44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery
278
BLOG

Kopiński: Dzielny wojak Szwejk i trzecia defenestracja praska

44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery Polityka Obserwuj notkę 8

Žena za pultem. Nikto ne je doma. Ostře sledované vlaky. Nemocnice na kraji města. Rumcajs, Krtek i Arabela. A do tego knedlíčky i pečené brambory pod Plzeňský Prazdroj. Wokół mniej więcej takich lub bardzo podobnych pojęć krąży myśl Polaka, kiedy słyszy o swoich południowych sąsiadach. I do tego ten ich przezabawny język. Pepiki, Pepiczki.

Napisałem “Polaka”, ale powinienem był napisać (analogicznie) “Polaczka” albo “Polaczyszki”. O własnej tożsamości, historii i tradycji nie ma on bowiem dużo więcej do powiedzenia niż o czeskiej. Nie pamięta nie tylko o Dúbravce, która na świeżo ochrzczony dwór księcia Mieszka wniosła standardy zachodnioeuropejskiej christianitas, ale i o tym, co to takiego było civitas Schinesghe. Nazwisko Žižka kojarzy mu się raczej z topowym publicystą filozoficznym z łamów codziennych gazet niż z Janem z Trocnova, a Grunwald, pod którym ten ostatni wspierał orężnie Polaków i Litwinów, to dlań tylko miejsce letnich imprez plenerowych z tanim wyszynkiem.

Wstydliwa prawda jest taka, że Czechów traktuje się u nas co najmniej z przymrużeniem oka, a bardzo często najzwyczajniej lekceważy. Dlaczego w Pradze nie było konspiracji? Bo była zakazana. Wiadomo: Szwejki. Lawiranci, tchórze, pasibrzuchy. A że to oni kropnęli Heydricha - współautora operacji Reinhardt i całego planu zagłady europejskich Żydów - podczas gdy my możemy się chlubić jedynie zamachem na lokalnego zamordystę dystryktu warszawskiego, Kutscherę? A skąd od lat karmiony megalomańską akowską legendą Polaczek miałby o tym wiedzieć!

Po części jest to wszystko zresztą echem czeskiego autostereotypu. Czesi siebie samych traktują mało poważnie, bez zadęcia i patosu. Z ironią odnoszą się do własnej historii, zwłaszcza tej już po bitwie na Białej Górze. To jednak nie usprawiedliwia naszej aroganckiej niewiedzy o istocie ówczesnego dramatu. A polegał on właśnie na tym, że oto jednego dnia, w ciągu ledwie kilku okołopołudniowych godzin, wyginął kwiat szlachty narodu dumnego, niezwykle bitnego i przez stulecia słynącego rycerskimi cnotami.

Duch czeski jednak nie zginął, choć wieki obcych rządów nauczyły go trudnej sztuki mimikry. Ostatnie wydarzenia na Hradczanach mogą zaś zwiastować, że być może teraz wreszcie zrzuci on tę maskę konformizmu. Nie wdając się w rozważanie szczegółów unijnej sztuki dialogowania oraz całkowicie pomijając przerastające i zarazem przerażające nas arkana eurodyplomacji, winniśmy jednak wspomnieć o dwóch wydarzeniach, w perspektywie których awantura prezydenta Klausa z przedstawicielami Parlamentu Europejskiego nabiera historycznego sensu.

W końcu lipca roku Pańskiego 1419, na świętych Abdona i Sennena, męczenników z pierwszych wieków po Chrystusie, w miejskim ratuszu doszło do ostrego sporu między rajcami husyckimi a katolickimi, w wyniku którego ci ostatni zostali wypchnięci przez okno na bruk praskiego rynku. Dało to początek wojnom między zbuntowanymi innowiercami a ortodoksyjnymi stronnikami cesarza rzymskiego. Ostatecznie buntownicy zostali podzieleni i spacyfikowani, a imperator na powrót objął władzę nad Koroną św. Wacława. Jednak legenda pierwszej defenestracji przetrwała - nie tyle nawet jako mit antykatolicki, co zdecydowanie bardziej jako symbol dążenia narodu czeskiego do suwerenności.

Blisko dwieście lat później historia niejako się powtórzyła, ale skutki tej drugiej defenestracji dotknęły już niemal całego świata Zachodu. 23 maja A.D. 1618 z okna zamku na Hradczanach wyrzucono bowiem namiestników cesarskich, co stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu ogólnoeuropejskiej niezwykle okrutnej i tragicznej w skutkach wojny, nazwanej przez dziejopisów trzydziestoletnią. Czescy dysydenci dali tym gestem (skądinąd dość łagodnym, bo wyrzuceni jedynie niegroźnie się potłukli) wyrazistą odpowiedź na jednocześnie antyprotestancką i germanizacyjną politykę imperatora Macieja.

W trakcie lektury ujawnionych fragmentów stenogramu z rozmów, jakie niespełna tydzień temu miały miejsce w siedzibie Vaclava Klausa na praskim zamku, czytelnik nie obeznany z dzisiejszym, postdemoliberalnym sposobem uprawiania polityki oczekuje powrotu do more Bohemico. Kiedy prezydent wreszcie zareaguje? Czy po stwierdzeniu Daniela Cohna-Bendita, że nie interesuje go zdanie głowy państwa na temat traktatu, który ma ona bez dyskusji podpisać w imieniu Republiki Czech? Po zapowiedziach instruowania, z kim Klausowi wolno utrzymywać znajomości? A może po absurdalnych oskarżeniach irlandzkiego europosła o znieważanie jego narodu poprzez spotykanie się z człowiekiem, którego poglądy podziela większość mieszkańców Zielonej Wyspy?

Po żadnej z tych impertynencji nie doczekujemy się jednak reakcji, na którą w głębi duszy wszyscy czekamy. Budzi szacunek rzeczowy i spokojny ton wypowiedzi czeskiego prezydenta pomimo tak wielu uczynionych mu afrontów. Repliki ze wzmiankami o paryskich barykadach maja’68 i atmosferze stosunków międzypaństwowych w dawnym bloku sowieckim - to mimo wszystko wciąż nie to, czego byśmy oczekiwali po znieważeniu przywódcy niepodległego państwa.

Być może wszystkiemu winna pora roku, którą wybrali chytrzy eurodyplomaci. Sezon zimowy w krajach naszego regionu nie sprzyja nadmiernemu wietrzeniu pomieszczeń. Dzisiejsza unijna przezorność może się jednak nie zdać na nic, kiedy z początkiem 2009 roku Czechy na kolejne sześć miesięcy obejmą prezydencję we Wspólnocie. Nadchodząca wkrótce potem wiosna stworzy prezydentowi Klausowi znacznie szersze możliwości wyrażenia swego stosunku do zachowań i słów wypowiadanych przez dostojnych gości ze Strasburga czy Brukseli. W duchu najlepszej czeskiej tradycji.

 

Aleksander Kopiński

Blog redagowany przez zespół Czwórek w składzie: Nikodem Bończa-Tomaszewski, Michał Dylewski, Marek Horodniczy, Łukasz Łangowski, Michał Łuczewski, Filip Memches, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka