franki33 franki33
412
BLOG

Crossem przez ekstraklasę: 24 kolejka

franki33 franki33 Ekstraklasa Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

24 kolejkę ekstraklasy otwierało zestawienie Piast-Śląsk. To już nie brzmiało dobrze. Na domiar złego Piast już w 4 minucie strzelił bramkę i obie drużyny mogły grać to co lubią najbardziej. Piast dzięki dobrej organizacji cały czas się bronił, a Śląsk nieudolnie i nieskładnie próbował atakować. Wśród tych dwudziestu kilku kopaczy, którzy wystąpili na boisku w Gliwicach, był zaledwie jeden piłkarz - Joel Valencia. Jemu jedynemu, najbardziej filigranowemu w tym bezładnym i fizycznym gąszczu, piłka w grze nie przeszkadzała. Za postawę przy straconych golach bura dla obrońców Śląska byłaby w każdej lidze, także w b klasie. Piłkarze z Wrocławia udowodnili, że derby jednak rządzą się swoimi prawami. Zwycięstwo w poprzedniej kolejce nad Zagłębiem było więc tylko wybrykiem, bo nadal grają beznadziejnie.

Pierwsze chwile meczu Legii z Miedzią zapowiadały się nawet obiecująco. Nic z tego. Miedzi starczyło odwagi na jakieś 5 minut, a warszawiakom zadziorności do momentu zdobycia bramki przez Carlitosa. Drugą część spotkania Miedź, mimo iż przegrywała, rozpoczęła czekając na Legię na własnej połowie. I się doczekała, tracąc drugą bramkę w 62 minucie. Może i legniczanie nie grają najgorszej piłki w lidze, ale w kategoriach najbardziej naiwna i niedojrzała drużyna zdecydowanie przodują. Legia bezsprzecznie była w tym meczu piłkarsko lepsza. Ale i to bywa względne. W akcji z 4 minuty meczu 37 letni bramkarz Miedzi, choć miał dalej do piłki, był przy niej szybciej od kreowanego na piłkarza 'ponad tę ligę' - Iuriego Medeirosa. Ileż to było medialnych zachwytów nad transferem Portugalczyka - jaki to świetny piłkarz, skrzydłowy z bogatym CV trafia do naszej rodzimej ligi. Tylko nieliczni, nieśmiało gdzieś miedzy wierszami wskazywali, że jego zaletą niekoniecznie jest szybkość. Panowie dziennikarze trochę więcej szacunku. Nie róbcie k... z logiki i debili ze swojej publiki. 'Nieszybki skrzydłowy' to oksymoron przecież! W dobie kiedy szybkość decyduje o różnicy klas, gwiazda Medeirosa może świecić tylko w pojedynkach z piłkarzami pokroju tych z Legnicy, gdy znów zostawią mu na oddanie strzału pięć sekund i pięć metrów przestrzeni.

W sobotnie popołudnie w Sosnowcu odbył się Żarko Udovicic show. Chociaż nawet w tym spotkaniu widać było, że suma indywidualnych umiejętności znajduje się po stronie Korony, to jej piłkarze od początku w tym meczu odstawiali fuszerę. Po pierwszej połowie, dzięki nieco wydumanemu karnemu, udało się to jeszcze jakoś zamaskować. W drugiej połowie nie miał dla nich litości, jeden z nielicznych piłkarzy gospodarzy, który pod względem umiejętności wobec rywali kompleksów mieć nie musi - Żarko Udovicic. Nie tysiąc słów piaru, czy pobożnych życzeń, ale czyny na boisku decydują kto jest gwiazdą. Z całej chmary obcokrajowców, która obsiadła naszą ekstraklasę, aktualnie najlepszy jest ten, który gra w jej najgorszym klubie. Drybling, szybkość, podania, strzały, decyzje - z wielką przyjemnością obserwuje się grę Serba. Co ważne, nie jest to już piłkarz młody, więc nie da się na nim dobrze zarobić. Co więcej, nigdy nie był absolwentem szkółki piłkarskiej jakiegoś znanego klubu, swoją największą wartość rynkową osiągnął przychodząc do Polski, a największy klub w jego karierze to właśnie Zagłębie Sosnowiec.

Dobre zawody odbyły się w Białymstoku. Podrażniona porażką z Cracovią Jagiellonia od pierwszej minuty rozpoczęła z animuszem. Ale Górnik przez cały mecz udowadniał, że nie po to przejechał całą Polskę, aby oddać punkty Jadze bez walki. W pierwszej połowie zabrzanie szybko wyrównali po efektownej akcji. W końcówce meczu, w kontrowersyjnych okolicznościach, stadion w Białymstoku uciszył niezawodny Angulo. Walerian Gwilia wyrasta powoli na rozgrywającego, którego tak bardzo potrzebuje nie tylko Górnik, ale i cała ta liga. Co naprawi Gwilia, zepsuje Wolsztyński. W obecnej formie zbyt chimeryczny, zbyt chaotyczny piłkarz Górnika jest głównym hamulcowym w ofensywnych akcjach zabrzan. Tegoroczna postawa Kostala i Imaza wskazuje, że nosa miał jednak trener Nawałka, gdy rezygnował z ich pozyskania. Trener białostoczan miał rzekomo stwierdzić, iż jesienią zrozumiał, że w jego drużynie coś nie funkcjonuje jak należy. W jego mniemaniu receptą na poprawę gry Jagiellonii miały być transfery. Kto widział choć raz Jagę w tym roku, mu w to nie uwierzy.

