Dariusz Rosiak Dariusz Rosiak
5191
BLOG

"Przecież to Żydzi robią" - fragment książki

Dariusz Rosiak Dariusz Rosiak Rozmaitości Obserwuj notkę 191

 

Dziękuję bardzo za kilka ciekawych wpisów (na ponad 250 to nieźle, zważywszy na temat)

Eli – wiem, że tzw. zwykły człowiek nie tęskni, głowy sobie nie zawraca i to jest OK, to jest normalne, zgadzam się. Zwykli ludzie zajmują się codziennymi sprawami, ale czasem też myślą, odnoszą się do historii, szukają śladów po przodkach. Czytam teraz wspaniałą książkę Beaty Chomątowskiej „Stacja Muranów”. To jest relacja historyczna, znakomicie napisany reportaż, ale też niezwykle poruszający zapis jakiegoś bólu fantomowego. Zresztą nie tylko Muranów jest miejscem, gdzie taki ból doskwiera, cała Warszawa jest taka. To miasto jest zbudowane na trupach – weźmy Wolę, na początku Powstania Niemcy wymordowali tam w ciągu kliku dni kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Część zwłok spalono, część ciągle leży pod ziemią. W takim miejscu żyjemy. Innego nie mamy.

Pytanie o tęsknotę jest pytaniem o to, czy jest w nas jakiś brak, jak sobie radzimy z fizyczną wyrwą jaką było wymordowanie polskich Żydów przez Niemców. Masz rację – nie da się żyć ciągle o tym myśląc, bo to nie ma sensu. Właśnie dlatego dobrze się stało, że na Muranowie ani na Woli, ani na Starówce nie ma parku pamięci i monumentów tylko jest normalne życie. Ale pytania o przeszłość pozostają.    

Oto fragment mojej książki „Człowiek o twardym karku”.  Kilka stron o pracy księdza Waszkinela na KUL-u. 

"Romuald Waszkinel dowie się, jak brzmi jego żydowskie nazwisko, dopiero w 1992 roku, wcześniej nawet bliscy znajomi nie wiedzieli, z jakim problemem się zmagał.

Arcybiskup Wojciech Ziemba:

– O jego pochodzeniu nie wiedziałem nic aż do początku lat dziewięćdziesiątych. Pracowałem wtedy w Ełku. Romuald napisał do mnie list, w którym mnie informował, że poznał swoje prawdziwe nazwisko i odnalazł rodzinę. Bardzo sobie to wyznanie ceniłem, bo znaczyło, że nasza przyjaźń trwa. Odpowiedziałem mu listem z gratulacjami, że pochodzi z narodu o tak wspaniałej tradycji. U nas żubry biegały po puszczy, a Żydzi pisali księgi święte. Odkrył o sobie prawdę, która stwarza dla niego zupełnie nową perspektywę. To było także dla mnie ogromne zaskoczenie.

Ale wcześniej nie dostrzegałem w nim żadnego napięcia na tym tle. Był cenionym wykładowcą, zapracowanym, może nawet zaoranym – ze szkodą dla własnej pracy naukowej. Miał wszelkie dane po temu, by zrobić wspaniałą karierę naukową. Moim zdaniem, to, że jej nie zrobił, nie jest jego winą. Miał za dużo zajęć, być może jego przełożeni na KUL-u powinni byli dostrzec, że jako wykładowca pracuje za ciężko i ze szkodą dla własnej pracy naukowej. 

Pogłoski o jego żydowskim pochodzeniu stawały się na KUL-u coraz bardziej natarczywe. Nie zniknęła także plotka o tym, że Waszkinel jest rzekomo nieochrzczony. Próbował reagować.

– W 1992 roku, kiedy wróciłem z pierwszego pobytu w Izraelu, mówiłem już wszystkim, kim jestem, opowiadałem swoją historię, ale ta plotka ciągle krążyła. Jeden z biskupów z Olsztyna mówił publicznie: „Nie wierzę, że on jest ochrzczony”. Napisałem więc list do księdza Dziwisza, sekretarza papieża: „Jeżeli coś jest na rzeczy, to proszę mi powiedzieć. Nie chcę być oszustem, bo przecież jeśli nie mam chrztu, to wszystko, co robię, i wszystko, co dzieje się za moim pośrednictwem jako kapłana, jest jedynym wielkim kłamstwem”. Myśmy się z księdzem Dziwiszem znali od dawna, spotkaliśmy się podczas mojego drugiego pobytu we Francji, gdy Dziwisz towarzyszył biskupowi Wojtyle, wtedy jeszcze jako jego kapelan. Napisałem: „Proszę mi powiedzieć prawdę, to przecież nie jest tylko moja odpowiedzialność, ale odpowiedzialność całego Kościoła. Nie wolno rozsiewać takich plotek o kapłanie!”. A Dziwisz mi na to: „No, wiesz, biskupi też potrafią różne rzeczy pleść”. 

