unukalhai unukalhai
917
BLOG

Z domowej biblioteki

unukalhai unukalhai Kultura Obserwuj notkę 4

                W tej notce zaprezentuję próbkę twórczości mało znanego w Polsce rosyjskiego pisarza Siergieja Dowłatowa*. Autor jest  godnym następcą  Arkadija Awerczenko  i  Michaiła Zoszczenko .  I z pewnością nie mniej utalentowanym od wymienionych.

Są to fragmenty  opowiadania pt.:  „Czyjaś śmierć” ze zbiorku wydanego w 1993 roku przez warszawski PIW o tytule  „Jak pragnę wolności”, w przekładzie  Ewy Rojewskiej-Olejarczuk.

Fabuła opowiadania dotyczy okresu pierwszej połowie lat 80-tych ub. wieku (lata 1972-75),
gdy S. Dowłatow był zatrudniony w redakcji pisma „Radziecka Estonia” wydawanego w Tallinie.

…………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

„- Towarzyszu Dowłatow, macie czarny garnitur?... .
Naczelny z niezadowoleniem marszczy brwi. Nieprzyjemnie mu zadawać tak niedyskretne pytanie pracownikowi republikańskiej gazety partyjnej. Naczelny ma beżową niemowlęcą, twarz i dziecinne nazwisko Turonek….

- Nie  –  powiedziałem  –  mam sweter.
- Nie na sobie,  tylko w domu.
- W ogóle nie mam garnituru  -  powiedziałem.

Właściwie mogłem dodać, że domu też nie mam, żadnej przystani, przytuliska. Że wynajmuję pokój Bóg wie gdzie…
                - To w czym chodzicie do teatru?

Mógłbym powiedzieć, że nie chodzę do teatru. Ale w gazecie ukazała się właśnie moja recenzja ze spektaklu  Panna bez posagu. Napisałem ją na podstawie ustnej relacji Dimy Szera.  Recenzję chwalono za polemiczny charakter…
                - A zresztą, do rzeczy – zniecierpliwił się naczelny. 
              - Jest taka sprawa. Wczoraj zmarł Hubert Ilves.
Z paskudnego nawyku przybrałem smutny wyraz twarzy.
                - Znaliście go?  - zapytał naczelny.
                - Nie – powiedziałem.
                - Ilves był dyrektorem telewizji. Jego pogrzeb to uroczystość ważna i doniosła.
                  Mam nadzieję, że wszystko jasne?
                - Mniej więcej.
                - Musi być obecny ktoś z naszej redakcji.  Zamierzaliśmy wydelegować Szablińskiego.
                - Słusznie  –  powiedziałem.
                - Ale Michał Borisowicz jest zajęty. Jedzie w delegację na wyspę Saaremaa.  Kleński       odpada, potrzebny jest ktoś o nobliwej prezencji. Busz ma ciąg pijacki, i tak dalej. Zatrzymaliśmy się na waszej kandydaturze. Błagam, nie zróbcie zawodu. Trzeba będzie wygłosić krótkie serdeczne przemówienie…

- Ale czy ja mam nobliwy wygląd?
- W każdym razie jesteście wysocy  -  odrzekł Turonek.
- Henryku Francewiczu  -  powiedziałem. To mi nie leży. Zalatuje mistyfikacją.  Ilvesa nie znałem. Nie chcę udawać smutku. Niech pan wyśle Szablińskiego. A ja, trudno, co tam, pojadę na Saaremaa.
- Wykluczone. Wy nie robicie materiałów problemowych.
- Bo mi  się ich nie powierza.
- Zlecono wam korespondencję o Niemcach, toście odmówili.
- Uważam, że trzeba ich wypuścić.
- Jesteście naiwni, delikatnie mówiąc.
- Dlaczego? W Związku Radzieckim Niemców jest więcej niż Ormian. A nie mają nawet autonomii.
- Ależ  co z nich za Niemcy?!  To trzecie pokolenie kolonizatorów. Dawno stali się Estończykami. Język, kultura, mentalność… Typowi Estończycy…  Ich dziadowie mieszkali w Estonii…
- Dziadek Borii Rojblata też mieszkał w Estonii. I ojciec. Ale Boria został Żydem. I na dodatek jest bez pracy.
- Wiecie co, Dowłatow, z wami nie sposób rozmawiać. Stosujecie jakieś demagogiczne chwyty. Daliśmy wam pracę, poszliśmy na rękę. Myśleliśmy, że wydoroślejecie. Że zaczniecie się zachowywać trochę poważniej…
- Przecież pracuję, cos tam piszę.
- I nawet nieźle piszecie. Sam Jürna niedawno cytował waszą myśl: „Konstruktywna idea zagubiła się w chaosie nieodpowiedzialnych eksperymentów…”  Chodzi o co innego. O waszą apolityczność, o wasz infantylizm… Stale człowiek się boi, że z czymś się wyrwiecie… Zarabiacie dwieście pięćdziesiąt rubli. Dobrze się do was odnoszą, cenią wasze poczucie humoru, wasz styl. A czy wy za to odpłacacie, pytam? Dlaczego muszę tracić czas na te bezpłodne rozmowy? Stanowczo nalegam, byście zastąpili Szablińskiego. On wam pożyczy swoją marynarkę. Przymierzycie. Wisi tam, na wieszaku…

Przymierzyłem.

- Ale klapy  -  powiedziałem.  – Akurat na Order  Czerwonego Sztandaru..
- Dosyć  -  przerwał naczelny. – Ruszajcie.

(…)

W komisji pogrzebowej trwała krzątanina, przypominająca znajomą atmosferę redakcyjną z jej fałszywym zaabsorbowaniem i hałaśliwą  gorączkową  bezproduktywnością. Paliłem na korytarzu pod tablicą przeciwpożarową. Tu właśnie zagadnął mnie Bykower. W każdej redakcji jest taka nietypowa postać.  – Żyd, szaleniec, mądrala. Jak w każdej ludzkiej osadzie  -  miejscowy wariat.
                Życiorys Bykowera jest dość interesujący. Był najmłodszym synem rewelskiego fabrykanta. Ukończył Cambridge. Potem burżuazyjna Estonia padła. Jako postępowy Żyd,  Bykower opowiedział się po stronie rewolucji. Zaczął pracować w dziale zagranicznym gazety republikańskiej (przydała mu się znajomość języków obcych).  I oto powierzono mu odpowiedzialne zadanie, aby zadzwonić do Bułgarii do Dymitrowa. Zamówić gratulacje z okazji  jubileuszu  estońskiej republiki radzieckiej. Bykower zadzwonił do Sofii. Słuchawkę podniósł sekretarz Dymitrowa.                               

- Mówi  telefon z Tallina  -- oznajmił Bykower, pozostający Żydem przy całej swojej erudycji.
- Mówi telefon z Tallina  -  powiedział.

W odpowiedzi usłyszał:

- Drogi towarzyszu Stalin! Miłujący wolność naród Bułgarii pozdrawia Was! Pozwólcie zameldować w imieniu ludu pracującego…
- Nie jestem Stalin  -  dobrodusznie poprawił Bykower  -  jestem Bykower. Się dzwoni, że warto by  w sensie jubileuszu zorganizować króciutkie gratulacje …  Dosłownie kilka słow..

Po czterdziestu minutach Bykowera aresztowano. Za bluźnierczą grę słów. Za szarganie świętości.
Za głupotę.
                Potem zdarzyło się mnóstwo rzeczy. Śledztwo, niedługi pobyt w łagrze, front, gdzie Bykower wyszorował piaskiem i zasadą octową wołową tuszę („Mówiliście  -  ma być czyste, trzymaj się tej zasady, no to trzymałem się tej zasady”). Wreszcie wrócił. Zaczął pracować w jakiejś bibliotece. Dyplomu nie miał (Cambridge się nie liczył).  Płacono mu osiemdziesiąt rubli. A tymczasem Bykower się ożenił. Żona stale chorowała , ale sprawnie rodziła. Ubogi, zastraszony, na pół oszalały Bykower dreptał po redakcyjnych korytarzach. Pisał groszowe informacje o niezwykle prozaicznej  treści. „Przed fabryką KALEV widziano łosia", „W mieszkaniu emerytowanego majora zakwitł gigantyczny kaktus”, „Ukazał się kolejny tom Grigorowicza”.  I tak dalej.  Bykower  codziennie dzwonił do porodówki, czy nie urodziły mu się jakieś trojaczki. Co miesiąc robił  przegląd nowości na rynku towarów powszechnego użytku.  Co roku zamieszczał informacje o rozpoczęciu sezonu łowieckiego. Wszyscy go lubiliśmy.

- Cześć, Fima!  -  powiedziałem bluźnierczo dziarskim tonem.
- Takie nieszczęście, takie nieszczęście  -  odrzekł Bykower.
- Podobno zmarły był draniem?
- Za słabo powiedziane,  za słabo powiedziane…
- Posłuchaj, Fima  -  powiedziałem  -  czy choć raz spróbowałeś się wyprostować?  Zacząć mówić pełnym głosem?

Bykower spojrzał na mnie tak, że się zaczerwieniłem
                - Wiesz czego bym chciał?  -  zapytał.
                - Chciałbym stać się niewidzialny. Żeby mnie w ogóle nie było. Chętnie bym się zamienił
              z Ilvesem,  ale mam dzieci. Troje.  I każde chce jeść.
                - Po coś tu przyszedł?
                - Ja nie chciałem. Ja sobie myślałem tak: powiedzmy, że umarł Bykower. To czy Ilves by przyszedł
                na pogrzeb?!  Nigdy w życiu. No to i ja nie pójdę.  Ale żona mówi: „Fima , ty idź. Tam będą wszyscy.
                Tam będą potrzebni ludzie…”
                - A ja jestem człowiekiem potrzebnym?
                - Nie za bardzo. Ale jesteś człowiekiem przyzwoitym.

Wyjrzała jakaś dziewoja z żałobną opaską.
                -  Który z panów jest Szabliński?
                -  Ja .  -  powiedziałem.
                -  Rozumie pan, Ilves jest w kostnicy. Ubrany przyzwoicie, w ciemnogranatowy garnitur. Ale krawata nie ma. Krawat właśnie przywiózł jego siostrzeniec. A poza tym trzeba przypiąć do klapy znaczek Stowarzyszenia Dziennikarzy.

(…)

- Boję się, że nie potrafię.
- Ja umiem  -  rzekł Bykower.
- To świetnie  -  ucieszyła się dziewczyna.  -  Na dole jest ciężarówka. Jest tam kierowca i operator dźwięku  Altmäe. Proszę, krawat i znaczek. Przywieziecie zmarłego tutaj. Do tego czasu wszyscy już będą gotowi. Ceremonia zaczyna się punkt trzecia.

(…)

Za drzewami żółciły się drzwi prosektorium. Po prawej stronie był dzwonek. Zadzwoniłem. Otworzył nam facet w ceratowym fartuchu.  Altmäe wyjął dokumenty i powiedział coś po estońsku. Dyżurny gestem zaprosił, byśmy poszli za nim.
                - Ja nie pójdę  -  powiedział Bykower.  -  Zemdleję.
                - Ani ja  -  dodał  Altmäe.  -  Będą mi się później śnić koszmary.
                - Dobrzeście się urządzili  -  powiedziałem.  -  Trzeba było mnie uprzedzić.
                - Liczyliśmy na ciebie. Jesteś przecież chłop na schwał.
                - Nawet krawata nie umiem zawiązać.
                - Ja cię nauczę  -  powiedział Bykower.  -  Nauczę cię węzła „lotos Cambridge”.
               Tu potrenujesz, a tam na miejscu zawiążesz.
                - Ja bym poszedł  -  rzekł Altmäe  -  ale jestem wrażliwy. I w ogóle nie przepadam za
               nieboszczykami.  A ty?
                - Nieboszczycy to moja namiętność!  -  powiedziałem.
              - Patrz i ucz się  -  rzekł  Bykower.  -  Traktuj to jak lustrzane odbicie. Wąski tutaj, szeroki tutaj.
               Owijamy dwukrotnie. Wciągamy koniec. Tutaj przytrzymujemy i powoli zaciągamy. Patrz.
               Prawda, że ładnie?
                - Niebrzydko  -  powiedziałem.
                - Ilves będzie zachwycony  -  powiedział Altmäe.

(…)

Na końcu alei czerniał prostokątny grób. Obok wznosił się pagórek świeżej ziemi. Orkiestra ustawiła się w półkole. Doczekaliśmy do pauzy i opuściliśmy trumnę na ziemię. Zebrani obstąpili mogiłę. Mistrz ceremonii i jego pomocnicy zdjęli wieko. Przekonałem się, że krawat jest w porządku, i odszedłem za drzewa. Chłopcy z telewizji zaczęli ustawiać sprzęt. Jaskrawe światło jupiterów wydawało się nie na miejscu. W trawie czerniały kable. Podeszli do mnie Bykower i Altmäe. Widocznie zjednoczyła nas wódka. Zapaliliśmy. Mistrz ceremonii poprosił o ciszę. Zaczął przemawiać pierwszy mówca z nowiutkim welwetowym kapeluszem w ręku. Nie słuchałem. Potem przemawiali inni. Przekrzykiwali się dziarsko chłopcy z telewizji.

- Transmisja na żywo  -  powiedział Bykower. I dodał:  -  mnie osobiście pogrzebią jak psa.
- Sanepid do tego nie dopuści  -  odrzekł  Altmäe.  -  Droga do śmierci jest wybrukowana bezsensownymi zakazami.
- Wcale nie bezsensownymi  -  oburzył się Bykower.

Głosu udzielono jakiemuś odpowiedzialnemu pracownikowi gazety „Õhtu Leht”. Pochwyciłem takie zdanie: „jego ojciec i dziad walczyli z estońskim samodzierżawiem.”

                - A co to znowu?   -  zdumiał się Altmäe.  -  W Estonii nie było samodzierżawia.
                - No to z caratem  -  powiedział  Bykower.
                - Caratu estońskiego też nie było. Był carat rosyjski.
                - Za to żydowskiego caratu nie było rzeczywiście  -  zauważył Fima.  -  Co to, to nie.

Podszedł mistrz ceremonii.

                - Towarzysz Szabliński?
                - Jest w delegacji.
                - Aha… Jesteście gotowi?  Po następnym mówcy…

Altmäe wyjął papierosy. Zapalniczka nie działała, skończyła się benzyna. Bykower poszedł po zapałki. Po chwili wrócił na paluszkach i wymachując rękami powiedział:
                - Ale się uśmiejecie. To nie Ilves.
Altmäe upuścił papierosa.
                - Jak to?  -  spytałem.
                - Nie Ilves.  Jakiś inny facet. Chyba też  nieboszczyk…
                - Fima, czy ty w ogóle wiesz, co mówisz?
                - Mówię ci, to nie Ilves. I nawet niepodobny. Co, ja nie znam Ilvesa?!
                - Może to prowokacja?  -  zastanowił się Altmäe.
                - Chyba się pomyliłeś.
                - To w kostnicy się pomylili. Ja Ilvesa nie widziałem na oczy.
              Trzeba coś zrobić  -  powiedziałem.
                - Akurat  --  odezwał się Bykower.  -  Transmisja idzie na żywo.
                - Ale to skandal!
                - Pójdę popatrzeć  -  powiedział Altmäe.
Odszedł, wrócił i powiedział:
                - Rzeczywiście to nie Ilves. Ale podobieństwo jest…
                - A krewni i przyjaciele?  -  zapytałem.
                - Ilves tak w ogóle to nie miał krewnych i przyjaciół  -  powiedział Altmäe.  -  Szczerze mówiąc,   
                nikt go nie lubił.
                - A mówili, że syn, siostrzeniec…
                - Wejdź w ich położenie. Transmisja w toku. I w ogóle  -  poważna impreza..

(…)

                - Wszystko już wiem  -  rzekł Bykower. Twarz opromieniał mu chytry blask wtajemniczenia.
                To księgowy kołchozu rybackiego Haspl.  Ilvesa pod postacia Haspla chowają teraz na
               cmentarzu Merivälja. Wybuchł tam okropny skandal. Właśnie dzwonili… Rodzina w histerii…
               Postanowili pochować tak jak jest…
                - Można jutro  albo nawet dziś wieczorem zamienić nagrobki  -  powiedział Altmäe.
                - Ależ skąd  -  zaprzeczył Bykower.  -  Ilves to prominent. Musi być pochowany na cmentarzu
               dla uprzywilejowanych. To żelazna  zasada. W nocy zamienią trumny…

Utraciłem nagle poczucie rzeczywistości. W świecie, jaki ujrzałem, nie było perspektywy. Przyszłość kłębiła się za plecami. Przeszłość zasłaniała horyzont. Zaczęło mi się wydawać, że harmonie wymyślili poeci, chcąc poruszyć ludzkie serca…


               - Chodźmy  -  powiedział Bykower.  -  trzeba zająć miejsca w autokarze.”         

 

 

Przypis:

*) za Wiki:

Siergiej Donatowicz Dowłatow (1941-1990) urodził się w Ufie w rodzinie reżysera teatralnego, z pochodzenia Żyda – Donata Izaakowicza Mieczika  i Ormianki Nory Siergiejewny Dowłatow.  Od 1944r.  mieszkał w Lenigradzie. W 1959 r.   rozpoczął studia na wydziale filologii fińskiej Uniwersytetu Leningradzkiego z którego został usunięty po dwu i pół roku za brak postępów w nauce. W okresie studiów utrzymywał bliskie kontakty z wieloma przedstawicielami świata literatury ZSRR,  mieszkającymi w Leningradzie.Po relegowaniu z uniwersytetu w 1962 r.  został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej – trzy lata przesłużył  będąc strażnikiem w koloniach karnych połozonych w republice Komi. Po powrocie z wojska osiadł w Leningradzie, gdzie związał się z grupą literacką Gorożanie i wznowił studia, tym razem na wydziale dziennikarstwa. W latach1972 - 1975  mieszkał w tallinie (Estońska SRR), gdzie pracował w gazetach Sowietskaja Estonija i Wieczernyj Lieningrad. Właśnie w tym okresie miał miejsce jego debiut literacki, jednak cały wydrukowany już nakład jego powieści został, z rozkazu estońskiego KGB,  zniszczony. Często zwalniany z pracy, imał się różnych zajęć – był m.in. przewodnikiem w muzeum Puszkina pod Pskowem (w Michajłowsku). W 975 r. powrócił do Leningradu i rozpoczął pracę w redakcji Kostior. Pisał prozę, dużo krótkich opowiadań, jednak redakcje pism odmawiały ich publikacji. Jego opowiadania zamieszczały za to emigracyjne Kontinient (Paryż) i Wriemia i my (Tel-Awiv). Ukazywały się również w samizdacie. W efekcie został wykluczony ze Związku Dziennikarzy ZSRR). W 1978 r. został zmuszony do opuszczenia Związku Radzieckiego i wyemigrował do USA. Zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie  objął funkcję głównego redaktora emigracyjnego pisma Nowyj Amierykaniec, którego był równiez wydawcą. Dużo publikował i  w połowie lat 80-tych XX wieku  był uznanym i znanym pisarzem, a jego teksty zamieszczały  znane i renomowane periodyki . W ciągu dwunastu lat emigracji wydał dwanaście książek w USA i Europie, przetłumaczonych m.in. na angielski, niemiecki, szwedzki, fiński i japoński. W ZSRR był znany wyłącznie dzięki samizdatowi i audycjom radia Swoboda. Zmarł w Nowym Jorku na zawał serca w drodze do szpitala. Został pochowany w ormiańskiej części cmentarza żydowskiego Mount Hebron w dzielnicy Queens w Nowym Jorku.

Publikacje S. Dowłatowa zostały najpierw opublikowane na Zachodzie  w języku rosyjskim. Dowłatow nigdy nie nie wyraził zgody na opublikowanie żadnego swojego tekstu napisanego w czasie pobytu w ZSRR. Od upadku Związku Radzieckiego regularnie wydawany jest w Rosji.  Kilkakrotnie ukazały się tam jego dzieła zebrane (po raz pierwszy w 1995 r. ).


W  Polsce ukazało się kilka tytułów publikacji S. Dowłatowa, ale wciąż pozostaje mało znanym pisarzem.

 

 

 

 

 

*)*)

 

unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura