Lata dziewięćdziesiąte to był wyborny czas dla muzyki ciężkiej. Na świecie grunge, choć głównie w USA, reszta świata to klony, w Wielkiej Brytanii britpop, może nie za bardzo urodziwy to styl, ale swoich wyznawców ma. A w Polsce? W Polsce tak zwany polski rock miał się świetnie. Każdy może sam powymieniać wykonawców, któych płyty robiły na nim wrażenie w tamtej dekadzie. W mojej skromnej opinii, większość polskich tuzów i albumów to były kalki z zachodu, ale tutaj nie o tym.
Wydaje mi się, że w ostatniej dekadzie XX wieku polskie płyty były znacznie odważniejsze. To był jakiś dziwny okres jeśli chodzi o to, co przechodziło do tak zwanego mainstreamu. W TVP leciał wtedy przecież Monty Python i to o całkiem ciekawej godzinie, w której niejeden publicysta mógłby się z drugim pokłócić, Miasteczko Twin Peaks jako serial kryminalny reklamowany, mało kto chyba potrafił ogarnąć co i jak, to szło wszystko jak leci. Śmiem twierdzić, że teraz mamy znacznie większą cenzurę, tudzież można to nazwać poprawnością polityczną, która blokuje forsowanie pewnych idei, pomysłów. Wystarczy wspomnieć płyty Apteki - Menda, Homo Twist - Homo Twist, które były niesamowicie mocne tekstowo, weźmy jeszcze na przykład Kolaborantów - A może to ja? z okładką jaka dziś - idę o zakład - za nic by nie przeszła.

Mało tego, albumy były niesamowicie odważne muzycznie.
I tutaj sobie usiądę w roku 1995. Dla każdego coś miłego, dla fanów ciężkiego grunge płytę wydaje Illusion. dla fanów jazzu, a właściwie dla fanów rodzącego się wtedy yassu, wychodzi album Kur - Kablox Niesłyna Histaria, kompletnie popieprzona płyta, a dla mnie wychodzi Kobong. Zespół Kobong tworzyli Robert Sadowski, Bogdan Kondracki, Maciej Miechowicz i Wojciech Szymański. Najbardziej znaną personą w tym gronie był nieżyjący dziś Sadowski. Tworzył on z Gawlińskim zespół Madame - też wyborny i zacny duet - a potem robił z Gawlińskim jego solowe płyty. Miechowicz i Szymański poszli w kierunku wypacowanym na przykłąd w zespole Neuma, a Kondracki? He, robi w popie. Kto nie zna, niech sobie przypomni hity Ani Dąbrowskiej, Moniki Brodki, Krzysztofa Krawczyka i ostatnie Maryli Rodowicz. To właśnie robi teraz Kondracki.
Kobong zaś to była rzeźnia niesamowita. Takich klimatów w ciężkiej muzie nikt wtedy nie grał, podobnie zaczął grać Meshuggah, ale oni wydali płytę kilka miesięcy później! Mnie osobiście najbardziej oczarowała druga płyyta Kobonga - Chmury Nie Było, bo to już jest jazda bez trzymanki. Chłopaków poniosło bez reszty, szkoda tylko, że rok później zespół się rozpadł. Wiem natomiast, że Kobong trafił pod strzechy, bo kogo nie spotkam zamiłowanego w ostrzejszych dźwiękach, Kobong zna i szanuje, a nierzadko lubi. Muza ciężka, tnąca, płynąca, rozrywająca o świetnym brzmieniu. Głos Kondrackiego jest dziwaczny, mało śpiewający, mało skandujący, nie pasujący do kanonów cięzkiej muzyki tamtych lat ani na jotę. Nie mam zielonego pojęcia jak taka kapela mogła tak krótko istnieć, może właśnie dlatego, że była tak zajebista. Nie mam także pojęcia, dlaczego nie zadomowiła się na stałe w kanonie polskiej ciężkiej muzy. Choć może się zadomowiła, ale jakoś mało się o tym wspomina. Wiem, że mnóstwo ludzi Kobong lubi. Kto lubi więc, może śmiało dopisywać miasta! Bracie, gdzie jesteś?
Załączam najbardziej przystępny numer Kobonga, z płyty Chmury Nie Było. Jest akustyczny, bo chłopaki nagrali go tak dla wypróbowania studia nagraniowego, ale wyszedł tak świetnie, że trafił na albulm.
Inne tematy w dziale Kultura