy wyklętych i czaszki łupaszki, czy innych oszukanych ludzi, których zmiażdżyły młyny wielkiej polityki. Uważam, że tego rodzaju projekcje są na nic, bo one nie pokazują zwycięstwa. Przede wszystkim zaś trzeba pokazywać jak ludzie wygrywają i ma to być sukces oczywisty i rzeczywisty, a nie taki jaki osiągnął Wałęsa. To znaczy ma to być sukces, w którym każdy z nas mógłby się odnaleźć. No więc jedziemy – mamy powojenne rozkułaczanie i próby komasacji chłopskich gospodarstw. To jest szalenie ważna, zapomniana przez wszystkich sprawa. O tym trzeba nakręcić film, o tym jak polski chłop nie dał się komunistom i bankom, które za tymi komunistami stały i nie pozwolił sobie zabrać ziemi, nie raz ryzykując życiem. Film taki miałby silny kontekst współczesny i wszyscy doskonale rozumieliby o co w nim chodzi.

Kolejny film, który można by nakręcić wiąże się z napisanym przeze mnie opowiadaniem z I tomu Baśni jak niedźwiedź, tym o bokserach z roku 1953, którzy zdobyli 5 złotych medali dla Polski walcząc z zawodnikami radzieckimi. Uważam, że nigdy nie jest dość filmów i pięknie i grozie sportu. Grzegorz Braun chciał, żebym ja napisał scenariusz takiego filmu, ale ja tego zrobić nie potrafię i w ogóle nie rozumiem na czym polega pisanie scenariuszy, tak więc do dzieła mistrzowie pióra i kamery.

Można by oczywiście nakręcić film o Jacku Karpińskim, który zainspirował całe pokolenia młodych ludzi i zdecydował o ich życiowych wyborach, ale to byłby obraz za mało optymistyczny, za to z silnym kontekstem współczesnym. Takie filmy to byłoby naprawdę coś. One jednak nie powstaną, a to dlatego, że mogłoby nam się we łbach poprzewracać. Tam bowiem prócz tego, że byłoby pokazane zwycięstwo, byłby również pokazany sposób jego konsumpcji, który nieodmiennie wiąże się z pracą. I ja to chcę podkreślić – sukces to możliwość spokojnej pracy dla siebie. Nie dla kogoś innego, ale dla siebie. I dlatego właśnie tych filmów nie będzie.

Teraz zaś wyjaśnijmy co nie jest sukcesem. Oto sukcesem nie jest wydawanie pieniędzy na wódkę i dziewczyny z agencji towarzyskiej, sukcesem nie jest przyklejanie kelnerowi stówki do czoła i przyklejanie tej samej stówki tancerce do pośladka. Sukcesem nie jest mówienie po imieniu prymasowi Kowalczykowi, ani nikomu innemu z hierarchii Kościoła Katolickiego, czy jakiegokolwiek innego kościoła. Sukcesem nie jest jednodniowa wizyta w Knesecie, czy jakimś innym, obcym parlamencie, gdzie człowiek słuchać musi rzeczy mało go interesujących, a wręcz miejscami irytujących. Sukcesem nie jest flirt z paniami z recepcji w hotelu w Mielcu. Ja ten ostatni punkt umieściłem tu specjalnie, żeby sobie nikt nie myślał. Umieściłem go, bo ten wstrętny tygodnik „Wprost” znów nakręcił Lipińskiego i Hofmana, jak wygadują jakieś świństwa. Oni się tym nie przejęli, bo przecież po coś się te władzę trzyma i po coś się do niej idzie. Ja wiem kochani, że to wszystko jest okropna propaganda onych, ja wiem, że poseł Hofmann to jest dobry i uczciwy chłopak z Konina, a Lipiński jest tak lojalny, że ten pies co zdechł na rondzie gdzieś w Krakowie, czekając na swojego pana to przy nim czarny zdrajca. Ja to wszystko wiem, ale czy Lipiński i Hoffman, wiedząc, że są obserwowani, mogliby choć przez sekundę zastanowić się czym jest tak naprawdę sukces? Czy oni – nie uczestnicząc w żadnym prawdziwym sukcesie od lat – mogliby tej kwestii poświęcić choć dwadzieścia minut swojego cennego czasu? Sam nie wiem.

Henryk V król Anglii to była postać ze wszech miar godna uwagi, nie dlatego, że pokonał Francuzów pod Azincourt bynajmniej, ale z innego powodu, który opisuję w mającym się wkrótce ukazać tomie Baśni amerykańskich. Otóż pan ten przeprowadzał różne przedsięwzięcia zdobywczo okupacyjne wraz z Portugalczykami. Jego kontyngenty i jego pieniądze odnaleźć możemy w miejscach dziwnych, zaskakujących i jakże odległych od małej francuskiej wioski o nazwie Azincourt. Szekspira to jednak nie interesowało. On pokazał Henryka jako władcę, który do korony dojrzewa. W jaki sposób? Otóż Henryk, wychowując się w towarzystwie różnych lekkoduchów, różnych dziwkarzy, agentów Tomków i podobnych ekscentryków, osiąga w pewnym momencie ten stopień samoświadomości, w którym człowiek dowiaduje się czym jest władza naprawdę. I co może w jej sprawowaniu przeszkodzić. Kiedy więc jego dawni kompani dokonują jakichś gorszących wyczynów we Francji, albo nie wykonują rozkazów w przepisanym tempie, bądź interpretują je po swojemu, Henryk, ich niedawny kompan każe ich bez litości wieszać lub wypędzić. I to mu właśnie gwarantuje sukces. Bezwzględny.

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić II tom Baśni jak niedźwiedź w cenie 25 złotych plus koszta wysyłki. Promocja trwa do końca września.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (108)

Inne tematy w dziale Polityka