Waszkinel narzekał na niechęć otoczenia, nie podobało mu się, że programowo wykładana jest na KUL-u filozofia Feliksa Konecznego, autora Cywilizacji żydowskiej.

Ksiądz profesor Alfred Wierzbicki:

– W tym kręgu uważano, że Koneczny to jest taki współczesny Arystoteles. Na wydziale filozofii od któregoś momentu pisano taśmowo magisteria i doktoraty o Konecznym. Jeszcze dwa lata temu byłem jedynym na radzie wydziału, który podniósł rękę i nie zgodził się na kolejny temat z Konecznego, nawet mówiłem, że to chyba setna praca o Konecznym. Założę się, że na tym wydziale, w tej katedrze metafizyki z Konecznego czerpali częściej niż ze świętego Tomasza. Po prostu mają w głowach przekręcone z powodu lektury Konecznego. I to Waszkinela na pewno denerwowało. Tak jak i mnie do dziś, nie ukrywam. 

– Mówiłem kolegom, że tak nie wolno. Że na uniwersytecie katolickim nie wolno wykładać bezkrytycznie antysemickich tez Konecznego. To jest jedna z najbardziej paskudnych książek dwudziestego wieku, w którym przecież napisano ogromną ilość antysemickich bredni. Jak można na katolickim uniwersytecie uczyć myśli filozoficznej człowieka, który w 1943 roku nawołuje od odżydzenia Polski? A w czterdziesty piątym powtarza swoją tezę.

Oni na to, że jest wolność badań naukowych. Nie jestem przeciwko wolności badań, za moich czasów profesor Antoni Bazyli Stępień wykładał filozofię marksistowską i to był jeden z najlepszych wykładów, jakie pamiętam. Ale to był wykład krytyczny. Można o wszystkim uczyć, nie mam nic przeciwko wykładom na temat Mein Kampf, tylko niech to będzie krytyczny wykład, a nie uwielbienie dla paskudnej, sprzecznej z nauczaniem Kościoła doktryny Feliksa Konecznego.

Profesor Andrzej Maryniarczyk:

– Nie ma i nigdy nie było żadnych „wykładów z Konecznego”. Cywilizacja żydowska jest u nas traktowana jak każda inna książka – opisowo, krytycznie. Rozumiem, że odkrycie własnego pochodzenia wywróciło księdzu Waszkinelowi świat do góry nogami, ale trzeba też zrozumieć sytuację na wydziale. Nie mogliśmy traktować księdza Waszkinela wyjątkowo, tylko dlatego że był Żydem. Był zdecydowanie przewrażliwiony na punkcie swojego pochodzenia. Wszędzie doszukiwał się antysemitów i to było męczące nawet dla jego bliskich przyjaciół. Chcieliśmy, żeby robił habilitację, a on jej nie robił i jeszcze nas oskarżał o antysemityzm. 

*

– To był rok 1990, tuż przed wyborami prezydenckimi. Szedłem do biblioteki KUL-u ulicą Lipową i zobaczyłem na murze plakat z wizerunkiem Mazowieckiego zamazanym gwiazdą Dawida i napisem: „Żydzi do gazu”. Byłem w towarzystwie jednego z naszych profesorów i mówię: „Panie profesorze, jaki diabeł to robi?”. A on spojrzał na mnie, albo nawet nie spojrzał, i mówi: „Przecież to Żydzi robią”. Zdurniałem zupełnie. Sparaliżował mnie.

Po drugiej stronie jest przystanek trolejbusowy, stamtąd można dojechać na Majdanek. Zostawiłem tego profesora, wsiadłem do trolejbusu i pojechałem. Myślę: „Trudno, jak Żydzi robią zbiórkę na Majdanku, to jadę, powinienem tam być”. I calutki dzień do wieczora siedziałem tam i płakałem.

Jaki diabeł może ludziom tak w głowach pomieszać? Profesor uniwersytetu! Etyk! Nie jakiś cieć, nie jakiś pętak, tylko profesor katolickiego uniwersytetu! Człowiek skądinąd szlachetny, pobożny uważa, że hasło „Żydzi do gazu” piszą na murach Żydzi."

 

żyje z pisania (głównie "Rzeczpospolita") i mówienia (głównie "Trójka")

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości