coryllus coryllus
5157
BLOG

O propagandzie imperialnej i mafijnej

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 59

 Brnę cały czas przez książkę Llosy, pod tytułem „Marzenie Celta”. Już mi się nie chce pisać, że jest słaba, jest po prostu oszukana do spodu. Nie byłoby w tym nic złego, bo wiele jest na świecie rzeczy kłamliwych, które jednakowoż uwodzą nas mocno. No, ale tutaj, ten pracowicie ukrywany spód wyłazi niestety cały czas na wierzch.

Oto brytyjski konsul jedzie najpierw do Kongo, gdzie siedzi 20 lat, a potem do Peru, gdzie siedzi lat siedem, żeby tam badać nadużycia wobec krajowców. Nadużycia jakich dopuszczają się kompanie kauczukowe. Pal sześć Kongo, na którym Llosa się nie zna, bo jest pisarzem peruwiańskim. No, ale Peru, rodzinny kraj autora, kraj który o mało nie przyznał pisarzowi urzędu prezydenta, na nim też się Llosa nie zna? Na to wygląda. Skupmy się jednak na tym co najistotniejsze. W jedną całość połączono w tej książce elementy takie jak: Irlandia, kauczuk, Kongo, Peru, Imperium Brytyjskie, Niemcy. I wielu osobom może się wydawać, że jest to obraz kompletny. Konsul brytyjski i bojownik o wolność Irlandii jednocześnie jedzie do Peru, by tam położyć kres nadużyciom w kompanii, która nie jest bynajmniej peruwiańska, ale brytyjska właśnie. Nie wiemy czy korona ma w niej udziały, ale możemy śmiało postawić taką tezę. Skoro bowiem dziś ma owa korona udziały w angielskich ciucholandach, trudno uwierzyć by jej pieniędzy zabrakło w tak strategicznej branży jak przemysł gumowy przed I wojną światową. Nikt oczywiście nie napisze słowa o tym, kto stoi za rozpętaną w prasie kampanią na rzecz ratowania plemion peruwiańskiej Amazonii, przed śmiercią i kalectwem, na jakie narażają ich członków nadzorcy. Gdzieniegdzie pojawia się w tej książce wyraz „Kolumbia” i mowa jest o kolumbijskich kompaniach kauczukowych, które są konkurencją dla peruwiańskich i chcą wprost oderwać obszar zwany Putumayo od Peru i przyłączyć go do Kolumbii. Dla każdego z nas oczywiste jest, że jeśli po stronie peruwiańskiej udziały w największej kauczukowej firmie ma Wielka Brytania, to po stronie kolumbijskiej nie może być inaczej. Musi tam być zaangażowany jakiś inny mocny gracz. Nie Niemcy rzecz jasna tylko ktoś inny. Amerykanie po prostu. Sytuacja przed I wojną światową nie jest bowiem wcale tak oczywista jeśli chodzi o rozkład sojuszy, jak nam się zdaje. Amerykanie przystąpili do wojny późno i za to przystąpienie do wojny coś wzięli. Myślę, że nie tylko od Anglików. Być może wzięli coś również od Niemców, za nie wtrącanie się w niemiecką politykę na wschodzie. Ja tego nie wiem na pewno, a jedynie mam takie intuicje. Trzech partnerów, którzy posługując się przykrywką w postaci Belgii, spotkało się w Kongo, rozwija swoją niełatwą współpracę. Brytyjczycy są ewidentnie na przegranej pozycji, bo choć wynaleźli oponę, to okazuje się, że gra o to, kto będzie panował nad kauczukiem jest nie do wygrania w pojedynkę. Zakładam wersję taką: bohater książki Llosy, Roger Casament, który jest przez cały czas pilnowany przez agentów brytyjskich i niemieckich, wyrusza do Kongo, by tam pisać raporty o nadużyciach. Centralną postacią tych raportów jest Henry Morton Stanley, amerykański agent, człowiek nazywany w książce kreaturą Leopolda II. Kiedy Wielka Brytania, prowadząc wojnę z Burami, budując obozy koncentracyjne w Transwalu i Oranje występuje w obronie praw czarnych przeciwko USA, Stany od razu reagują. Okazuje się, że firmy brytyjskie w Peru także mają swoje za uszami. No i poza tym są konkurencją dla firm kolumbijskich czyli amerykańskich. Jakby tego było mało Llosa maluje nam obraz pewnego żydowskiego przedsiębiorcy, stylizującego się na kolonialnego arystokratę, który ma swoje udziały w peruwiańskim rynku kauczukowym. Casament jedzie więc do Peru i tam usiłuje zrobić coś, by ten straszny smród, który rozszedł się w mediach, a dotyczył mordowania krajowców przez poddanych brytyjskich, jakoś uśmierzyć. W powieści opisane są same szlachetne działania pana Casament. W Peru widząc pokaleczonych Indian dochodzi on do wniosku, że są owi Indianie tak samo eksploatowani jak Irlandia. Mamy więc tam coś w rodzaju nawrócenia duchowego. Jeszcze nie doszedłem do momentu, w którym Casament spotka się z amerykańskim agentem, a ten zaproponuje mu udział, wspólnie z Niemcami, w wyzwalaniu Irlandii spod panowania brytyjskiego, ale myślę, że taki moment był. Musiało mieć miejsce takie spotkanie, nawet jeśli Llosa zapomniał go opisać. Logika podpowiada mi bowiem, że to Irlandia miała stać się tym zielonym stolikiem, na którym Amerykanie, Niemcy i Brytyjczycy rozgrywli partyjkę pokera, gdzie stawką było panowanie nad kluczowymi rynkami. I już, już wydawało się, że to wstrętne Imperium przegra, już prasa amerykańska pełna była demaskacji imperialnej podłości Korony, kiedy ci głupi Niemcy zatopili „Lusitanię”. Co za pech! No i Ameryka przystąpiła do wojny po tej drugiej stronie.

W książce Llosy nie ma ani jednego słowa o roli Amerykanów w tych wszystkich awanturach. Jest tylko ten głupi Żyd, któremu się wydaje, że niesie cywilizację do samego środka dżungli. I popatrzcie jak to jest pięknie w świecie cywilizowanym, żeby robić dobrą, piękną i oczekiwaną przez publiczność propagandę zatrudnia się najlepszych. Zatrudnia się pisarza takiego jak Llosa, który ma za sobą najlepszą powieść na świecie zatytułowaną „Wojna końca świata”. To jest jednak jakaś klasa, nie ma co mówić.

Oglądaliśmy sobie wczoraj z żoną różne kawałki z brytyjskiego „Mam talent”, ale też trochę z amerykańskiego. I kiedy tak patrzyłem na tych wszystkich pięknych i niesamowicie uzdolnionych ludzi, przypomniała mi się właśnie książka Llosy. I powiem Wam, że innej funkcji poza wysławianiem potęgi imperium program te nie ma. On ma pokazać, że Brytyjczycy i Amerykanie rzeczywiście mają talent. Holendrzy też mają, nawet Duńczycy. Co tam Duńczycy, na Ukrainie którąś z kolei edycję wygrała ta dziewczyna rysująca obrazy na piasku. Obrazy, które się wprost odnoszą do upadłego imperium, za którym tęsknią wszyscy ludzie radzieccy, tak w Rosji, jak i na Ukrainie, a także na Białorusi. I to właśnie ten rodzaj wzruszeń uruchomiła w ich sercach ta sympatyczna pani.

Jak jest w Polsce zapytacie? Tak jak kiedyś napisał Toyah, żeby pokazać talent, trzeba zatrudnić profesjonalistów, którzy udawać będą amatorów. A jak się trafi zdolny amator, to się go wyrzuci, bo i tak musi wygrać koleżanka Wojewódzkiego. Tym właśnie propaganda imperialna różni się od mafijnej, że w tej pierwszej preferowani są doskonali amatorzy, bo oni gwarantują autentyczność przeżyć, a w tej drugiej słabi profesjonaliści, bo oni mają coś zamaskować. Lokalne gangi w Polsce, których reprezentacją w mediach są jurorzy konkursów, muszą pokazać swoją siłę, a że nie jest to siła zbyt duża imają się różnych chwytów. W konsekwencji zaś chodzi o to, by wszyscy dowiedzieli się, że to nie Polacy maja talent, ale ci, którzy uzurpują sobie prawo do ich reprezentowania, ci którzy wynajęli tych zawodowców z teatrów muzycznych i oper do odegrania amatorskich popisów przed kamerą. Musieli tak zrobić, bo przecież to bydło niczego by nie zrozumiało. No i rynku trzeba pilnować, rynku panie, muzycznego....

Na koniec obejrzyjcie sobie dwa filmy, niby całkiem różne, a jednak jakże podobne.

 

Na naszej stronie www.coryllus.pl pojawił się już regulamin konkursu na komiks według „Baśni jak niedźwiedź”. No więc jest tak, mamy trzy kategorie: bitwy, kresy, święci. Do każdej kategorii przyporządkowane jest jedno opowiadanie i można sobie wybrać co się chce rysować. Czy bitwę pod Żyrzynem według opowiadania „Żyrzyn 1863”, czy historię księcia Romana Sanguszki według opowiadania „Baśń kresowa”, czy może historię św. Ignacego de Loyola według opowiadania „Trzydniowa spowiedź kochanka królowej”. Nagrody są niekiepskie, w każdej kategorii po trzy. Za pierwszą 5 tysięcy minus podatek, który w takich razach koniecznie trzeba odprowadzić, za drugą 3 tysiące minus tenże podatek, a za trzecią 2 tysiące minus wspomniany podatek. Myślę, że warto się pokusić, tym bardziej, że z autorami najlepszych prac chciałbym potem podpisać umowy na stworzenie całych albumów, według mojego scenariusza. Aha, jeszcze jedno: na konkurs nie rysujemy całej historii, ale jedynie od 4 do 6 plansz formatu A 4 w pionie. Szczegóły są już na stroniewww.coryllus.pl w specjalnej zakładce „Konkurs”. Prace będzie można nadsyłać do 20 maja, a ogłoszenie wyników nastąpi 20 czerwca.

Ponieważ intensywnie zbieramy pieniądze na nagrody, które są dość poważne, umieściłem w sklepie kilka nowych tytułów, są to albumy z archiwalnymi zdjęciami, dość szczególne o tematyce raczej mało spopularyzowanej. Opisy znajdziecie przy zdjęciach okładek. Zysk z ich sprzedaży przeznaczamy w całości na nagrody konkursowe.


 

Na stronie www.coryllus.pl mamy nowe obrazy Agnieszki Słodkowskiej, ze słynnej już serii „japończyków” mamy też cztery portrety bohaterów naszego komiksu o bitwie pod Mohaczem. Można tam także kupić poradnik „100 smakołyków dla alergików” autorstwa Patrycji Wnorowskiej, żony naszego kolegi Juliusza. No i oczywiście inne książki i kwartalniki. Jeśli zaś ktoś nie lubi kupować przez internet może wybrać się do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, albo do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 33, lub do księgarni „Latarnik” w Częstochowie przy Łódzkiej 8. Nasze książki można także kupić w księgarni „Przy Agorze” mieszczącej się przy ulicy o tej samej nazwie pod numerem 11a. No i jeszcze jedna księgarnia ma nasze książki. Księgarnia Radia Wnet, która mieści się na parterze budynku, przy ulicy Koszykowej 8. 


http://www.youtube.com/watch?v=bY4VHIpFGfs


http://www.youtube.com/watch?v=Jf2V4JcGmC0

 

 

 

 

 

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (59)

Inne tematy w dziale Polityka