W sobotni wieczór drużyny z Płocka i Krakowa rozegrały mecz zupełnie absurdalny. Dotąd najlepsza w tym roku Cracovia zagrała fatalnie - bez walki, bez pomysłu, ślamazarnie. Nie pomógł jej ochrzan od trenera, nie pomogła przerwa. Jeszcze do 60 minuty piłkarze z Krakowa nie mieli żadnych argumentów, aby myśleć w tym spotkaniu chociaż o remisie. I wtedy z pomocą przyszła niepomierna głupota piłkarzy z Płocka. Wpierw do gry Cracovię przywrócił karnym i czerwoną kartką Adam Dźwigała, czyli niezrozumiałe odkrycie selekcjonera Brzęczka. W głupocie przelicytował go jednak kolega z drużyny Cezary Stefańczyk, który w końcówce meczu przy remisowym wyniku, atakiem na sędziego, zwiększył przewagę Cracovii do dwóch zawodników na placu. I gdy wydawało się, że piłkarze gości mają wszystkie atuty, żeby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, zachowali się wobec gospodarzy nader honorowo. Mając świadomość, że na tle miejscowych przez większość meczu prezentowali się beznadziejnie, podarowali im karny i zostawili z pokorą trzy punkty w Płocku. Piłkarze Wisły: Kuświk, Borysiuk i Furman pokazali tym meczem, że zbyt łatwo i zbyt wiele razy z nich rezygnowano, bo dobrze umotywowani, to nadal ciekawi piłkarze w warunkach naszej ekstraklasy.

W Krakowie zgodnie z planem wygrała Pogoń. Wisła nie tylko wciąż nie domaga fizycznie, ale przede wszystkim zimą straciła czterech liderów ofensywy. Zastąpienie ich piłkarzami niekoniecznie z umiejętnościami na poziomie ekstraklasy odbija się na jej grze dramatycznie. Błaszczykowski, Wasielewski, Peszko to obecnie już tylko nazwiska na koszulkach i wspomnienia. Kto wmawiał kibicom, że Błaszczykowski wciągnie tę ligę nosem, ten nie zna się na piłce, powinien odejść i dać szanse innym. Nierzadko w życiu bywa tak, że rozwiązania najprostsze, te będące najbliżej nas, a przez to często niewidoczne, okazują najlepsze. Doskonale o tym wiedział trener portowców Kosta Runjaic. Wystarczyło, że nakazał uderzać swoim piłkarzom z dystansu i zaskoczył wszystkich. Ależ jaka była jego konsternacja, gdy w końcówce meczu, korzystając z tych samych zasad, zaskoczył szczecińskich piłkarzy dwukrotnie Vullent Basha. Nie wiadomo skąd Albańczyk zna staropolskie powiedzenie: kto mieczem wojuje ten od miecza ginie, ale po ostatnim gwizdku sędziego wyglądał na faceta, któremu tylko nie starczyło czasu, żeby pokarać rywala jego własną bronią. Dzięki temu, ten mecz będzie jeszcze długo wspominany w Krakowie, przede wszystkim jako festiwal pięknych bramek z dystansu.

Niewiele dobrego można było powiedzieć o grze Lecha, ale to wystarczyło Kolejorzowi, by pokonać najgorszą drużynę tym roku, gdyńską Arkę. W drugiej połowie oczy krwawiły już nieustannie. Przed telewizorami, chyba tylko ludzie dobrej woli, nieprzymuszeni, dotrwali do końca. Ultradefensywny Lech i niemrawa w prowadzeniu gry Arka. Małego pozytywu można jedynie upatrywać w tym, że jedyną skuteczną akcję w meczu skonstruowali młodzi wychowankowie Lecha - Jóźwiak i Gumny. Zresztą, jeśli ktoś się spodziewał po Lechu Nawałki efektownej, technicznej piłki, to znaczy, że u niego górę nad rozumem i trzeźwym oglądem rzeczywistości, wzięły wspomnienia emocji związanych z występami reprezentacji. W Poznaniu pewnie sobie jeszcze sprawy nie zdają, że gdy każde kibicowskie serce będzie domagało się na boisku atakującego piłkarza, to u Nawałki za ofensywnego pomocnika zawsze będzie wchodził Trałka. A tymczasem w Gdyni marazm taki, że powoli ginie już w tym zespole nawet Zarandia.

Nie może być tak, że pretendent do tytułu, lider ekstraklasy zaczyna grać z należytym zaangażowaniem, dopiero po stracie bramki w 28 minucie spotkania. I w tym kontekście nie żal piłkarzy z Gdańska, którzy polegli w ostatnim meczu kolejki w Lubinie. Pierwszy kwadrans po przerwie był z kolei najlepszym fragmentem w całej tej serii spotkań. I można żałować, że trwał tylko tyle. Gdy patrzy się na poczynania wysuniętych napastników Lechii, to wypada z rozrzewnieniem wspominać polot i technikę Grzegorza Rasiaka. Dożyliśmy ciekawych czasów, gdzie najwolniejsi, najmniej skoordynowani goście, są wystawiani na środku napadu, bo w żadnym innym miejscu na boisku, zagrać, nie mieli by prawa. W Lechii ewidentnie brakuje Flavio jego brata bliźniaka. W Lubinie postawili tymczasem na młodego Slisza i z pewnością nie żałują. Szkoda tylko, że naszej piłki to on nie zbawi, bo to kolejny destruktor.

franki33
O mnie franki33

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport