Pan prezydent podpisał wczoraj ustawę o warunkach sprzedaży ziemi rolnej, wprowadzającą ograniczenia w tym zakresie nie znane w cywilizowanym świecie. Ziemia rolna została uznana za dobro wyższe niż prawo własności. Zawłaszczanie obszarów naszej wolności i własności trwa więc w najlepsze. A najgłupsze jest to, że ten bezprecedensowy akt prawny nie został nawet porządnie napisany. Składa się niemal z samych „dziur” i bełkotu. Delikty te wielokrotnie były analizowane przez specjalistów, rozbierane na czynniki pierwsze, nie mogą więc być dla ustawodawcy tajemnicą. Jest też w ustawie kilka przepisów zupełnie średniowiecznych, np. wymóg by nabywca ziemi był rolnikiem indywidualnym gospodarującym w tej samej gminie, przywiązujący de facto chłopa do ziemi. Otrzymaliśmy za to w darze Nadobywatela, który może ewentualnie udzielić nam łaskawej zgody na sprzedaż naszej własności lub kupno innej. Jest to miłościwy, jaśnie oświecony pan minister Jurgiel we własnej osobie. (Mały, historyczny przytyk; w średniowieczu, gdybym jako właściciel ziemski miał podległych dzierżawców, to oni panu Jurgielowi by nie podlegali – wedle zasady: wasal mego wasala nie jest moim wasalem – i tu zaszła zmiana.)
Jeszcze ćwierć wieku temu nie mogłem na przykład handlować pietruszką, ten przywilej pozostawiło wówczas państwo na swój użytek, teraz z kolei zostałem pozbawiony możliwości kupowania ziemi. W sumie powinienem być przyzwyczajony, takie obywatelstwo. Tak się tylko zastanawiam, czy poznamy kiedyś listę posłów, którzy zdążyli przed ustawą i kupili sobie ziemię rolną, ot, powiedzmy, w ostatnim półroczu? Była by to całkiem ciekawa lista, wcale nie dużo gorsza od list Macierewicza czy Wildsteina, nie sądzą Państwo? A dochodzą mnie głosy, że byłaby w dodatku bardzo długa.